Tak Kwiatkowski został potraktowany przez PZPN. Były rzecznik kadry zdradził kulisy

Już oficjalnie Jakub Kwiatkowski nie jest związany z Polskim Związkiem Piłki Nożnej. Były team manager kadry zabrał głos w sprawie swojego zwolnienia. Przyznał, że nadal nie usłyszał konkretnego powodu, który przesądził o tej decyzji.

 


Jakub Kwiatkowski pracował aż 11 lat z reprezentacją Polski. Początkowo pełnił funkcję rzecznika prasowego kadry, ale z czasem jego rola ewoluowała. W ostatnim czasie łączył pracę również z posadą team managera reprezentacji.

„Nikt niczego nie przedstawił”

Tym bardziej wiele osób było zszokowanych czwartkowym komunikatem ze strony PZPN-u. Michał Probierz i Tomasz Kozłowski mieli podjąć decyzję o zwolnieniu, która została przyklepana przez Cezarego Kuleszę. Jakub Kwiatkowski w swoim komunikacie co prawda podziękował za wiele lat pracy, ale nie krył rozgoryczenia. Dodatkowo nadal brak podobnych podziękowań ze strony federacji.




Teraz natomiast Kwiatkowski postanowił uchylić nieco kulis swojego zwolnienia. Przedstawił, jak został potraktowany przez swoich byłych przełożonych. Zaznaczył również, że ani wtedy, ani do tej pory nie dostał informacji dlaczego podjęto taką decyzję.

– Nikt mi niczego nie przedstawił. Po prostu zostałem poinformowany o zakończeniu współpracy. Żadnego wytłumaczenia i powodów – napisał w odpowiedzi na Twitterze. 

Na razie nie wiadomo, kto zastąpi Kwiatkowskiego na obu stanowiskach. Wstępne informacje wskazywały na Jerzego Dudka. Posady mają być jednak rozdzielone, więc należy spodziewać się zatrudnienia dwóch osób.

Tyle Barcelona może oczekiwać za Lewandowskiego. Polak coraz bliżej transferu

Kilka dni temu Jose Alvarez z „El Chiringuito” stwierdził, że FC Barcelona poważnie rozważa sprzedanie latem Roberta Lewandowskiego. Hiszpański dziennikarz postanowił teraz zdradzić nieco więcej. W rozmowie z „WP Sportowe Fakty” ujawnił między innymi kwotę, za jaką Polak mógłby zostać potencjalnie sprzedany. 




Transfer Roberta Lewandowskiego do Barcelony z Bayernu Monachium w 2022 roku uchodził za hit. 35-letni napastnik kosztował Blaugranę 50 mln euro. W swoim pierwszym sezonie w Hiszpanii „Lewy” szybko zaadaptował się w nowe środowisko i w 46 meczach strzelił łącznie 33 gole. Został także królem strzelców La Liga, przyczyniając się do wygrania mistrzostwa.




Niestety już wtedy dało się wyczuć, że to nie ten sam Lewandowski, co w Bayernie. Dobitnie widzimy to natomiast w bieżącym sezonie. Kapitan reprezentacji Polski miewa problemy ze skutecznością i wykończeniem. Ostatni raz do siatki trafił z kolei w listopadzie, kiedy ustrzelił dublet przeciwko Deportivo (2-1).

Odejście rozwiązaniem

Nic więc dziwnego, że coraz częściej mówi się o potencjalnym odejściu Lewandowskiego. Po meczu z Atletico Madryt (1-0) Jose Alvarez na antenie „El Chiringuito” odpalił bombę i zasugerował, że Blaugrana może chcieć sprzedać Polaka już najbliższego lata. Kolejne szczegóły dziennikarz zdradził z kolei teraz w rozmowie z „WP Sportowe Fakty”.




– Uważam, że ten scenariusz jest bardzo prawdopodobny. Między innymi ze względu na zarobki Lewandowskiego. Kontrakt jest progresywny, w przyszłym sezonie Robert zarabiałby ponad 20 milionów euro netto, a Barcelona wciąż ma problemy ekonomiczne. No i nie ma co ukrywać, forma Roberta jest daleka od jego najlepszej dyspozycji, a co więcej: już zimą trafi do Barcelony inny napastnik, Vitor Roque. Dlatego uważam, że będzie trudno zostać Lewandowskiemu na przyszły sezon – przyznał.




