Szwedzi nie zgadzają się z decyzją sędziego: „Żółta kartka nie byłaby oczywistym błędem”

W czwartkowy wieczór Lech Poznań pokonał na wyjeździe Djurgardens IF 3:0 i awansował do ćwierćfinału Ligi Konferencji. Drugą połowę Szwedzi grali bez swojego kapitana, który otrzymał czerwoną kartkę. Zdaniem eksperta Viaplay sędzia ocenił sytuację zbyt surowo.

53 lata – tyle czekaliśmy na polski klub, który przejdzie dwie wiosenne rundy europejskiego pucharu. Awans Kolejorza do kolejnego etapu to nie tylko wielki sukces klubu, ale także całej polskiej piłki. Tym zwycięstwem aktualni mistrzowie kraju zdobyli dla Ekstraklasy wiele punktów do ligowego rankingu UEFA.

Lech Poznań przyjechał do Szwecji z dwubramkową zaliczką z pierwszego spotkania. Od początku zakładano, że nie będzie to łatwy mecz, lecz ostatecznie podopieczni Johna van dem Broma pokonali Djurgardens IF 3:0.

Wpływ na wynik na pewno miała czerwona kartka, którą tuż przed przerwą obejrzał kapitan gospodarzy – Marcus Danielson. 33-latek przyznał się do błędu i przeprosił za niego.

– Już za to przeprosiłem drużynę. To nie było dobre podanie z mojej strony – przyznał kapitan Djurgardens IF.

Nieco innego zdania jest Bojan Djordjic. Według eksperta Viaplay arbiter spotkania powinien pokazać Danielsonowi żółtą kartkę.

 – To okropna czerwona kartka. Dla mnie to nie jest czerwona kartka. Chorwacki sędzia obroni się przepisami gry, bo Danielson był ostatnim piłkarzem przed bramkarzem, ale żółta kartka nie byłaby oczywistym błędem – powiedział na antenie.

Lech Poznań nie dał rywalom żadnych szans! Zobacz wszystkie bramki Kolejorza [WIDEO]

W rewanżu 1/8 finału Ligi Konferencji Lech Poznań pokonał Djurgardens IF 3:0. Dwubramkowa zaliczka z domowego spotkania dała Kolejorzowi spokojny awans do ćwierćfinału Pucharu biedronki. Jest to historyczny moment dla polskiej piłki. Po 53 latach czekania w końcu znalazł się klub, który przeszedł dwie wiosenne rundy europejskiego pucharu.

Wynik spotkania dość późno, bo dopiero w 77. minucie, otworzył Filip Marchwiński.

W doliczonym czasie drugiego gola dla Kolejorza zdobył Nika Kvekveskiri.

Raptem 60 sekund później wynik spotkania zamknął Michał Skóraś.

Ekstraklasowe metody motywacyjne. Trener puszcza w szatni Parisa Platynova

W ostatnich kolejkach Ekstraklasy Stal Mielec nie prezentowała futbolu wysokiej jakości. Przed jednym z minionych meczów trener Adam Majewski postanowił sięgnąć po asa w rękawie i puścił w szatni motywacyjną przemowę Parisa Platynova.

Ostatnimi czasy wyniki osiągane przez podopiecznych Adama Majewskiego nie są zbyt zachwycające. Mielczanie od początku roku rozegrali 7 spotkań, z czego 2 zremisowali, a pozostałe 5 zakończyło się dla nich porażką. Obecnie Stal plasuje się na 10. miejscu i ma tylko 4 oczka przewagi nad otwierającą strefę spadkową Lechią Gdańsk.

Posada Adama Majewskiego wisi na włosku, z czego szkoleniowiec zapewne zdaje sobie sprawę. Według informacji Jakuba Białka z portalu Weszło.com 49-latek w rozmowach z władzami klubu już kilka tygodni temu wspominał o możliwej rezygnacji ze swojego stanowiska nie tylko ze względu na wynik sportowy, ale także problemy osobiste. Kiepskie rezultaty i nieciekawe głosy z kuluarów powodują, iż Majewski zaczyna powoli tracić zaufanie szatni.

