Wielkie słowa Mullera o Robercie Lewandowskim. Niemiec pod wrażeniem Polaka

Robert Lewandowski ciągle łączony jest z opuszczeniem Bayernu Monachium. Potencjalne odejście Polaka ze stolicy Bawarii wiązałoby się z poszukiwaniami jego następcy. Idealnego kandydata do zastąpienia kapitana reprezentacji Polski nie widzi jednak Thomas Muller.

Rola Lewandowskiego w Bayernie Monachium nieco różni się od tej, którą napastnik pełni w drużynie narodowej. Nie mniej jednak w obu przypadkach 32-latek jest postacią kluczową. Pomimo coraz starszego wieku „Lewy” pokonuje kolejne granice i wydaje się być coraz lepszym piłkarzem.

W ciągu siedmiu lat, od kiedy Polak dołączył do Bayernu, strzelił już ponad 300 goli. W minionym sezonie pobił nawet rekord goli Bundesligi, który należał Gerda Mullera. Wydaje się zatem, że niemożliwe dla niego nie istnieje.

Idealne zastępstwo nie istnieje?

„Lewy” jest spokojną gwarancją ponad 30 bramek w sezonie. Nic więc dziwnego, że zabiegają o niego najlepsze klubu w Europie. Tylko podczas tego lata łączono go z przenosinami do Realu Madryt, PSG, Chelsea czy obu Manchesterów.

Takie plotki pojawiają się dosyć często. Obecnie Lewandowski ma z „Die Roten” ważny kontrakt do 2023 roku. Niewykluczone, że po jego wygaśnięciu Polak zdecyduje się na zmianę barw klubowych.

Wówczas Bayern będzie zmuszony do poszukania sobie jego następcy. Takiego jednak na horyzoncie nie widać. Naturalnym ruchem wydawałoby się ściągnięcie Erlinga Haalanda, lecz Norwega chciałoby prawdopodobnie pozyskać pół Europy.

Hansi Flick, były trener Bawarczyków, a obecnie selekcjoner reprezentacji Niemiec, „nowego Lewandowskiego” widzi w Kaiu Havertzcie. O pomysł szkoleniowca zapytano Thomasa Mullera, który od lat pełni z polskim snajperem zabójczo skuteczny duet.

– Bardzo trudno jest porównywać jakichkolwiek zawodników z Lewandowskim. Nie grałem z żadnym innym napastnikiem, który strzelałby 40 lub więcej bramek każdego roku – stwierdził stanowczo pomocnik Bayernu. 

Istnieje przyszłość bez Lewandowskiego?

Nie da się ukryć, że reprezentacja Polski bardzo ucierpi na zakończeniu kariery przez 32-latka. Ten moment jest już zdecydowanie bliżej niż dalej. Choć napastnik wciąż utrzymuje bardzo wysoką formę, to wieku nie da się oszukać. Prędzej czy później będziemy zmuszeni do zaakceptowania faktu, że więcej nie zobaczymy go w profesjonalnym futbolu.

Wówczas ucierpi jednak także i Bayern. Od sezonu 2014/15 Lewandowski zaliczył 333 występy w monachijskim zespole. Strzelił w nich aż 301 goli oraz zanotował 65 asyst. W minionym sezonie strzelił 41 bramek w samej Bundeslidze, zaś obecne rozgrywki rozpoczął od wpakowania trzech goli w lidze i dwóch w Superpucharze Niemiec.

 

Polityk spalił szalik Lecha Poznań. Zrobił to, żeby uspokoić kibiców. I jest z siebie dumny

Do bardzo nietypowej sytuacji doszło z udziałem pułtuskiego radnego. Adam Nalewajk, bo o nim mowa, postanowił publicznie spalić szalik Lecha Poznań. Zrobił to, jak przekonuje, w trosce o nastroje kibiców. 

Podczas wakacyjnego wyjazdu Nalewajka ktoś zamieścił w jego mediach społecznościowych wulgarny wpis. W poście napisano: „je*** Legię”. Pułtuski radny postanowił działać i szybko usunął wpis. Na tym jednak nie poprzestał.

Palenie barw

W rozmowie z „Pułtuską Gazetą Powiatową” Nalewajk przyznał, że musiał coś zrobić, aby zrehabilitować się w oczach kibiców. Wtedy wpadł na genialny pomysł i postanowić spalić szalik w barwach Lecha Poznań.

– Zaraz usunąłem wpis, ale musiałem coś zrobić, żeby się zrehabilitować w oczach innych kibiców – przyznał w rozmowie ze wspomnianą gazetą.

O wszystkim Nalewajk poinformował za pomocą mediów społecznościowych. Zamieścił post na Facebooku, w którym tłumaczy, dlaczego postanowił spalić szalik Lecha. Do wpisu zamieścił także zdjęcie artykułu z „Pułtuskiej Gazety Powiatowej”. Jak napisał sam rady: – Ja jestem z siebie dumny.

