Rumuńskie media informują o rzekomym zainteresowaniu Edwardem Iordanescu ze strony rumuńskiej federacji piłkarskiej. Nowy trener Legii jest łączony z objęciem tamtejszej reprezentacji latem przyszłego roku.
Poszukiwania nowego trenera Legii Warszawa trwały niezwykle długo. Ostatecznie następcę Goncalo Feio poznaliśmy 12 czerwca na krótko przed rozpoczęciem przygotowań do nowego sezonu. Władze stołecznego klubu powierzyły prowadzenie pierwszego zespołu Legii Edwardowi Iordanescu. Ostatnim miejscem pracy 47-latka była reprezentacja Rumunii, której był selekcjonerem w latach 2022-2024. Wcześniej prowadził głównie rumuńskie kluby.
Edward Iordanescu związał się z Legią dwuletnim kontraktem. Czy zostanie on wypełniony? Można w to wątpić, gdyż Rumun w żadnym klubie nie wytrzymał tak wiele czasu. A ostatnim trenerem Legii, który przepracował 2 pełne lata był… Maciej Skorża w latach 2010-2012.
Ostatnio rumuńskie media opublikowały informację, przez którą jeszcze trudniej uwierzyć w długoterminowy projekt z Iordanescu w roli głównej. Rumuński serwis „AS.ro” poinformował, że latem 2026 roku z reprezentacją Rumunii pożegna się Mircea Lucescu. A go na stanowisko selekcjonera miałby zastąpić… Edward Iordanescu. Jeden z włodarzy rumuńskie federacji miał już nawet przeprowadzić rozmowę w tej sprawie z ojcem obecnego trenera Legii.
Jerzy Dudek to postać doskonale znana kibicom futbolu, ale jak się okazuje, polski bramkarz miał okazję poznać mistrza świata w… zupełnie innej dyscyplinie. Ciekawą anegdotę zdradził podczas studia w ramach losowania do turnieju Superbet Poland Darts Masters 2025.
Spotkanie z mistrzem jeszcze przed erą popularności darta
Dudek wspomniał sytuację z 1998 roku, kiedy występował w barwach Feyenoordu Rotterdam. To właśnie wtedy miał okazję spotkać pięciokrotnego mistrza świata w darcie, Raymonda van Barnevelda.
– Jeszcze jak nikt w Polsce nie wiedział o dartach, to ja już miałem zdjęcie z mistrzem świata. W 1998 roku, jak grałem w piłkę nożną w Rotterdamie, mistrzem świata w darcie został Raymond van Barneveld, wielki fan Feyenoordu. Przyjechał na stadion zrobić sobie zdjęcie – opowiadał były reprezentant Polski.
Jak zdradził Dudek, nie skończyło się tylko na zdjęciu.
– On później był wielokrotnym mistrzem świata. Pamiętam, że sobie z nim grałem jedną równą „rundę”, jeśli tak to można nazwać. Wspominam go z wielkim sentymentem – dodał.
Jerzy Dudek odbędzie się w Gliwicach 4 i 5 lipca. W puli nagród turnieju znalazło się 100 tysięcy funtów, a najlepsi zawodnicy świata pojawili się w naszym kraju, by powalczyć o trofeum. Poniżej znajduje się lista par z pierwszej rundy.
The Draw Bracket for the 2025 @SuperbetPL Poland Darts Masters…
Marcin Bułka oficjalnie został nowym zawodnikiem NEOM SC. Polski bramkarz podpisał lukratywny kontrakt z saudyjskim klubem, który zagwarantuje mu aż 45 milionów euro za cztery lata gry. Decyzja golkipera wzbudziła mieszane reakcje. Głos w tej sprawie zabrał m.in. Tomasz Hajto, który ocenił ten ruch na antenie Polsatu Sport.
„Poszedł w kierunku pieniędzy”
Były reprezentant Polski nie kryje zaskoczenia wyborem Bułki, choć podkreśla, że nie zamierza go krytykować.
– Poszedł w kierunku pieniędzy. Ja mam inne zdanie, ale nie krytykuję jego wyboru. Musi patrzeć na swoją przyszłość. Krzysztof Piątek zagrał fantastyczny sezon w Basaksehirze, a też wybrał ciepłe kraje i dobry cash – przyznał Hajto.
Zdaniem byłego piłkarza, przy odpowiednich ruchach na rynku transferowym, Bułka mógłby spokojnie znaleźć atrakcyjny kierunek również w Europie.
– Jeżeli miałbym 30 lat, to rozważyłbym taką propozycję. W wieku 25 lat dobry menadżer byłby w stanie wynegocjować mu kontrakt w Premier League na poziomie sześciu milionów funtów rocznie – ocenił.