Wstydliwa akcja Kamila Jóźwiaka. Polak wyśmiewany w USA za swoje zagranie [WIDEO]

Zawodnikom Stali Mielec nietrudno jest zauważyć, że ich szkoleniowiec nie ma pomysłu na wyjście z dołka. Przykładem tego są niekonwencjonalne metody motywacyjne, po które sięgnął Adam Majewski. W swoim reportażu Jakub Białek podaje, iż 49-latek postanowił puścić w szatni przemowę Parisa Platynova. Szkoleniowiec nie zrobił tego w ramach żartu czy też rozluźnienia atmosfery. Przemowa Parisa miała zmotywować zespół, lecz wyniki sportowe pokazują, że w tej sytuacji nawet Filip Kulon nie jest w stanie pomóc jego drużynie.

Kosowski podtrzymuje zdanie o „pucharze biedronki”. Nie zamierza cofać słów

Niechlubna seria beniaminka przerwana! Cremonese pokonało AS Romę, Mourinho z kolejną czerwoną kartką

We wtorkowy wieczór Cremonese wygrało na swoim boisku z AS Romą 2:1 w ramach 24. kolejki Serie A. Jest to pierwsze zwycięstwo beniaminka w tym sezonie. Giallorossi spotkanie kończyli bez Jose Mourinho, który tuż po rozpoczęciu drugiej połowy obejrzał czerwoną kartkę.

Cremonese swój ostatni sezon w Serie A rozegrało w połowie lat 90. Ekipa z północnej Italii po prawie trzydziestu latach powróciła do włoskiej ekstraklasy, lecz nie wydaje się, że mielibyśmy oglądać ich na najwyższym szczeblu w następnym sezonie. Na 23 rozegrane kolejki beniaminek 9 razy remisował, 14 spotkań zakończyło się dla nich porażką i ani razu nie udało się im zgarnąć kompletu punktów.

Przed wtorkowym spotkaniem przewidywania bukmacherów nie były zbyt obiecujące dla Cremonese. Beniaminek mierzył się z AS Romą – drużyną, która liczy każdy punkt, aby na koniec sezonu zakwalifikować się do Ligi Mistrzów. Choć podopieczni Jose Mourinho przyjechali w roli bezsprzecznego faworyta, to ostatecznie mecz zakończył się wynikiem, w który wierzyli nieliczni.

Już w 17. minucie zawodnik gospodarzy, Frank Tsadjout, otworzył wynik spotkania precyzyjnym uderzeniem z powietrza.

Do przerwy rezultat spotkania nie uległ zmianę, lecz w drugiej połowie Giallorossi musieli sobie radzić bez swojego szkoleniowca. Krótko po wznowieniu gry Jose Mourinho wdał się w dyskusje z arbitrem, za co został usunięty z boiska.

W 71. minucie Leonardo Spinazzola doprowadził do wyrównania, jednak tuż przed końcem spotkania Daniel Ciofani zamknął wynik bramką z rzutu karnego. Ostatecznie Cremonese pokonało AS Romę 2:1 i zanotowało swoją pierwszą wygraną w Serie A od marca 1995.

Pracownik z wozu VAR nie przyznaje się do winy: „To nie była „eLka”, a gest rock and rolla”

Miniona kolejka Ekstraklasy przyniosła nam jak zwykle wiele emocji, ale także kontrowersji i to nie sędziowskich. Jeden z pracowników wozu VAR tuż przed meczem Legii z Cracovią pokazał ręką znak, który wszyscy zidentyfikowali jako eLka. Ów oskarżony, Dariusz Jurczak, w rozmowie dla Weszlo.com uważa, że wykonał zupełnie inny gest.

