Pierwsze mecze polskich klubów w Q2 Ligi Konferencji za nami. Wyliczono ich szanse na awans do III rundy

Wczoraj polskie kluby rozegrały pierwsze mecze w II rundzie eliminacji Ligi Konferencji. Pogoń i Lech są niemal pewne awansu do III rundy. Nieco mniejsze szanse daje się Legii, która – pomimo wczorajszego remisu – pozostaje faworytem do awansu.

Polskie kluby rozpoczęły walkę o fazę grupową Ligi Konferencji w sezonie 2023/2024. W tym sezonie w tych rozgrywkach Polskę reprezentują Legia Warszawa, Lech Poznań i Pogoń Szczecin. Dodatkowo w eliminacjach Ligi Mistrzów uczestniczy Raków Częstochowa.

W czwartek polskie kluby odnotowały dwa zwycięstwa i jeden remis w eliminacjach Ligi Konferencji. Lech Poznań pokonał u siebie Żalgiris Kowno 3:1. Pogoń Szczecin pokonała na wyjeździe Linfield FC 5:2. Natomiast Legia Warszawa zremisowała na wyjeździe z Ordabasy Szymkent 2:2.

Po wczorajszych meczach szanse na awans do III rundy wyliczył Piotr Klimek. Niemal pewne awansu są Pogoń i Lech. Szczecinianie – według szacunków – mają 99,9% szans na awans do III rundy. Poznaniacy mają 99,4% szans na wyeliminowanie Żalgirisu. Po remisie w pierwszym meczu Legii daje się 86,9% szans na awans do kolejnej rundy.

Piotr Klimek wyliczył również prawdopodobieństwo awansu do fazy grupowej. Obecnie największe szanse ma na to Lech Poznań – 44,4%. Dużo mniej szans daje się Legii, bo 15,4%. W przypadku Pogoni szansa na awans do fazy grupowej to 10,3%.


fot. Kacper Polaczyk/Polczyk FOTO

Przemysław Frankowski wrócił do meczu z Mołdawią. „Do dzisiaj nie rozumiem tego”

Porażka reprezentacji Polski z reprezentacją Mołdawii wciąż pozostaje w głowach polskich kibiców. Do czerwcowej kompromitacji wrócił reprezentant Polski, Przemysław Frankowski. Pomimo upływu czasu dalej nie rozumie tego, co się tam wydarzyło.

W czerwcu reprezentacja Polski mierzyła się z reprezentacją Mołdawii w eliminacjach EURO 2024. Po pierwszej połowie Biało-Czerwoni, zgodnie z oczekiwaniami, prowadzili 2:0. To co jednak wydarzyło się w drugiej połowie, jest niewytłumaczalne. Polacy wypuścili prowadzenie z rąk. Mołdawianie strzelili w sumie trzy bramki i ostatecznie wygrali 3:2.

To co wydarzyło się w meczu z Mołdawią było ogromnym szokiem dla polskich kibiców. Ciężko było zrozumieć to, jak po dobrej pierwszej połowie po przerwie zobaczyliśmy całkowicie inny zespół. Porażki nie jest w stanie zrozumieć Przemysław Frankowski. 28-latek rozegrał w tamtym meczu 63 minuty, zszedł z boiska przy stanie 2:1. Teraz udzielił wywiadu portalowi „sport.pl”.

– Już trochę czasu minęło od tego meczu i człowiek do teraz tak naprawdę tego nie wie (co się stało – przyp. red.). Mieliśmy 2:0 po pierwszej połowie, w której wszystko nam się układało i graliśmy naprawdę dobrą piłkę. Wyszliśmy na drugą część spotkania i stało się to, co się stało – skomentował Przemysław Frankowski.

– Do dzisiaj nie rozumiem tego. Wiadomo, że przydarzyły się błędy indywidualne i Mołdawia praktycznie wszystkie wykorzystała, strzelając trzy gole – dodał.

– Trzeba przyjąć to na klatę. Żadne słowa tu niczego już nie zmienią – zakończył reprezentant Polski.