„Trudno będzie mu rywalizować w kadrze”
Hajto zwrócił również uwagę na możliwe konsekwencje transferu w kontekście reprezentacji Polski.
– Przede wszystkim rywalizowałby dalej w Europie. Trudno będzie mu rywalizować ze Skorupskim czy z Grabarą, będąc w Arabii Saudyjskiej – podsumował.
Bułka ma za sobą świetny sezon w barwach francuskiej Nicei, ale jego decyzja o przenosinach na Bliski Wschód z pewnością zamknie mu wiele sportowych drzwi w Europie. Z drugiej strony – zarobki na poziomie 11,25 miliona euro rocznie trudno zignorować.
Śmierć Diogo Joty wstrząsnęła całym piłkarskim światem. W mediach pojawiają się kolejne informacje ws. tego tragicznego wydarzenia. W sieci pojawiły się nagrania z miejsca wypadku.
W poniedziałkowy poranek piłkarskie media na całym świecie obiegła informacja o wypadku samochodowym piłkarza Liverpoolu, Diogo Joty. Niestety, Portugalczyk zmarł na miejscu. Według informacji ukazanych w mediach, do wypadku doszło w nocy ze środy na czwartek. W trakcie wyprzedzania miało dojść do pęknięcia opony w samochodzie, którym podróżował Jota. Pojazd zjechał z trasy, a następnie stanął w płomieniach. Osoby poruszające się samochodem zmarły. O szczegółach wypadku pisaliśmy TUTAJ.
Informacja o śmierci Diogo Joty poruszyła całe piłkarskie środowisko. Wraz z upływem czasu w mediach pojawiają się nowe informacje. W mediach społecznościowych można znaleźć nagrania tuż po wypadku, a także kilka godzin po całym wydarzeniu. Na drugim z tych nagrań widać szczątki samochodu, z którego niewiele pozostało.
Reprezentacja Polski nadal pozostaje bez selekcjonera. Od dymisji Michała Probierza minęło już 21 dni. Wciąż nie wiemy natomiast, na kogo zdecyduje się postawić Cezary Kulesza.
„Zna język i nasze realia”
Głównym faworytem prezesa PZPN miał być Maciej Skorża. Trener Urawy nie zamierza jednak ruszać się z Japonii. W grze wciąż mieli zostać Nenad Bjelica czy Jan Urban. Obaj znają realia polskiej piłki.
Okazuje się, że pod nosem mamy także inną, ciekawą opcję. Jarosław Koliński na łamach „Meczyków” wskazał na… Aleksandara Vukovicia.
– Mam wrażenie, że jak Kulesza wymieni w mediach jakieś nazwisko, to ta osoba nie zostanie selekcjonerem – zaczął Koliński.
– Kandydatem, który jest do wzięcia, a zna język polski i nasze realia jest Aleksandar Vuković. Nie wskazuję go jako przyszłego selekcjonera, bo to byłaby szokująca kandydatura, ale jeżeli żadne z nazwisk, które dotąd przewinęło się w mediach miałoby nie zostać selekcjonerem, to kto wie. Pokazał, że jest dobrym trenerem – przejmował Piast Gliwice, gdy drużyna była blisko spadku z Ekstraklasy, w Legii Warszawa też potrafił wykonać dobrą pracę – dodał.
Tragiczna śmierć Diogo Joty i jego brata Andre Silvy wstrząsnęła światem piłki nożnej. Portugalskie i hiszpańskie służby ustalają szczegóły nocnego wypadku, do którego doszło w okolicach Palacios de Sanabria w Hiszpanii. Jak informuje portal Record, powołując się na lokalną policję, wszystko wskazuje na to, że przyczyną tragedii był techniczny problem z samochodem.
Pęknięta opona podczas wyprzedzania
Do wypadku doszło w nocy ze środy na czwartek około godziny 00:30 na 65. kilometrze autostrady A-52 w gminie Cernadilla, w hiszpańskiej prowincji Zamora.
– Pojazd zjechał z drogi, po tym jak najprawdopodobniej jedna z opon pękła podczas wyprzedzania. W wyniku wypadku samochód stanął w płomieniach, a obaj pasażerowie zginęli. Jeszcze przed przeprowadzeniem badań kryminalistycznych jednego ze zmarłych zidentyfikowano jako Diogo Jotę, piłkarza Liverpoolu. Drugim był jego brat, Andre – przekazała Guardia Civil w oświadczeniu cytowanym przez Record.
Samochód, którym podróżowali zawodnicy, to Lamborghini. Auto po zjechaniu z drogi zapaliło się, co uniemożliwiło ratownikom udzielenie pomocy.