– W zasadzie wygląda to tak, że przed ostatnim sezonem ten kontrakt może być rozwiązany zarówno na wniosek klubu, jak i piłkarza. Tak więc zostaje mu 1+1. I nie sądzę, aby Polak go wypełnił. Będę się trzymał tego, co mówiłem wcześniej. Według mnie najbardziej prawdopodobny scenariusz to opuszczenie klubu po tym sezonie. W procentach stawiałbym 70 do 30 na to, że Lewandowski odejdzie po tych rozgrywkach – ocenił Alvarez.




Trudno jednak oczekiwać, żeby Barcelonie zwróciła się kwota, jaką za Lewandowskiego zapłaciła. Alvarez wyznał, jaką kwotę może za niego zainkasować klub.

– Myślę, że klub mógłby oczekiwać 20-25 mln euro za Roberta od kogoś z Arabii Saudyjskiej. Bo tam według mnie wyląduje Polak. A może nawet będzie to niższa kwota, bo jak mówiłem, tu bardziej chodzi o oszczędności na pensji – podsumował.

Żona Jakuba Kwiatkowskiego zabrała głos po zwolnieniu męża. „Klasa, której innym zabrakło”

Żona Jakuba Kwiatkowskiego skomentowała zwolnienie swojego męża z roli rzecznika prasowego i team managera kadry. Kobieta nie ukrywała żalu we wpisie na Instagramie. 




We wtorek pojawiły się pierwsze plotki o możliwym zwolnieniu Kwiatkowskiego z reprezentacji. Dwa dni później wydano natomiast oficjalne oświadczenie, w którym potwierdzono te doniesienia. Tym samym team manager kadry rozstał się z nią po 11 latach pracy. Łącznie współpracował z pięcioma selekcjonerami.

„Traktował wszystkich sprawiedliwie”

W czwartek Kwiatkowski również wystosował swoje oświadczenie, w którym podziękował za lata spędzone przy reprezentacji. Nie zabrakło jednak uszczypliwości w kierunku byłych pracodawców.




– Jak dowiedzieliście się wszyscy z 'opasłego’ i anonimowego komunikatu PZPN, nadszedł dzień, w którym skończyłem swoją niesamowitą przygodę w pracy z reprezentacją – czytamy. 




Swój komentarz dodała również Agata Załęcka, czyli aktorka i żona Kwiatkowskiego. Na Instagramie opublikowała specjalny wpis, w którym chwali profesjonalizm i podkreśla klasę swojego męża. Jednocześnie kilkukrotnie wbiła szpilkę Cezaremu Kuleszy i jego współpracownikom.




– Jestem dumna z mojego męża Jakuba Kwiatkowskiego za jego ogromne zaangażowanie i jego pracę na rzecz reprezentacji Polski przez ostatnie 11 lat. Jako rzecznik PZPN oraz team manager reprezentacji wykazał się prawdziwym profesjonalizmem i doświadczeniem, a także predyspozycjami do pełnienia tak odpowiedzialnych funkcji. 'Kwiatek’ oddał tej pracy całe serce i traktował wszystkich sprawiedliwie, równo i z szacunkiem. To się nazywa klasa, której innym zabrakło. Kochanie, wyczekujemy nowych wyzwań, trzymając się mocno razem – napisała Załęcka. 

Na ten moment nie wiadomo, kto przejmie funkcje, które do tej pory pełnił Kwiatkowski. Według informacji sport.pl jednym z kandydatów ma być Jerzy Dudek. Team managerem kadry i rzecznikiem prasowym mają być jednak dwie oddzielne osoby.

Zmiany w Wiśle Kraków! Jakub Błaszczykowski sprzedał część udziałów w klubie

W Wiśle Kraków doszło do kolejnych zmian w strukturach klubu. Mateusz Miga z „TVP Sport” poinformował, że Jakub Błaszczykowski sprzedał część swoich udziałów.  




W 2020 roku Jarosław Królewski wraz z Tomaszem Jażdżyńskim i Jakubem Błaszczykowski podjęli się misji ratowania Wisły Kraków. Wykupili wówczas udziały, a w klubie zaczęło dochodzić do gruntownych zmian. Zdecydowano między innymi o odejściu Jażdżyńskiego.