Po trzech rozegranych meczach sytuacji reprezentacji Polski w grupie eliminacyjnej nie jest zbyt kolorowa. Biało-Czerwoni wyprzedzają jedynie Wyspy Owcze. Do miejsca dającego awans na EURO 2024 Polacy tracą trzy punkty. Sprawa awansu wciąż jednak pozostaje otwarta, a wszystko leży w rękach Polaków.

– Nie ma innej możliwości – teraz trzeba każdy mecz wygrać i mamy na tyle jakości, żeby to zrobić. Najważniejsze będzie to, żeby do każdego meczu podchodzić z odpowiednią mentalnością – skomentował Frankowski.

Po porażce część krytyki spadła na Fernando Santosa. Za selekcjonerem stanął jednak Przemysław Frankowski. Stwierdził, że selekcjoner nie miał bezpośredniego wpływu na to, że piłkarze tak łatwo oddali prowadzenie z niżej notowanym rywalem.

– Trzeba otwarcie powiedzieć – co może zrobić trener, gdy tak zaczynamy mecz, jak w Pradze? Co może zrobić trener, gdy w taki sposób oddajemy dwubramkowe prowadzenie, jak w Kiszyniowie? Trener stoi z boku, za linią końcową, a to my piłkarze daliśmy ciała, zawiedliśmy. Trener może nas bronić, ale każdy z nas i wszyscy wokół muszą zdawać sobie sprawę, czyja to jest tak naprawdę wina – stwierdził Przemysław Frankowski.


źródło: sport.pl

To nie koniec transferów do Rakowa Częstochowa. Klub chce wzmocnić jeszcze jedną pozycję

Raków Częstochowa dokonał wielu wzmocnień podczas letniego okna transferowego. Na tym jednak nie koniec. Klub chce wzmocnić jeszcze pozycję napastnika.

Podczas letniego okna transferowego doszło do dużego wietrzenia szatni w Rakowie Częstochowa. Z klubem pożegnało się kilku zawodników, którzy do tej pory byli podstawowymi zawodnikami. Mimo wszystko Raków się tego lata wzmocnił, przeprowadzając kilka naprawdę głośnych transferów.

Jeśli chodzi o transfery wychodzące to z Rakowem pożegnało się trzech podstawowych do tej pory piłkarzy. Mowa o Patryku Kunie, Vladislavsie Gutkovskisie i Tomasu Petrasku. Z klubu odszedł również Sebastian Musiolik. Wypożyczeni zostali m.in. Kacper Trelowski, Xavier Dziekoński, czy też Wiktor Długosz.

W przypadku transferów do klubu Raków zakontraktował kilku uznanych zawodników. Najgłośniejsze transfery to przede wszystkim Sonny Kittel i John Yeboah. Kluczową postacią od samego początku sezonu wydaje się także Łukasz Zwoliński. Wykupiony z AEK Ateny został Stratos Svarnas, który wcześniej był do Rakowa jedynie wypożyczony. Ponadto kadrę Rakowa wzmocnili m.in. Adnan Kovacević, czy Kamil Pestka. Na tym jednak transfery Medalików się nie kończą.

Raków dokonał wzmocnień na kilku pozycjach. Jak jednak przyznaje Wojciech Cygan, klub rozważa jeszcze kupno napastnika.

– Jeżeli chodzi o napastnika, to też nie jest wielka sensacja, że po wczorajszym transferze lewego wahadłowego, to tak naprawdę zostaje ta pozycja, o której myślimy, żeby ją wzmocnić – wyznał Wojciech Cygan.

– Wiemy doskonale, że jest „Piasek”, jest Łukasz Zwoliński, jest młody Tomek Walczak. Tutaj być może pojawi się jeszcze ktoś. Natomiast to nie jest jeszcze ten moment, żebyśmy mogli tu mówić o personaliach – dodał przedstawiciel Rakowa Częstochowa.

Fatalna sprzedaż biletów na mecz Polska-Wyspy Owcze. PZPN ma problem?

Wyniki sprzedaży biletów na mecz Polska-Wyspy Owcze nie rzucają na kolana. Wstępne szacunki odnośnie sprzedanych wejściówek przekazał portal „goal.pl”.