Piłkarski świat pogrążony w żałobie
Informację o śmierci 28-letniego Diogo Joty i jego 25-letniego brata potwierdziły już portugalska federacja piłkarska oraz Liverpool.
Diogo Jota był zawodnikiem „The Reds” od 2020 roku. Wcześniej grał m.in. w Wolverhampton i FC Porto. Andre Silva w ostatnim czasie występował w barwach portugalskiego drugoligowca Penafiel.
Wokół zarobków w kobiecej piłce nożnej od lat narasta wiele mitów i uproszczeń. Największym z nich jest ten, że piłkarki chcą zarabiać tyle samo, co ich koledzy z męskich drużyn. Polskie zawodniczki zgodnie podkreślają: to nieprawda. Ich celem jest możliwość godnego utrzymania się z piłki i rozwój dyscypliny, a nie sztuczne porównywanie zarobków z mężczyznami. Polki porozmawiały z portalem Sport.pl, gdzie przedstawiły swoje zdanie na temat pieniędzy w damskim futbolu.
„Chcemy po prostu móc się z tego utrzymać”
Średnie zarobki w kobiecej i męskiej piłce nożnej to wciąż przepaść. Piłkarz w Ekstraklasie inkasuje miesięcznie od 30 do 50 tys. zł, podczas gdy piłkarka w Ekstralidze może liczyć na 4-5 tys. zł. Różnice widać też w reprezentacji. Każdy dzień zgrupowania to 600 zł dla zawodniczek, a 1000 zł dla zawodników.
Co więcej, choć stawki dla piłkarek rosną, trudno mówić o realnym postępie. Już w 1999 roku zawodniczki kadry dostawały 150 zł dziennie, co stanowiło ponad 23 proc. ówczesnej pensji minimalnej. Dziś ta sama kwota — choć wyższa nominalnie — to zaledwie nieco ponad 14 proc. minimalnego wynagrodzenia. Podobnie wygląda w Niemczech, Hiszpanii i całym świecie.
Redaktor Dawid Szymczak z portalu Sport.pl postanowił więc zapytać polskie środowisko kobiecego futbolu o głos w tej sprawie. Poniżej przytaczamy kilka cytatów z artykułu, do którego link znajdziecie TUTAJ.
– My nie chcemy być porównywane w zarobkach do mężczyzn. Chcemy po prostu mieć możliwość zarabiania pieniędzy. Chcemy mieć możliwość rozwoju w piłce nożnej. Mam na myśli to, że ja, mając 20 lat, byłam po dwóch kontuzjach barku. To są uszczerbki zdrowotne, które zostaną ze mną do końca życia. Ja to czuję i będę czuła. Podejmuję na boisku takie samo ryzyko jak mężczyzna, więc chciałabym mieć takie wynagrodzenie, żeby w przypadku urazu móc zapewnić sobie opiekę. Wiadomo, że zarobki będzie dyktowała ekonomia i popularność – powiedziała Kinga Szemik, bramkarka reprezentacji Polski.
– Nigdy nie spotkałam się z opinią jakiejkolwiek piłkarki, że chciałaby zarabiać tyle, co jakiś piłkarz. Mamy świadomość, na jakim etapie rozwoju jest nasza dyscyplina. Krok po kroku idziemy do przodu. Ale to są raczej małe kroczki. Powtarzanie tego zdania, że piłkarki chcą zarabiać tyle, ile piłkarze, służy chyba wyłącznie podburzaniu ludzi. Nie jest to prawdziwy przekaz – dodała Karolina Koch, trenerka GKS Katowice i była piłkarka.
Socjolożka dr Natalia Organista potwierdziła, że polskie zawodniczki znają realia.
– One zdają sobie sprawę, jaki prezentują dziś poziom, jakie wzbudzają zainteresowanie i jaką generują oglądalność. Wiedzą, że nie dostarczają takich dochodów z reklam i od sponsorów jak piłkarze. Nie chcą więc być traktowane równo, tylko sprawiedliwie. Jeśli reprezentują Polskę, to chcą mieć zapewnione takie warunki, by móc się skupić na reprezentowaniu Polski. Chodzi o profesjonalne uprawianie swojej dyscypliny, a nie zarabianie kolosalnych pieniędzy – podkreśla.
Amerykanki pogorszył sprawę?
Według Karoliny Koch mit o zarobkach przyszedł z USA.
– Te głosy przyszły do nas zza oceanu. Amerykanki zaczęły ten temat u siebie i bardzo go nagłośniły. Ich apele dotyczące zarobków padały jednak w zupełnie innej rzeczywistości i innych okolicznościach, niż mamy w Polsce. Tam piłkarki odnosiły bardzo duże sukcesy, generowały zainteresowanie, piłka kobiet ma w Stanach zupełnie inną pozycję. One walczyły na swoim podwórku i w swojej sprawie – zauważa trenerka.