Kolejne zmiany

Jak się okazuje, pod Wawelem doszło do następnych roszad. Mateusz Miga z „TVP Sport” poinformował, że Jakub Błaszczykowski zdecydował się na sprzedanie części swoich udziałów. 3,75 procent akcji spółki od byłego piłkarza miał wykupić Adam Łanoszka.




Tym samym zmienił się układ wśród udziałowców. Najwięcej akcji należy do Jarosława Królewskiego, który jest także prezesem Wisły (53,69 proc.). Na kolejnych miejscach znajdują się Błaszczykowski (15,30 proc.) i Łanoszka (15,29). Pozostałe akcje należą do Władysława Nowaka i Adama Adamczyka (obaj mają po 3,75 proc.) oraz innych osób.




– Dlaczego doszło do takiej zmiany? Klub po raz kolejny znalazł się w bardzo trudnej sytuacji finansowej i najwięksi właściciele musieli sięgnąć do kieszeni – wyjaśnił Miga. 




Wisła Kraków w obecnym sezonie Fortuna 1. Ligi nie radzi sobie najlepiej. „Biała Gwiazda” zajmuje dopiero 8. miejsce w tabeli. Do strefy barażowej traci na półmetku sezonu 1 punkt.

Legenda Bayernu odejdzie z klubu?! Szokujące doniesienia z Monachium

Zaskakujące wieści w sprawie przyszłości Thomasa Muellera przekazuje „Bild”. Zdaniem niemieckich dziennikarzy legenda Bayernu może… odejść z Monachium. Zainteresowane mają nim być kluby z Włoch. 




Mueller całą swoją piłkarską karierę spędził na Allianz Arenie. Jest przy tym niekwestionowaną legendą „Die Roten”, z którymi dwunastokrotnie sięgał po mistrzostwo Niemiec. Na koncie ma także między innymi dwie Ligi Mistrzów.

Czas odejść?

Przez wiele lat Niemiec był jednocześnie podstawowym zawodnikiem Bayernu, ale powoli ustępuje miejsca młodszym. 34-latek coraz częściej godzi się z rolą rezerwowego. Nie wiadomo przy tym, jak długo jeszcze w Monachium zostanie, bo jego kontrakt obowiązuje tylko do końca bieżącego sezonu, a rozmowy w kwestii jego przedłużenia zamarły.




Według „Bilda” sytuacji Muellera ma się uważnie przyglądać Juventus. Zdaniem dziennikarzy Włosi mieliby spróbować ściągnąć ofensywnie usposobionego zawodnika za darmo, jeśli nie dojdzie do porozumienia z Bayernem.

Mueller w przypadku przejścia do Juventusu dołączyłby do dość bogatej ofensywy. Massimiliano Allegrii ma do dyspozycji obecnie Arkadiusza Milika, Dusana Vlahovicia, Federico Chiesę czy Moise Keana.




Niemiec w bieżącym sezonie strzelił dwa gole i zanotował pięć asyst. Wystąpił w piętnastu meczach Bayernu we wszystkich rozgrywkach.

Duży talent będzie grać dla Polski? „Został zgłoszony do PZPN, ale nie dostałam żadnej odpowiedzi”

W reprezentacji Polski gra obecnie Matty Cash, który otrzymał polskie obywatelstwo. Wcześniej również mieliśmy podobne przypadki, patrząc między innymi na Ludovica Obraniaka czy Damiena Perquisa. W niedalekiej przyszłości możemy być natomiast świadkami kolejnych naturalizacji zagranicznych piłkarzy. 




Od jakiegoś czasu w kontekście gry w reprezentacji Polski głośno jest o Yarku Gąsiorowskim z Valencii. Obrońca posiada polskie korzenie, a także polski paszport. Co prawda PZPN starał się już zapraszać 18-latka na zgrupowania młodzieżówki, ale powołania blokował jego klub. Teraz coraz częściej mówi się o kolejnym piłkarzu.

„Nie dostałam odpowiedzi”

Mowa konkretnie o Thomasie Campaniellim. 15-letni napastnik gra obecnie w Empoli, a polskim kibicom dał się poznać w maju przy okazji włoskiej i polskiej młodzieżówki. Wówczas „Biało-Czerwoni” przegrali 1-3, a Campaniello strzelił jedną z bramek.