Źródło: Adam Nalewajk/Facebook

Czerczesow wróci do Legii Warszawa? Dariusz Mioduski chce się z nim spotkać i porozmawiać

Na trybunach podczas najbliższego meczu Legii Warszawa w Lidze Europy zasiądzie specjalny gość. Będzie nim Stanisław Czerczesow, który obejrzy widowisko w Moskwie 15 września. Rosjanin ma także odbyć rozmowę z Dariuszem Mioduskim, właścicielem mistrzów Polski. 

Po pokonaniu Slavii Praga w ostatniej rundzie eliminacji Ligi Europy Legia zakwalifikowała się do fazy grupowej tych rozgrywek. Grupa, do której trafił nasz zespół spokojnie mogłaby się pojawić w Lidze Mistrzów. Warszawiacy trafili bowiem na Napoli, Leicester oraz Spartak Moskwa.

Ważny gość

To właśnie z Rosjanami przyjdzie zmierzyć się ekipie Michniewicza po powrocie do europejskich rozgrywek. Pierwsze spotkanie fazy grupowej zaplanowano już na 15 września w Moskwie. Na trybunach w stolicy Rosji pojawi się między innymi Stanisław Czerczesow, a więc były selekcjoner „Sbornej” oraz były trener Legii.

Szkoleniowiec otrzymał niedawno telefon od Dariusza Mioduskiego. Właściciel polskiego klubu poprosił „starego znajomego” o rozmowę podczas nadchodzącego meczu.

– Jestem w Austrii od kilku tygodni. Odpoczywam z rodziną w Seefeld. Jadę do naszej stolicy na mecz Ligi Europy Spartak – Legia. Dzwonił do mnie właściciel warszawskiego klubu i chce się spotkać i porozmawiać. Pójdę, obejrzę mecz, zobaczę starych znajomych – cytował Czerczesowa poral „Interia”.

– Bardzo się ucieszyłem, że Spartak i Legia znalazły się w jednej grupie. To będą bardzo ciekawe mecze. Ja przy ich okazji będę mógł spotkać starych znajomych. Znam trenera Legii. Graliśmy przeciw niemu dwukrotnie. To był niezwykle zdyscyplinowany zespół. Legia bardzo chciała zagrać w Lidze Mistrzów. To było ważne z powodów finansowych i wizerunkowych. Nie udało się, odpadła z Dinamem Zagrzeb. Jaki to teraz zespół? Do Legii wrócił Boruc. Z moich piłkarzy jest w Legii Jędrzejczyk, którego ściągałem z Krasnodaru, podstawowym graczem stał się Wieteska, którego ja wprowadzałem do zespołu. Jest wielu Portugalczyków. Przeciwko Legii zawsze ciężko się gra, a podobnie będzie z innymi zespołami naszej grupy – ocenił Rosjanin.

Wzorowy kapitan Lewandowski. Po meczu z San Marino udzielał rad Kamilowi Piątkowskiemu [WIDEO]

Reprezentacja Polski w niedzielę wygrała z San Marino aż 7-1. Niestety mimo wysokiego zwycięstwa „Biało-Czerwoni” nie ustrzegli się błędu i ponownie nie zachowali czystego konta. Błąd przy bramce gospodarzy popełnił Kamil Piątkowski, z którym po spotkaniu w szatni rozmawiał Robert Lewandowski. 

Choć przekonująca wygrana z San Marino powinna przynieść głównie radość, to stracona bramka mocno ochłodziła entuzjazm. Tym bardziej że już w środę Polacy podejmą na PGE Narodowym reprezentację Anglii, a tam na błędy nie będzie miejsca.

Wzorowy kapitan

Mecz w Serravalle w pierwszej połowie układał się idealnie dla podopiecznych Paulo Sousy. Po pierwszych 45 minutach Polacy wygrywali 4-0, jednak w drugiej odsłonie coś się zepsuło.

Chwilę po wznowieniu gry San Marino strzeliło bramkę na 4-1 po fatalnym błędzie Kamila Piątkowskiego. Od tamtej pory stoper RB Salzburg był bardzo niepewnym punktem drużyny, co nie uszło uwadze Roberta Lewandowskiego. Kapitan „Biało-Czerwonych” po zakończonej rywalizacji rozmawiał z młodszym kolegą, dając mu przy okazji kilka rad.

 

Tragiczne liczby Paulo Sousy. Za kadencji Portugalczyka tracimy najwięcej goli od lat

Paulo Sousa ma już za sobą kilka spotkań w roli selekcjonera reprezentacji Polski. Za Portugalczykiem także niezbyt udane Euro 2020. Najbardziej rażące w dotychczasowej kadencji szkoleniowca jest nieporadne zachowanie obrońców w defensywie. Przekłada się to na ogromną ilość goli, jakie tracą „Biało-Czerowni”. 51-latek zajmuje jak na razie niechlubne pierwsze miejsce w rankingu selekcjonerów, za którego sterami Polacy tracili najwięcej bramek. 