Chcą się skupić na grze
Zdaniem dr. hab. Radosława Kossakowskiego kluczowa jest możliwość skupienia się tylko na grze.
– Zawodniczki nie chcą więc maybachów, tylko chcą w spokoju skupić się na grze w piłkę – mówi socjolog.
Wystarczy jedna niewykorzystana sytuacja, jeden błąd w obronie, by od razu odgrzewano stare mity o „roszczeniowych piłkarkach, które chcą zarabiać jak faceci”. Ale fakty i rzeczywistość mówią co innego. Polskie zawodniczki chcą po prostu móc godnie żyć z futbolu. A zaraz będą miały szansę przypomnieć o sobie nie tylko w dyskusjach o pieniądzach, ale przede wszystkim na boisku.
Już jutro o 21:00 reprezentacja Polski kobiet zagra z Niemkami w pierwszym meczu fazy grupowej mistrzostw Europy. Kolejne spotkania biało-czerwone rozegrają 8 lipca o 21:00 ze Szwecją, a na zakończenie fazy grupowej zmierzą się z Danią — 12 lipca, również o 21:00.
Kadencja Paulo Sousa w reprezentacji Polski zakończyła się już kilka lat temu. Mimo to, temat Portugalczyka regularnie wraca w mediach. Portal goniec.pl ustalił, że przyczyną odejścia szkoleniowca było zachowanie Cezarego Kuleszy.
Sousa nie przepracował w reprezentacji Polski pełnych 12 miesięcy. Pracę rozpoczął w styczniu 2021 roku, zaś odszedł jeszcze w grudniu. Zatrudniał go jeszcze Zbigniew Boniek, natomiast gdy odchodził, stery w PZPN trzymał już Cezary Kulesza.
Alkohol niezgody
Już wtedy media podawały, że właśnie nowy prezes był przyczyną dymisji Sousy. Teraz do temu powrócił goniec.pl. Z ustaleń portalu wynika, że Portugalczyk nie mógł dogadać się z Kuleszą. Dodatkowym problemem miał być z kolei alkohol, którego trener praktycznie nie spożywa.
– Sousa był wyczulony, bo sam nie spożywał ciężkich alkoholi. Ten przeskok między Czarkiem a Zbyszkiem to było dla niego za dużo – mówił na łamach Gońca anonimowy przedstawiciel PZPN.
Sousie szczególnie miały nie spodobać się dwie sytuacje. Pierwsza miała miejsce po meczu z Andorą (4-1) oraz zwycięstwie kadry U21 nad Niemcami (4-0). Kulesza miał być tak ucieszony wynikami, że pił kilka dni.
– Picie przez 5 dni. Przychodzili na treningi pijani, zaczepiali piłkarzy, gadali głupoty. (…) Krzyczał: „coach, coach!” do Sousy i zaczął go ściskać. Powtarzał, że Polacy wygrali. Sousa był zniesmaczony, bo mocno wtedy waliło od Czarka – czytamy na łamach portalu.
Kolejny zgrzyt miał nastąpić po porażce Polski z Węgrami (1-2). Klęska na PGE Narodowy oznaczała, że „Biało-Czerwoni” o awans na mundial będą musieli zagrać w barażach. Kulesza miał być wściekły i wezwał Sousę „na dywanik”. Spotkanie jednak się nie odbyło, bo prezes pod wpływem alkoholu o nim… zapomniał.
– Po przegranym meczu eliminacyjnym z Węgrami, Kulesza wezwał Sousę na rozmowę. Do spotkania jednak nie doszło, bo zostało odwołane w ostatniej chwili z powodu „innych ważnych planów prezesa”. Sousa był tym faktem mocno zniesmaczony, zwłaszcza, że dotarły do niego przekazy świadków pomeczowych wydarzeń w loży prezesa, którzy przyznawali, że Kulesza bezpośrednio ze stadionu został zawieziony do Białegostoku, będąc prawie nieprzytomnym – relacjonował kolejny informator.
Kibice Legii Warszawa ogłosili swój protest. Z opublikowanego komunikatu możemy się dowiedzieć, że na najbliższych domowych meczach nie będzie prowadzony doping, ani nie będą wywieszone oprawy.
Od dłuższego czasu relacji między władzami Legii Warszawa a jej kibicami nie są najlepsze. W czerwcu sympatycy stołecznego klubu otwarcie wyrażali swoje niezadowolenie z poczynań włodarzy. Domagali się zmian, a przede wszystkim transferów. Wówczas kibice namawiali do nie kupowania karnetów a także grozili zawieszeniem dopingu. Teraz te groźby się ziściły.