Dariusz Jurczak – człowiek, który minionej niedzieli był na ustach wszystkich śledzących Najlepszą Ligę Świata. Niestety stało się to przez skandal, który sam wywołał. Podczas meczu Legia Warszawa – Cracovia, hitu minionej kolejki, Dariusz zasiadał na VARze, gdzie pomagał sędziom odpowiedzialnym za wideoweryfikację. Podczas prezentacji składu arbitrów, która obejmowała również wóz z powtórkami, pracownik techniczny firmy Live Park, która jest odpowiedziana za realizację spotkań, wykonał gest eLki.

W sieci zawrzało i nie ma się co dziwić. Mimo że Dariusz nie jest sędzią, to jednak współpracuje z nimi podczas meczu. Pracownik techniczny swoim zachowaniem podważył z lekka obiektywność całego wozu VAR. Krótko po tym zdarzeniu pojawiła się informacja, iż Dariusz nie będzie w przyszłości pomagać przy wideoweryfikacji.

Minęło kilka dni, zanim ktoś zapytał o zdanie samego zainteresowanego. Postanowił zrobić Jakub Białek z Weszlo.com. Dariusz Jurczak opowiedział dziennikarzowi, co tak naprawdę wydarzyło się w niedzielę w wozie VAR.

– Dlaczego odebrano mnie jako kibica Legii? Nie wiem, ja nie sympatyzuję z żadną drużyną Ekstraklasy. Wie o tym każdy, kto mnie zna, a pracuję przy piłce od połowy lat 90. Nie jestem kibicem żadnego klubu. Dzięki temu jestem obiektywny i sprawiedliwy – powiedział pracownik Live Park.

– Przed samym meczem mieliśmy spore problemy techniczne. Pojawił się nawet strach, że nie będziemy w stanie obsłużyć tego spotkania wozem VAR. Urządzenie po prostu odmówiło nam posłuszeństwa. Mieliśmy nerwówkę. Naprawiliśmy je dzięki pomocy kolegów ze wsparcia technicznego – zdradził.

– Kibice śpiewali, my ogarnęliśmy problemy techniczne. Sprawdzamy. Łączność działa. Serwery działają. Sędziowie w formie. Wszystko pójdzie dobrze. […] Właśnie wtedy chciałem dać znać, że wszystko jest dobrze i pokazałem ten gest. To nie była „eLka”, a gest rock and rolla. Dwa palce wyciągnięte do przodu, mały i wskazujący, do tego kciuk. Gest, który każdy doskonale zna. Dokładnie to chciałem pokazać. Wyszło mi coś innego, bo mam uszkodzony mały palec w lewej ręce. Swoją drogą uszkodził mi go monitor VAR, który jakiś czas temu spadł mi na rękę. No i co? Zamiast rzetelnego gestu rock and rolla wyszło mi coś takiego – dodał.

W rozmowie z Jakubem Białkiem Dariusz zdradził, że nie sympatyzuje z żadną z drużyn. Pracownik ekipy technicznej dodał również, że jego niby-eLka nie ma z nią nic wspólnego z tą prawdziwą.

– Nigdy nie wykonuję „eLki”, teraz też nie chciałem. Nie sympatyzuję z Legią. Myślałem o zupełnie innym geście. Zresztą jeden z moich kolegów sędziów często go wykonuje. Chociaż mieszkam na Gocławiu i po każdym meczu Legii mam pod domem śpiewy kibiców, nie ma to na mnie żadnego wpływu. Ludzie związani z piłką wiedzą w ogóle, że legijna „eLka” tak nie wygląda, więc skąd to skojarzenie? Ja sam nie miałem o tym pojęcia. Dowiedziałem się dopiero, gdy zadzwonił do mnie kolega, który jest kibicem Legii. – O co im chodzi? To nie jest żadna „eLka”, nie ten sposób, nie ta ręka. Druga sprawa jest taka, że żaden z kibiców Legii jakoś mnie nie poparł, niczego nie napisał. Czyli nikt, kto za ten symbol dałby się pokroić, nie dostrzegł w nim „eLki”. Wręcz przeciwnie: widziałem, że ktoś zamieścił prawidłowy znak „eLki”, pisząc „o, tak powinno się ją pokazywać” – przyznał Jurczak.