Co ciekawe, młody snajper może zmienić w przyszłości barwy narodowe. Choć obecnie grywa we włoskich drużynach, to jego matka urodziła się w Polsce. Co więcej, kobieta otwarcie przyznaje, że mimo zgłoszenia do PZPN-u nie dostała żadnej odpowiedzi. Sam Thomas chce natomiast reprezentować kraj, który mu zaufa.

– Został zgłoszony do PZPN, ale jak na razie nie dostałam żadnej odpowiedzi. Jesteśmy w trakcie potwierdzania polskiego obywatelstwa. Czekamy już ponad 8 miesięcy – przyznała matka piłkarza. 

 

Kuriozalna sytuacja w kobiecej Lidze Narodów. Wysoka przegrana byłaby korzystna dla jednej reprezentacji

Wysoka porażka kluczem do sukcesu? Taka absurdalna sytuacja może być na rękę reprezentacji Szkocji kobiet w piłkarskiej Lidze Narodów. 




Holenderki, Angielki, Belgijki oraz Szkotki rywalizują między sobą w grupie A Ligi Narodów. Obecnie szansę na pierwsze miejsce mają już tylko trzy pierwsze reprezentacje. W grupie panuje jednak dość niecodzienna sytuacja.

Potrzebna wysoka porażka

Zarówno reprezentacja Holandii, jak i Anglii mają po 9 punktów, zdobytych w 5 meczach. O jedno „oczko” mniej mają natomiast Belgijki. Szkotki nie grają już zatem w zasadzie o nic.




Chociaż właśnie nie do końca. Szkotkom byłaby bowiem na rękę… porażka z Angielkami, z którymi zmierzą się w ostatniej kolejce. Wszystko przez Igrzyska Olimpijskie, na które awansują dwie najlepsze drużyny turnieju finałowego Ligi Narodów. Jeśli awans wywalczy Anglia, to na turnieju wystąpi jako Wielka Brytania. Oznaczałoby to wówczas możliwość powołania dla reprezentantek Szkocji.




Gdyby zatem Anglia awansowała do turnieju finałowego Ligi Narodów, to powalczyłaby o wejście na IO. Na ten moment razem z Holenderkami mają tyle samo punktów, jednak te drugie mają więcej strzelonych goli. Angielki musiałyby zatem nie tylko pokonać Szkotki, ale pokonać je wysoko.




Bilans bramkowy prezentuje się następująco: Holandia 10:6 (+4), Anglia 9:8 (+1). Bilans meczów bezpośrednich jest remisowy, wobec czego o awansie decydowałby bilans bramkowy.

Selekcjoner Albanii ocenił grupę z Hiszpanią, Włochami i Chorwacją. „Brakuje Argentyny i Brazylii”

Reprezentacja Albanii wywalczyła bezpośredni awans na Euro 2024, zajmując pierwsze miejsce w grupie przed Czechami i Polską. Nasi niedawni rywale trafili do zdecydowanej grupy śmierci. Na turnieju w Niemczech zagrają z Hiszpanią, Włochami i Chorwacją. Selekcjoner Albanii wprost skomentował losowanie. 




Przed startem eliminacji mistrzostw Europy raczej nikt nie zakładał, że Albania skończy na pierwszym miejscu. A tymczasem nie tylko im się to udało, ale również odnotowali zaledwie jedną porażkę. Sylvinho, brazylijski selekcjoner „Orłów” stworzył sprawnie działającą maszynę, która nie daje rywalom łatwej gry na murawie.

Grupa śmierci

Na samym turnieju zapowiada się jednak gigantycznie ciężka rywalizacja. Albania trafiła do grupy śmierci razem z Hiszpanią, Włochami i Chorwacją. Albańskie media wprost komentowały losowanie, jako najgorsze z możliwych. Ich selekcjoner natomiast nie narzeka. Sylvinho wprost stwierdził, że dla jego drużyny każda grupa byłaby trudna, więc nie ma sensu się załamywać.




– Brakuje tylko Argentyny i Brazylii! Nie ma jednak, co narzekać. Dla Albanii każde losowanie byłoby piekłem. Na Euro nie ma słabych rywali, ponieważ grają tam drużyny, które mają sporo doświadczenia z gry na tego typu turniejach. Nasi rywale będą faworytami, ale tak też było z Polską i Czechami – powiedział Brazylijczyk, cytowany przez tvarenasport.ba.