W środowy wieczór na profilu „Nieznanych Sprawców” pojawiło się ważne ogłoszenie. Dowiadujemy się z niego, że wszystkie grupy kibicowskie Legii postanowiły zawiesić doping i oprawy na domowych meczach swojego klubu. Ponadto ci najbardziej zagorzali sympatycy klubu zakomunikowali, że nie będą przychodzić na stadion. Protest nie dotyczy meczów wyjazdowych, gdyż kibice nadal chcą wspierać piłkarzy. Mają jednak zarzuty w stronę władz klubu za brak przeprowadzonych transferów. Pełne oświadczenie poniżej.
„Drodzy Kibice!
Postaramy się krótko i zwięźle.
Wspólną decyzją wszystkich grup kibicowskich z dniem dzisiejszym zawieszamy doping i oprawy na domowych meczach Legii Warszawa. Nie będziemy jak na razie również na te mecze przychodzić.
Nie godzimy się na kolejny sezon dziadostwa i przeciętniactwa. Na tydzień przed startem rozgrywek drużyna, która zajęła w poprzednim sezonie 5. miejsce w ligowej tabeli, praktycznie nie została wzmocniona.
Nie wiemy, co dzieje się z pieniędzmi zarobionymi w lidze konferencji. Wpływy z dnia meczowego i kilkunastu kompletów również nie zasiliły, jak widać, konta na potencjalne transfery. Po więcej argumentów za tę decyzję odsyłamy do naszych poprzednich, obszerniejszych wpisów.
Informujemy również, że nasz “strajk ostrzegawczy” nie jest w żaden sposób wymierzony w drużynę. Będziemy na wyjazdach i jak co roku zrobimy wszystko, aby Legia Warszawa czuła nasze wsparcie.
Jednak miarka się przebrała. Dlatego do odwołania nie chodzimy na mecze, nie kupujemy ani karnetów, ani subskrypcji.”
Portal „Weszło” dotarł do zaskakujących kulisów przewrotu w PZPN. Scenariusza, który odegrał się za zamkniętymi drzwiami gabinetów, nie wymyśliliby niektórzy światowej klasy reżyserzy.
W poniedziałek w PZPN odbyły się wybory, podczas których Cezary Kulesza został wybrany prezesem na drugą kadencję. Pojawiło się jednak zaskoczenie przy wyborze wiceprezesów. Kandydaci zaproponowani przez Kuleszę zostali odrzuceni. Dodatkowo w zarządzie zasiadło aż ośmiu przedstawicieli klubów.
Kulisy przewrotu
Portal „Weszło” ustalił, że akcja rozpoczęła się w niedzielę, czyli zaledwie dzień przed wyborami. Wtedy dojść miało do spotkania prezesów wojewódzkich związków oraz Cezarego Kuleszy. Zabrakło tylko Adama Kaźmierczaka, którego obecny prezes miał wpisać na swoją „czarną listę”.
– Szef PZPN i tak traktował Wojtalę jak rywala i zamierzał pozbawić go miejsca w zarządzie. Podobnie zresztą jak innego opozycjonistę, Wojciecha Cygana, działającego z ramienia klubów – czytamy na „Weszło”.
– Wiadomość o spotkaniu dotarła jednak do Wojtali, który – jak można się domyślić – poczuł się tym wyjątkowo dotknięty. Dotychczas, choć nie sympatyzował z Kuleszą, nie miał powodu, by głosować przeciwko przedstawicielom wojewódzkich związków. Teraz jednak, gdy dowiedział się, że jego własne środowisko zamierza go „wygumkować”, optyka się zmieniła – dodano.
Już następnego dnia odbyć się miało spotkanie przedstawicieli klubów. Zaproszenie miał nawet otrzymać Kulesza, jednak pewny swojego zwycięstwa – nie pojawił się na nim.
Tymczasem doszło na nim do zawiązania koalicji. Głównodowodzącymi, namawiający do postawienia się Kuleszy, okazać się mieli Dariusz Mioduski i Karol Klimczak, a więc prezesi Legii i Lecha.
Celem minimum miało być dla zainteresowanych wprowadzenie do zarządu Dariusza Mioduskiego w miejsce Mieczysława Golby. Z kolei zawetowanie całej trójki zaproponowanej przez Kuleszę stanowić miało największy sukces, co udało się osiągnąć.
– Co ważne, to właśnie Mioduski oraz Klimczak mieli być łącznikami z Pawłem Wojtalą, a ten z kolei – z kilkoma innymi przedstawicielami związków wojewódzkich, którzy z czasem przyłączyli się do grupy „rewolucjonistów” – czytamy.