– Ja generalnie dużo gestykuluję podczas transmisji. Gdy urodził mi się wnuczek, wraz z Szymonem Marciniakiem i asystentem wykonaliśmy na wozie VAR kołyskę. Jak Szymon wrócił z medalem mistrzostw świata i robiliśmy pierwszy mecz, pokazałem na niego, gdy obserwowała nas kamera, bo uważam, że zrobił coś niebywałego, co już może nigdy się nie powtórzyć. Jak każdym, kierują mną pewne emocje – zdradził.

Podczas rozmowy dla Weszlo.com Dariusz opowiedział również o tym, czym zajmuje się podczas meczów.

Uruchamiam wóz. Łączę się, by mieć sygnał ze wszystkich kamer. Na meczu albo pracuję jako operator, albo zabezpieczam transmisję technicznie, będąc poza wozem. Zawsze jest nas dwóch. Co mecz się wymieniamy, żeby mieć czyste głowy. Kiedy dana sytuacja zwraca uwagę sędziego, moją rolą jest pomóc mu w obejrzeniu obrazka w jak najlepszej dla niego jakości. Jeśli nie widać tego na jednej kamerze, szukam drugiej. Odpowiadam za obrazek, który widzi, by mógł wyrobić sobie jak najlepszą opinię na temat zdarzenia. Natomiast nie mogę na nic wpłynąć. Z prostej przyczyny: to sędzia podejmuje decyzję – powiedział pracownik.

– Mój szef faktycznie mnie zawiesił. Po meczu przy Łazienkowskiej powinienem był jechać w poniedziałek do Grodziska Wielkopolskiego na spotkanie Warty z Miedzią. Zostałem odsunięty. Tego samego dnia dostałem też informację, że nie pojadę na najbliższą kolejkę. Nie rozmawiałem jeszcze z szefem. Jest w podróży w Stanach, skąd wróci na początku tygodnia. Mam nadzieję, że porozmawiamy – zdradził Jurczak.

To skłoniło Santosa do objęcia reprezentacji Polski? Jego przyjaciel zdradził zaskakujący powód

W styczniu Fernando Santos został ogłoszony nowym selekcjonerem reprezentacji Polski. Przyjaciel portugalskiego szkoleniowca w rozmowie z Faktem zdradził, dlaczego 68-latek zdecydował się poprowadzić biało-czerwonych.

Z końcem ubiegłego roku kontrakt Czesława Michniewicza wygasł, a PZPN zdecydował się poszukać jego następcy zagranicą. Ku zaskoczeniu wszystkich wybór padł na Fernando Santosa. 68-latek jeszcze niedawno prowadził reprezentację Portugalii, z którą w 2016 roku sięgnął po mistrzostwo Europy.

Antonio Muchaxo, przyjaciel Fernando Santosa, w rozmowie z Faktem zdradził, co kierowało Portugalczykiem, że ten zdecydował się akurat na pracę w Polsce.

 – Dobrym powodem jest to, że u was jest… żubrówka. Ciekawa jest też historia. To stary kraj, jak Portugalia – powiedział Muchaxo.

– Poza tym człowiek potrzebuje zmiany. Pozostając w jednym miejscu, przestaje się rozwijać. Zwłaszcza w takiej branży jak futbol. Piłka nożna potrafi zjadać ludzi. Buduje ich, a potem niszczy. Myślę, że to dobry moment na zmianę otoczenia dla niego – dodał przyjaciel naszego selekcjonera.

Debiut Fernando Santosa na ławce trenerskiej biało-czerwonych zbliża się wielkimi krokami. Pierwsze spotkanie, które Polacy zagrają pod wodzą Portugalczyka odbędzie się 24 marca. Wtedy to nasza reprezentacja zmierzy się w Pradze z Czechami w ramach eliminacji do Euro 2024.