– W Niemczech żyje wielu Albańczyków i miło ich będzie zobaczyć na stadionie. W Albanii jest wiele entuzjazmu. Zakończyliśmy eliminacje przed Polską i Czechami, a teraz musimy pokazać naszą jakość na Euro, chociaż nie będzie to łatwe – dodał, tym razem dla hiszpańskiej „Marki”.




Dla Albanii będzie to drugi wielki turniej w historii. Ostatnio grali na Euro 2016, gdzie do 89. minuty opierali się Francuzom (przegrali zaledwie 1-2), przegrali ze Szwajcarią (0-1) i pokonali Rumunię (1-0). Na tym zakończyli swój udział w turnieju. W Niemczech czeka ich jeszcze trudniejsza grupa i bardzo możliwe, że tym razem nie zdobędą nawet punktu.

Łukasz Fabiański znowu zagra w Lidze Mistrzów? Może zastąpić kontuzjowanego bramkarza!

Zaskakujące informacje na temat Łukasza Fabiańskiego przekazali dziennikarze „The Mirror”. Polak ma być brany pod uwagę przez władze Newcastle United do zastąpienia kontuzjowanego Nicka Pope’a. Mógłby tym samym ponownie zagrać w lidze Mistrzów!




Łukasz Fabiański ma problemy z regularną grą w bieżącym sezonie. Podstawowym bramkarzem West Hamu jest Alphonse Areola, natomiast Polak raczej przesiaduje mecze na ławce. Dostał szanse dwukrotnie w Pucharze Ligi oraz czterokrotnie w fazie grupowej Ligi Konferencji Europy.

Powrót do Ligi Mistrzów?

W związku z nielicznymi szansami na grę, dziennikarze „The Mirror” uważają, że Fabiański może realnie myśleć o odejściu z West Hamu. Podsuwają więc Newcastle, które zmaga się z problemem na pozycji bramkarza. Kontuzji doznał niedawno Nick Pope, a więc podstawowy golkiper „Srok”. Anglik ma pauzować do kwietnia, wobec czego ekipa z St. James’ Park musi poszukać godnego następcy.




Fabiański to jeden z najbardziej konsekwentnych bramkarzy w Premier League. 38-latek wciąż jest zdolnym bramkarzem, a jego obecność pomogła West Hamowi uniknąć spadku w ostatnich sezonach, a przede wszystkim pomogła reprezentacji Polski dotrzeć do ćwierćfinału Euro 2016. Fabiański wyraził swoje niezadowolenie z decyzji trenera Davida Moyesa. Odchodząc i grając regularnie w Newcastle na dobrym poziomie istnieje więc szansa na udowodnienie, że trener się mylił – napisano w „The Mirror”.




Choć bieżący sezon nie jest dla Fabiańskiego zbyt udany, to łącznie w West Hamie ma się czym pochwalić. Dla „Młotów” od 2018 roku rozegrał 182 spotkania, 48 razy zachowując czyste konto. Jego obecna umowa z klubem obowiązuje do czerwca 2024 roku.

Nowy dyrektor sportowy Rakowa ma się czym chwalić. Odkrył wielki talent, ma uznane marki w CV

Raków Częstochowa w ostatnim czasie intensywnie szukał nowego dyrektora sportowego. Kiedy wielkimi krokami zbliża się zimowe okno transferowe, klub znalazł odpowiedniego kandydata. Do ekipy mistrzów Polski dołączył dziś Samuel Cardenas, który ma kilka ciekawych klubów w swoim CV. 




Krótko po zakończeniu letniego okna transferowego z Rakowem pożegnał się Robert Graf. Podczas współpracy, która trwała dwa lata, częstochowianie osiągnęli historyczne dla swojego klubu sukcesy. W minionym sezonie zdobyli mistrzostwo Polski.

Nowy kandydat

Latem Raków przeprowadził sporą ofensywę transferową i ściągnął aż 12 zawodników, w tym między innymi Johna Yeboaha, Sonny’ego Kittela czy Łukasza Zwolińskiego. Mimo to Michał Świerczewski zdecydował się na rozstanie z Grafem, choć nigdy nie wyjaśniono oficjalnie takiej decyzji. W kuluarach natomiast mówiło się o braku transferu klasowego napastnika, a także o chęci szukania bardziej niekonwencjonalnych transferów.