Portal Goniec.pl ujawnił niepokojące kulisy funkcjonowania Polskiego Związku Piłki Nożnej pod rządami Cezarego Kuleszy. Według dziennikarskiego śledztwa, w federacji od lat leje się alkohol, a niektóre spotkania przypominają bardziej zakrapiane imprezy niż poważne wydarzenia sportowe.
Nagrania, śpiewy i… bokserski sparing
Jak podaje Goniec.pl, w sieci istnieją nagrania dokumentujące alkoholowe biesiady, w których uczestniczyli działacze PZPN oraz politycy Zjednoczonej Prawicy. Jedna z takich imprez miała się odbyć w mieszkaniu skompromitowanego posła Łukasza Mejzy, wówczas wiceministra sportu. Wśród obecnych byli także ówczesny minister sportu Kamil Bortniczuk i prezes PZPN Cezary Kulesza.
– Aż trudno w to uwierzyć, ale politycy Zjednoczonej Prawicy, z działaczami PZPN, w kółeczku, przytuleni do siebie, trzymają się rękami w pasie i śpiewają… ulubioną religijną pieśń Jana Pawła II, czyli „Barkę” – relacjonuje portal.
Według informatorów portalu, na nagraniach widać wyraźnie, że uczestnicy byli pod wpływem alkoholu. Kulminacyjnym punktem imprezy miał być bokserski sparing Mejzy z Kuleszą.
– Mejza zaczął się przechwalać, że trenuje boks, więc Czarek rzucił do niego: „chodź, zobaczymy co potrafisz”. Czarek był szybszy i sprawniejszy. Gdy Mejza odsłonił się, to strzelił mu plaskacza na twarz. To była taka zabawa – cytuje swojego rozmówcę Goniec.pl.
Alkohol od początku kadencji
Według portalu, alkohol to nieodłączny element kadencji Kuleszy, a już podczas kampanii wyborczej w 2021 roku miały odbywać się spotkania przy wódce w wąskim gronie. Część z nich miała się odbywać w Hotelu Atlanta w Starym Jeżewie, należącym do Kuleszy.
– To modus operandi Czarka – wódką załatwia wszystko. Stara szkoła. Czarek był w tym doskonały, zresztą idealnie wpasowuje się w gusta działaczy – to prostolinijni ludzie, którzy piją wódkę, a nie wino. Gdyby Koźmiński z winem jeździł, to stwierdziliby, że upadł na głowę – czytamy.
Portal ujawnia również kompromitujące zachowanie prezesa podczas meczu eliminacyjnego do Euro 2024 z Albanią. Według świadków Kulesza był tak pijany, że nie wyszedł na trybuny po przerwie, zaczepiał kobiety, wygadywał głupoty, wieszał się na szyi Daniela Obajtka i deklarował mu miłość. Po meczu miał być wyprowadzany siłą z loży VIP.
– Wiceprezesi mówili mu: „Czarek wychodzimy teraz, dla twojego dobra”, a on zaczął krzyczeć: „Bez Andrzeja nie wychodzę!”. Potem Kulesza miał skandować: „Andrzej, Andrzej” – twierdzi świadek.
Choć na stadionie obecny był prezydent Andrzej Duda, według świadków Kulesza miał na myśli innego działacza o tym imieniu.
Jak wygląda układ sił w PZPN?
Według informacji Gońca, sytuacja w Polskim Związku Piłki Nożnej jest dziś całkowicie zabetonowana. Po porażce Cezarego Kuleszy w wyborach do Komitetu Wykonawczego UEFA na początku kwietnia tego roku wydawało się, że jego pozycja w kraju może osłabnąć. Opozycja poczuła krew i pojawiły się spekulacje o możliwych kontrkandydatach na stanowisko prezesa PZPN.
Jeszcze wiosną media informowały o potencjalnym sojuszu Wojciecha Cygana, Pawła Wojtali i Andrzeja Padewskiego, których miał wspierać były prezes związku, Zbigniew Boniek. Kandydatem na nowego prezesa miał być Wojtala. Z czasem jednak, jak ustalił Goniec, ten układ miał się rozpaść, a opozycja straciła siłę.
W połowie maja w środowisku było już niemal pewne, że Kulesza pozostanie na kolejną kadencję. Do końca maja nie zgłosił się żaden rywal, dlatego 30 czerwca obecny prezes PZPN wygrał wybory walkowerem.
