Kewin Komar opowiedział o pobiciu na festynie. Bramkarz Puszczy przerwał milczenie głośnym wywiadem

Piłkarską Polskę obiegła kilka dni temu informacja o pobiciu Kewina Komara przez kiboli Wisły Kraków. Wokół sprawy narosło już wiele kontrowersji i pojawiły się nowe wątki. Poszkodowany postanowił przerwać milczenie i udzielił wczoraj wywiadu na łamach meczyki.pl.

Według informacji, które dotarły do mediów Komar miał zostać pobity przez kiboli Wisły Kraków. Miała to być swojego rodzaju „zemsta” za wyeliminowanie „Białej Gwiazdy” z barażu o Ekstraklasę przez Puszczę Niepołomice w ubiegłym sezonie.

Później pojawiły się nowe informacje przedstawione przez policję. Z ich dotychczasowych ustaleń miało wynikać, że pobicie nie miało podłoża kibicowskiego.

Jak było według Komara?

Bramkarz Puszczy nie komentował sprawy na samym początku. Postanowił jednak przerwać milczenie i udzielił wywiadu portalowi meczyki.pl. Z jego relacji wynika, że po przyjeździe na festyn, na którym miało dojść do pobicia, został rozpoznany przez grupkę osób, która zaczęła intonować przyśpiewki Wisły Kraków. Część z nich śpiewała także obraźliwie w kierunku Puszczy oraz jego samego.

– Miałem wrażenie, że kiedy szedłem z dziewczyną do znajomych, to właśnie dopiero w tym momencie zaczęły się te przyśpiewki. Spojrzałem w ich stronę, ale w żaden sposób nie zareagowałem.

Tak. Były, że „Wisła to jest potęga” i tak dalej, a potem zaczęli śpiewać, że „je**ć Puszczę i Cracovię” – relacjonował Komar. 

Później miało dojść do starcia z pierwszymi napastnikami.

– Siedziałem z prawej strony ławki. Właściwie na jej brzegu. Jeden z nich stanął przede mną, drugi od prawej ręki. Tak jakby mnie otoczyli. Jeden z nich, ten po prawej stronie, trzymał w ręce piwo. Na pewno był pod wpływem alkoholu. On zapytał mnie: „Co ku**o teraz?”.

– Spojrzałem na tego mężczyznę, a ten wytoczył cios w lewą część mojej głowy.

Dostałem od niego cios z prawej ręki i obaj zaczęli mnie atakować. Wstałem i zacząłem się bronić, zasłaniając twarz. Trwało to może kilkanaście-kilkadziesiąt sekund. Zacząłem wymachiwać lewą i prawą ręką, żeby ich odgonić. Wtedy reszta tej grupki, z której oni przyszli przyglądała się temu wszystkiemu – opowiadał bramkarz. 

Próba ucieczki i groźby

Dalej Komar opowiada, jak udało mu się przewrócić jednego z napastników. Następnie próbował wydostać się z festynu i dojść do swojego samochodu. Został jednak zaatakowany przez całą grupę.

– Puściłem dziewczynę i zacząłem uciekać tą lewą stroną w głąb boiska, gdzie nie było tych ławek. Na początku biegłem jak najszybciej sprintem, ale jak poczułem, że napastnicy są idealnie za mną, to odwróciłem się ciałem do nich, żeby dowiedzieć się, jak blisko są ode mnie i wtedy zacząłem się bronić, a oni mnie atakowali.

Kolejni napastnicy podbiegali do mnie, wyprowadzając ciosy i kopnięcia we mnie. Próbowałem zasłaniać twarz i zacząłem wyprowadzać ciosy, żeby ich odgonić. Po chwili dalej uciekając, poślizgnąłem się lub przewróciłem po ciosie i przewróciłem się na plecy. Wtedy doskoczyli do mnie i zaczęli mnie kopać oraz obijać. Bili, gdzie mogli. Po kilku sekundach próbowałem jak najszybciej wstać. Udało mi się i dalej uciekałem najszybciej, jak się da. Ostatnia faza jest taka, że biegnę i nagle z mojej lewej strony pojawił się mężczyzna w moim wzroście, szerokiej postury, który bardzo dużo ważył. Dobiegł do mnie na bliski dystans i zaczął zasypywać mnie ciosami rękoma. Przewróciłem się na ławkę, która tam była i po tych uderzeniach wkroczyła straż – dodał.

Komar dodał, że strażacy najpierw odprowadzili go w bezpieczne miejsce, a potem odeskortowali do samochodu. Następnie dziewczyna przewiozła go na SOR. Na miejscu miał do niego podejść jeden z napastników, który ostrzegł, że reszta grupy też jest w szpitalu. Zawodnikowi udało się jednak bezpiecznie opuścić placówkę i wrócić do domu. Niestety nie miał być to koniec.

– Podjechaliśmy, weszliśmy, spokojnie układaliśmy się już do snu. I nagle przez uchylone okno usłyszałem, że pod pokój mojej dziewczyny podchodzą jakieś osoby i po cichu między sobą rozmawiają. I nagle jeden z nich krzyknął: „Dobra ku**a, wjeżdżamy mu na chatę”. Nie jestem w stanie powiedzieć, ilu ich było, było ciemno. Szybko wstałem z łóżka i po domu biegłem do wszystkich mieszkańców, żeby zapalili światła w pokojach i na zewnątrz. Zapaliliśmy i wtedy ci goście, którzy byli pod domem, uciekli w las. Było wtedy widać ich sylwetki i znikli. Wtedy mama mojej dziewczyny zadzwoniła po policję – opowiedział.

Dalej Komar wyznał, w jakim obecnie jest stanie. Nie ukrywał, że jest podłamany psychicznie i czuje, że „stracił wszystko, co kochał”. Okazuje się jednak, że nie jest to koniec afery. Na łamach „Weszło” ma się niebawem ukazać artykuł, który przedstawi także inną perspektywę całego zajścia.


Cały wywiad w oryginale możecie przeczytać TUTAJ.