5 grudnia Raków oficjalnie poinformował o zakontraktowaniu nowego dyrektora sportowego. Został nim Samuel Cardenas, który wcześniej pracował już w Schalke czy Southampton w podobnych rolach. Ostatnio był natomiast szefem skautingu w Gent.




To właśnie on był odpowiedzialny za sprowadzenia do belgijskiego klubu Gifta Orbana, znanego przede wszystkim w Polsce kibicom Pogoni Szczecin. Nigeryjczyk załadował „Portowcom” hat-tricka w eliminacjach Ligi Konferencji Europy. Obecnie 21-latek ma już 5 goli w fazie grupowej LKE i w jego kontekście głośno mówi się o możliwym transferze do Premier League. Gent ściągało go za 3 mln euro z drugoligowego Stabaek, a obecnie wycenia się go na przynajmniej 20 mln.




Wracając jednak do Cardenasa – posiada on podwójne obywatelstwo – meksykańskie i niemieckie. Biegle mówi w czterech językach, a na karku ma 28 lat, co uczyni go najmłodszym dyrektorem sportowym w Ekstraklasie. Ofertę z Rakowa miał zaakceptować w minionym tygodniu, a ostatnie starcie „Medalików” ze Śląskiem Wrocław (1-1), oglądał już z poziomu trybun.

Robert Lewandowski na wylocie z FC Barcelony? Bardzo złe wieści z Hiszpanii

Hiszpańskie media zastanawiają się nad dalszą przyszłością Roberta Lewandowskiego. Joao Alvarez z „El Chiringuito” twierdzi, że Polak najbliższego lata może odejść z FC Barcelony. Powodem jest jego słaba dyspozycja w ostatnich miesiącach. 




FC Barcelona wygrała ostatni mecz z Atletico Madryt (1-0). Kolejne nieudane spotkanie zaliczył natomiast Robert Lewandowski. Polak ponownie nie trafił do siatki, mimo wielu dogodnych okazji.

Szybka sprzedaż?

Teraz zaskakujące informacje przekazało „El Chiringuito”, a konkretniej dziennikarz – Joao Alvarez. Jego zdaniem jesteśmy świadkami początku końca Lewandowskiego w Barcelonie. Klub już teraz ma myśleć o potencjalnej sprzedaży kapitana reprezentacji Polski.




– Gdybym miał strzelać, to Lewandowski nie przejdzie latem okresu przygotowawczego z Barceloną. Obniżył jakość w meczach, ale widać to też podczas treningów. Klub poważnie myśli o jego sprzedaży latem i jest to powód wewnętrznych sporów. Pamiętajmy jednak, że jego pensja rośnie z każdym sezonem, a oferty z Arabii Saudyjskiej są dla Barcelony atrakcyjne – powiedział Alvarez. 

W kontekście wyjazdu do Arabii Saudyjskiej o Lewandowskim mówiło się już wcześniej w tym roku. Nie przypuszczano jednak, że może się to wydarzyć tak szybko, gdyż jego kontrakt z Barceloną obowiązuje jeszcze do 2026 roku. Nieco wcześniej mówiło się natomiast, że Lewandowski chciałby końcówkę kariery spędził w MLS.




W bieżącym sezonie „Lewy” ma na koncie zaledwie osiem goli w siedemnastu występach. W ostatnich pięciu meczach strzelił natomiast tylko dwa gole. Oba padły z Deportivo Alaves.

Katalońskie media uderzają w Lewandowskiego. „Tym razem nie mógł narzekać”

Katalońskie media powoli tracą cierpliwość do bezbarwnych występów Roberta Lewandowskiego. Polak rozczarował ponownie, tym razem w meczu z Atletico Madryt (1-0). Dziennikarze nie zostawiają na nim suchej nitki. 




Robert Lewandowski od kilku miesięcy znajduje się w słabej formie. Od września 35-latek strzelił zaledwie dwa gole, co wzmaga dyskusje wokół jego osoby. Problemem jest przede wszystkim rażący brak skuteczności, który towarzyszy ostatnio Polakowi.

Wina „Lewego”?