Najbliższe zgrupowanie reprezentacji Polski odbędzie się we wrześniu. Wówczas Polacy rozegrają dwa mecze w eliminacjach EURO 2024. Najpierw czeka ich domowy mecz z Wyspami Owczymi. Następnie rozegrają wyjazdowy pojedynek z Albanią.

W piątek 21 lipca ruszyła otwarta sprzedaż biletów na mecz Polska-Wyspy Owcze. Pomimo ostatnich afer, kompromitującej porażki z Mołdawią i niezbyt atrakcyjnego rywala PZPN nie postanowił obniżać cen wejściówek. Najdroższe kosztują nawet 240 złotych.

Pierwsze wyniki sprzedaży nieoficjalnie opublikował portal „goal.pl”. Jak się dowiadujemy, do tej pory sprzedano około 10 tysięcy biletów, co jest fatalnym wynikiem. Wcześniej wejściówki sprzedawały się w mgnieniu oka, gdyż „koniki” masowo kupowały bilety, by następnie sprzedać je po zawyżonej cenie. Teraz gdy popyt na mecz reprezentacji mocno spadł, „koniki” nie widzą interesu w tym, by wykupować wejściówki. W związku z popsutą atmosferą wokół reprezentacji kibice także niezbyt ochoczo wykupują bilety.

– W PZPN słyszymy, że do tej pory sprzedało się ok. 10 tys. biletów na mecz z Wyspami Owczymi – pisze Przemysław Langier na „goal.pl”.

– To fatalny wynik, bo przecież żywo pamiętamy dwie całkiem świeże “afery” biletowe, gdy zarówno w przypadku domowego meczu z Chile przed wylotem do Kataru, jak i tego z Czechami w Pradze, wszystkie wejściówki rozeszły się w ciągu chwili, za co przede wszystkim były odpowiedzialne “koniki” – czytamy.

– Porównując liczby dostępnych miejsc z chwili publikacji tekstu i z piątku, właściwie nie ma żadnych zmian – wciąż mówimy o wolnych biletach idących w tysiące – czytamy dalej.


Fot. Kacper Polaczyk / 058sport.pl
źródło: goal.pl

Piłkarze chcą zwolnienia Fernando Santosa? „Niezbyt przypadł im do gustu”

Jeden z dziennikarzy opublikował relatywnie zaskakujące informacje. Według relacji Dawida Szymczaka reprezentanci Polski mieli dyskutować między sobą, że potencjalne odejście Fernando Santosa wyszłoby na dobre.

Ostatnia niedziela przebiegła pod znakiem ewentualne odejścia Fernando Santosa. Saudyjskie media podały informację, jakoby portugalski trener miał objąć jeden z klubów z Arabii Saudyjskiej. Temat szybko rozgrzał do czerwoności polskich kibiców. Kuriozalny komunikat wydał PZPN, który stwierdził, że nic nie wie o chęci zmiany pracy przez Santosa. Chwilę później rzecznik prasowy PZPN przekazał, że nie może skontaktować się z Portugalczykiem. Po kilku godzinach przedstawicielom polskiej federacji udało skontaktować się z samym Santosem, by potwierdzić, że ten faktycznie nie ma zamiaru odchodzić z PZPN.

Kilkunastogodzinną sagę związaną z Fernando Santosem mieli uważnie śledzić piłkarze reprezentacji Polski, tak relacjonuje Dawid Szymczak. Dziennikarz „sport.pl” przekazał, że reprezentanci Polski wewnątrz grupy mieli stwierdzić, że odejście Portugalczyka byłoby dobrym rozwiązaniem. Tuż po porażce z Mołdawią wśród piłkarzy miała panować narracja, że trener nie przypadł im do gustu.

– Przebieg całej sprawy śledzili również piłkarze, którzy, jak wynika z naszych informacji, komentowali między sobą, że odejście Santosa byłoby najlepsze dla wszystkich – napisał Dawid Szymczak.

– Rozczarowujące wyniki – to jedno. Już świeżo po czerwcowym zgrupowaniu, zakończonym wstydliwą porażką 2:3 w Kiszyniowie, pojawiały się przecieki, że selekcjoner niezbyt przypadł im do gustu. Chodzi o jego styl bycia – małomówność i nieschodzący z twarzy smutek – czytamy.


źródło: sport.pl