Według rozmówców portalu, Kulesza umiejętnie zbudował wokół siebie układ lojalności. Dysponując wpływami, stanowiskami i pieniędzmi, potrafi zjednać sobie odpowiednie osoby. A niechętni mu działacze boją się konsekwencji, w tym m.in. ograniczenia finansowania dla lokalnych związków. W głosowaniu decyduje więc nie merytoryka, a układy, znajomości i wzajemne przysługi.
Jak twierdzą informatorzy Gońca, Kulesza sprowadził do federacji więcej pieniędzy, głównie z Orlenu. Ale piłka nożna jako całość straciła na jego rządach. Relacje z piłkarzami miały być chłodne. Z kolei PZPN przypomina zamknięte, rozplotkowane środowisko, które bardziej interesuje się układami i alkoholem niż rozwojem polskiego futbolu.
Odpowiedź PZPN
PZPN w odpowiedzi przesłanej portalowi Goniec.pl stanowczo odcina się od wszystkich zarzutów. Związek określił pytania dziennikarzy jako „insynuacje”, „pomówienia” i „knajackie”, nie odnosząc się jednak merytorycznie do przedstawionych faktów.
Federacja przekazała jedynie ogólne oświadczenie, w którym stwierdza.
– Trudno komentować w mediach niczym niepodparte insynuacje głównie dotyczące alkoholu, który nigdy nie był ani metodą, ani problemem w prowadzonej działalności, a wykorzystywanie tego tematu do walki przedwyborczej w naszej ocenie, nie ma nic wspólnego z merytoryczną dyskusją i konstruktywną krytyką. Jest raczej przejawem desperacji i braku jakichkolwiek argumentów – czytamy.
Prezes Kulesza nie odpowiedział osobiście na żadne z 27 pytań zadanych przez redakcję.
Do PZPN miała wpłynąć kolejna kandydatura na selekcjonera. Według portalu meczyki.pl na stole pojawiła się opcja zatrudnienia trenera z bardzo mocnym CV.
Cezary Kulesza ma już za sobą wybory w PZPN i obecnie skupia się wyłącznie na poszukiwaniu nowego selekcjonera. Faworytem prezesa do niedawna był Maciej Skorża, ale nie uda się go wyciągnąć z Japonii. Na domiar złego Kosta Runjaić, którego akcje również wysoko stały, przedłużył kontrakt z Udinese.
Mocne CV
Dość niespodziewanie okazało się, że do PZPN wpłynęła kolejna kandydatura. Według portalu meczyki.pl, Kulesza otrzymał podanie od Rogera Schmidta.
Niemiec nie pracował od roku, ale ostatnio był zatrudniony w Benfice. W Portugalii przeżywał bardzo dobre chwile. Poprowadził „Orły” łącznie w 115 meczach.
Wcześniej miał okazję pracować także w PSV, Salzburgu czy Bayerze Leverkusen. Warto podkreślić, że na koncie ma kilka trofeów. Zdobywał między innymi mistrzostwa w Austrii i Portugalii czy krajowy puchar w Holandii.
– Nauczeni doświadczeniem poprzednich castingów nie przywiązujemy do nazwisk większej wagi. Kulesza wybierze według własnego uznania i raczej szybko. Do połowy lipca – zaznaczył Tomasz Włodarczyk.
We wtorkowy wieczór do studia Kanału Sportowego zawitał Roman Kosecki. 60-latek w ostrych słowach ocenił piłkarzy, którzy obecnie grają w reprezentacji Polski.
W ostatnich tygodniach Roman Kosecki przeżywa kapitalny okres pod względem medialnym. Jego wypowiedzi co i rusz obiegają media. Były reprezentant Polski szczególnie bryluje na antenie Polsatu Sport w programie Cafe Futbol – szczególnie, kiedy wda się w dyskusje z Tomaszem Hajto. Przeglądając media w niedziele niemal pewne jest natknięcie się na wybuchowe wypowiedzi Romana Koseckiego.
Tym razem Roman Kosecki zawitał do Kanału Sportowego. Jednym z poruszonych przez niego tematów była – a jakże – reprezentacja Polski. 60-latek nie przebierał w słowach i bez ogródek skomentował postawę obecnych reprezentantów naszego kraju. Przede wszystkim zarzucił im brak charakteru.
– Ci co obecnie grają w kadrze… Niektórzy mogliby mi te butki czyścić, a charakterem, to żaden by do mnie nie wystartował i nie wytrzymał – ocenił Roman Kosecki.
– No niestety. Tak to odbieram, bo uważam, że chłopaki niektórzy są za miękcy. Przyjeżdżają na tę kadrę i się zachowują jak jakieś prima balleriny. No wiadomo, że kasa też robi swoje, że te wszystkie rzeczy, które tam wokół… biznesy, reklamy i tak dalej – dodał.