Katalońskie media początkowo dawały czas Lewandowskiemu, sugerując, że problemem nie jest on sam, ale również forma kolegów. Mówiono, że kapitan reprezentacji Polski nie otrzymuje za wielu podań, stąd brak dogodnych okazji strzeleckich. W meczu z Atletico Madryt miał jednak mnóstwo okazji na przełamanie, ale mimo to nie był w stanie pokonać Jana Oblaka.




„Sport” w swojej relacji meczowej ocenił Lewandowskiego na „5” w dziesięciostopniowej skali. Była to najniższa nota w całym zespole Blaugrany. W tekście napisano z kolei, że Polak jest „nie do poznania”.

– Miał trzy czyste szanse, ale nie był w stanie oddać strzału w światło bramki. Obrońcy Atletico faulowali go wiele razy – napisano w podsumowaniu. 




Dużo ostrzej potraktowało go „Mundo Deportivo”, które wprost napisało, że problemem Lewandowskiego nie jest niewielka liczba podań. Tych bowiem w meczu z Atletico otrzymał on bardzo dużo.

– Tym razem nie mógł narzekać na brak serwisu. Dostał nawet cztery dobre okazje, ale w jednej sytuacji bardziej wybił piłkę niż strzelił na bramkę – czytamy. 

Mocne oskarżenia Leśnodorskiego w stronę Mioduskiego. „Lobbował, żeby nakładano na nas kary”

Bogusław Leśnodorski w rozmowie z Paweł Paczulem wytoczył poważne oskarżenia przeciwko Dariuszowi Mioduskiemu. Głównie zarzuca mu działanie na niekorzyść Legii. Obecny właściciel miał popierać nakładane kary. 




Ostatnio bardzo głośno jest o Legii Warszawa, ale niekoniecznie ze względu na wyniki. Więcej mówi się o sprawach poza sportowych. Kilka tygodni temu doszło do awantury w Alkmaar po meczu z AZ, a ostatnio przy okazji meczu z Aston Villą, kibice „Wojskowych” starli się z policją z Birmingham.

Kpiny i szydera

Bogusław Leśnodorski w rozmowie z Pawłem Paczulem wrócił do sytuacji z Holandii. Zakpił on w niej z Dariusza Mioduskiego, który uczestniczył w przepychankach z policją. Został przy tym poszturchiwany przez służby.




– Prezes klubu nie powinien specjalnie kozakować, bo cena, którą zapłaci za to klub, jest za wysoka. Można wyjść na ulicę, dostać z liścia, kopa w tyłek i się popłakać – to nie jest wielkie bohaterstwo. Było dużo zachwytu nad tym, ale nie wiem, czym tam się zachwycać – powiedział na antenie „Weszło” Leśnodorski. 




– Może jest w naszej kulturze coś takiego, że jak wyjdziesz i ktoś ci przyłoży z plaskacza, to jesteś bohaterem. Nie czuję tego. W ogóle tego nie rozumiem. A tego płaczu – to już zupełnie. Jeśli idziesz się bić, to musisz się liczyć, że możesz dostać. Później nie płaczesz – dodał.




– Jak jesteś szefem klubu, to jego dobro, a nie własne emocje i ambicje są na pierwszym miejscu. Jeśli wiesz, że klub zapłaci za to cenę, a ty chwilę się pogrzejesz w reflektorach sławy, że dostałeś kopa w tyłek, to jest to wątpliwe – podsumował były prezes Legii.

Działanie na niekorzyść?

Dalej w rozmowie Leśnodorski wytoczył poważne oskarżenia w stronę swojego dawnego wspólnika. Kiedy on sam pracował w Legii (2012-2017), „Wojskowi” regularnie grali w Europie. Wówczas także dochodziło do różnych sytuacji, które odbijały się na klubie. Leśnodorski twierdzi, że w tamtych czasach Mioduski działał na niekorzyść stołecznej drużyny.




– Lobbował za tym, żeby nakładano na nas kary i to dość wysokie. Albo żeby ich nie anulowano – mówiąc wprost. Dzwonił do różnych dość wysoko postawionych działaczy, nawet reprezentujących Polskę w strukturach międzynarodowych. Prosił, żeby nie pomagać klubowi w tamtej sytuacji. Nie stawiam tez, mówię o pewnym zdarzeniu, o którym wiele osób wie. To było wiele lat temu, nie ma co z tego robić tajemnicy – oznajmił.




– Może teraz wydawało mu się, że jeżeli prasa pisze, że jest wysoko postawionym działaczem UEFA czy zrobił sobie ileś zdjęć z byłymi piłkarzami i ludźmi ze struktur, to ta organizacja będzie słuchać, co ma do powiedzenia. Tak nie jest. To jest jednak sport. Jeśli regularnie grasz w Lidze Mistrzów, jesteś rozpoznawalny w Europie, to jesteś traktowany poważnie. Jeśli raz na kilka raz grasz w Lidze Konferencji i od razu jest z tego afera i zamieszanie, to nie traktują cię poważnie – przyznał. 

Kolejny klub chce Piotra Zielińskiego! Trafi pod skrzydła legendarnego trenera?

Przyszłość Piotra Zielińskiego stoi pod znakiem zapytania od jakiegoś czasu. W kolejce po reprezentanta Polski ustawiło się już kilka klubów, a według tuttomercatoweb.com właśnie dołączył kolejny. 




29-latek nadal pozostaje piłkarzem Napoli, choć jego przyszłość nie jest wciąż ustalona. Umowa zawodnika obowiązuje tylko do końca sezonu, co podsyca plotki o zmianie barw.

Rzym?

Na razie strony nie doszły do porozumienia. Dotychczas media informowały, że Zielińskim zainteresowane są władze Juventusu i Interu. Co ciekawe, do tej dwójki miała dołączyć także AS Roma.




Tuttomercatoweb.com podaje, że rzymski klub jest fanem umiejętności Polaka, a jego transfer znacznie podniósłby siłę drugiej linii ekipy Jose Mourinho. 29-latek raczej bez problemu wskoczyłby do składu, gdzie prym wiedzie trójka Lorenzo Pellegrini, Bryan Cristante i Leandro Paredes. Dodatkowo Renato Sanches często zmaga się z problemami zdrowotnymi.




Zieliński może pochwalić się dorobkiem trzech goli i trzech asyst w tym sezonie. Potrzebował do tego 18 meczów.

Szczęsny pod ostrzałem włoskim mediów po meczu z Monzą. Bardzo słaba nota Polaka

Włoskie media wzięły na celownik Wojciecha Szczęsnego po meczu Juventusu z AC Monzą (2-1). Choć „Stara Dama” wygrała spotkanie, to Polak mógł zachować się lepiej przy golu na remis. Golkiper otrzymał jedną z najgorszych not w zespole. 




Juventus do 90. minuty meczu z Monzą prowadził 1-0. W doliczonym czasie gry goście doprowadzili jednak do wyrównania i wydawało się, że rywalizacja zakończy się remisem. Po chwili jednak Federico Gatti trafił do siatki i zapewnił zwycięstwo Juve.

Krytyka

Do niezbyt udanych występów nie zaliczy tego meczu Wojciech Szczęsny. Polak nie zanotował najlepszej interwencji przy trafieniu Monzy, a wcześniej nie miał praktycznie nic do roboty. Dziennikarze „La Gazzetty dello Sport” zadrwili wręcz z występu „Szczeny”, sugerując, że może gdyby miał wcześniej więcej strzałów do obrony – zachowałby się lepiej.




– W pierwszej połowie nie pobrudził rękawic, a może przydałaby mu się rozgrzewka. W drugiej dał się zwieść ruchowi Moty przy golu na 1:1 – czytamy w uzasadnieniu oceny „5,5”, którą przyznała mu redakcja „LGdS”.

Jest to prawie najniższa ocena w całym zespole Juventusu. Tylko Dusan Vlahović otrzymał notę „5”. To wynik zmarnowanego rzutu karnego i później także dobitki.




Dużo większą wyrozumiałością dla Szczęsnego wykazał się portal tuttomercatoweb.com. Tam Polak otrzymał „6”, jak Alex Sandro czy Federico Chiesa.

– Po raz pierwszy ubrudził rękawice trzy minuty przed końcem meczu. Zobaczył jak kąśliwe dośrodkowanie Carboniego wpada do bramki. Nie mamy zamiaru go mocno winić, ponieważ zobaczył piłkę dopiero w końcowej fazie – napisano.