🗣️ „Ci co obecnie grają w kadrze… Niektórzy mogliby mi te butki czyścić, a charakterem to żaden by do mnie nie wystartował”.
🗣️ „Są za miękcy. Przyjeżdżają na kadrę i zachowują się jak Prima Balleriny”.
Marcin Bułka jest bliski transferu do Arabii Saudyjskiej, informuje serwis „meczyki.pl”. Polak będzie mógł liczyć na ogromną podwyżkę względem swojego dotychczasowego kontraktu.
Ostatnimi czasy były bardzo głośno o Marcinie Bułce. Polski golkiper był łączony z wieloma klubami. Ostatnio pojawiła się informacja o zainteresowaniu ze strony angielskiego Sunderlandu. Obecny kontrakt Bułki z OGC Nice obowiązuje do przyszłego roku.
W ostatnich dniach nastąpił jednak niespodziewany obrót spraw. Wszystko za sprawą plotek łączących Marcina Bułkę z przenosinami do Arabii Saudyjskiej. Jak się okazuje, informacje te faktycznie były prawdziwe. Dziś serwis „meczyki.pl” potwierdził, że Bułka ma ofertę na stole. Nicea zaakceptowała już propozycję NEOM SC. Teraz decyzja należy już tylko do piłkarza. „Meczyki” informują, że Bułce najbliżej jest właśnie do tej opcji.
Zdaniem „Meczyków” Neom SC oferuje Marcinowi Bułce pensję na poziomie 10 milionów euro za sezon. Do tej pory według „Capology” Polak inkasował w Nicei zaledwie 360 tysięcy euro rocznie brutto. Swego czasu francuskie media mówiły jednak o kwocie 600 tysięcy. Która z tych kwot nie byłaby prawdziwa, to i tak oznacza to ogromną podwyżkę dla Bułki.
Wieczysta Kraków nie zwalnia transferowego tempa. Po awansie do Betclic I ligi klub ze stolicy Małopolski konsekwentnie wzmacnia skład, a teraz na celowniku działaczy znalazł się zawodnik, którego nikt nie spodziewał się w tej układance. Według informacji dziennikarza Piotra Tubackiego, Wieczysta poważnie rozważa sprowadzenie Bartosza Bereszyńskiego.
Bereszyński bez klubu
Bereszyński to 58-krotny reprezentant Polski, który niedawno zakończył swoją przygodę z Sampdorią Genua. W minionym sezonie rozegrał 23 spotkania i zanotował jedną asystę. Po wygaśnięciu kontraktu z włoskim klubem pozostaje wolnym zawodnikiem.
Co ciekawe, jeszcze w czerwcu znalazł się w gronie powołanych na zgrupowanie reprezentacji przez Michała Probierza, choć nie pojawił się na boisku ani na minutę.
W ostatnich tygodniach media łączyły Bereszyńskiego z kilkoma klubami Ekstraklasy, w tym z Widzewem Łódź. Teraz pojawiła się nowa, zaskakująca opcja — Wieczysta Kraków.
Pojawiały się plotki, jakoby Miłosz Kozak miał trafić do Wieczystej Kraków – otóż nie. W ogóle nie było takiego tematu, przynajmniej na razie. Na ten moment Ruch nie ma żadnych ofert za Kozaka. A Wieczystej… podoba się myśl, by wzmocnić miał ją Bartosz Bereszyński. Ale calma 👌
Wieczysta od kilku sezonów konsekwentnie buduje projekt, który ma doprowadzić klub do Ekstraklasy. Po zwycięstwie w barażach z Chojniczanką Chojnice drużyna nie zwalnia tempa. Najpierw ogłoszono transfery Carlitosa i Dawida Szymonowicza, później do zespołu dołączyli Kamil Dankowski i Kamil Pestka.
Teraz przyszedł czas na kolejne głośne nazwisko.
Nie jest tajemnicą, że kwestie finansowe raczej nie będą przeszkodą. Wieczysta płaci na poziomie Ekstraklasy, dlatego może pozwolić sobie na kontrakty, które w I lidze są rzadkością.
Pozostaje pytanie, czy Bereszyński będzie zainteresowany grą na zapleczu Ekstraklasy. Z pewnością będzie to sportowy krok wstecz, choć projekt Wieczystej kusi ambicjami i finansową stabilnością.
Warto też pamiętać, że krakowski klub nie będzie rozgrywał meczów ligowych na swoim stadionie. Z powodu wymogów licencyjnych Wieczysta w sezonie 2024/2025 będzie grać w roli gospodarza w Sosnowcu.
Jeśli transfer dojdzie do skutku, będzie to jeden z najbardziej zaskakujących ruchów tego okna transferowego.