Za Sousą już 10 spotkań w roli selekcjonera naszej reprezentacji. Jak na razie jest to przygoda dosyć przeciętna. Raz kibice są zachwyceni pomysłem Portugalczyka, zaś po chwili krytykują go za podjęte decyzje.

Największe kontrowersje wzbudza gra kadrowiczów w defensywie. Od ośmiu meczów „Biało-Czerwoni” nie zachowali czystego konta, zaś gola władowała nam nawet reprezentacja San Marino.

Niechlubny lider

Póki co Sousa może pochwalić się niezłym wynikiem strzeleckim. Za jego kadencji Polacy strzelają dużo bramek, jednak jest to niewielkie pocieszenie. Równolegle ze zdobywanymi golami idą rażące błędy w obronie i głupio tracone bramki. Do takich należy między innymi trafienie dla San Marino w ostatnim meczu eliminacyjnym.

Dla uwypuklenia problemu wystarczy przytoczyć sobie liczby. Biorąc pod uwagę ostatnich selekcjonerów Paulo Sousa może się „pochwalić” największą średnią traconych goli na mecz. U Portugalczyka wynosi ona aż 1,60 gola na mecz.

Dla porównania, chociażby za czasów Waldemara Fornalika traciliśmy 1,22 bramki na mecz. Podczas kadencji Jerzego Brzęczka (więc historia najnowsza) było to natomiast zaledwie 0,83.

Średnia liczba straconych goli na mecz za kadencji ostatnich selekcjonerów:

1. Paulo Sousa – 1.60
2. Waldemar Fornalik – 1.22
3. Adam Nawałka – 1.15
4. Franciszek Smuda – 1.11
5. Jerzy Brzęczek – 0.83

Transfer Cristiano Ronaldo zwraca się Manchesterowi. Pobito rekord sprzedaży koszulek

Już za kilka dni kibice Manchesteru United będą mogli ponownie zobaczyć Cristiano Ronaldo w barwach swojego klubu. Sobotni mecz z Newcastle United będzie pierwszym spotkaniem Portugalczyka w koszulce „Czerwonych Diabłów” od 12 lat. Już teraz, na kilka dni przed tym spotkaniem w Anglii odnotowuje się rekordy sprzedażowe w przypadku koszulek. 

Pod koniec okienka transferowego sytuacja Cristiano Ronaldo zaczęła się zaogniać. 36-latka łączono z przenosinami do Manchesteru City, lecz w ostatniej chwili zdecydował się na dołączenie do ich największych rywali, a więc United. Tym samym ziścił się sen „Czerwonych Diabłów” o powrocie Portugalczyka po 12 latach nieobecności.

Rekordowa sprzedaż

W czwartek oficjalnie ogłoszono także numer, z jakim Ronaldo będzie występować w drużynie z Old Trafford. Portugalczyk ponownie przywdzieje trykot z numerem „7”, którego na jego rzecz zrzekł się Edinson Cavani.

Kiedy informację potwierdził klub, sklep z gadżetami i strojami przeznaczonymi dla kibiców przeszedł prawdziwe trzęsienie ziemi. Fani niemal natychmiast rzucili się na koszulki z nazwiskiem i numerem 36-latka. To z kolei doprowadziło do pobicia rekordu sprzedażowego, jeśli chodzi o dzienną sprzedaż. Co ciekawe, do pobicia rekordu wystarczyły cztery godziny (nie licząc Ameryki Północnej).

Dane przedstawione przez „LoveTheSales” sugerują, że po 12 godzinach kibice wydali aż 32,5 mln funtów. Taka kwota stanowi rekord w Premier League.

Prezydent UEFA znowu atakuje Superligę. „Kluby są w dobrych rękach, przyszłość będzie lepsza”

Wraca temat Superligi! Aleksander Ceferin podczas zgromadzenia generalnego Europejskiego Stowarzyszenia Klubów ponownie zabrał głos ws. projektu Florentino Pereza. Prezydent UEFA znowu zaatakował koncepcję prezesa Realu Madryt.

Kilka miesięcy temu piłkarskim światem wstrząsnęła wieść o zawiązaniu się Superligi. Przedstawiciele największym klubów w Europie chcieli stworzyć nowe rozgrywki, skupiające same najmocniejsze drużyny. Tym samym chcieli rzucić wyzwanie UEFIE oraz prowadzonych przez nich Lidze Mistrzów i Lidze Europy.

„Szarlatańska Superliga”

Finalnie pomysł upadł, lecz sporo namieszał w myśleniu środowiska. Po raz kolejny na temat Superligi wypowiedział się Aleksander Ceferin, ponownie krytykując założeniu nowego tworu.

– W 2020 i 2021 roku nic nie było normalne ani takie, jak oczekiwano. Chcemy wrócić do normalności. W tym celu musimy być zjednoczeni wobec tej nieszczęsnej i szarlatańskiej Superligi. Mamy nadzieję, że to tylko epizod. Nie chcemy przeżywać tego ponownie. Chcemy razem iść w kierunku normalności. Musimy być modelem dla piłki nożnej i trzymać się razem. Musimy objąć całą piłkarską rodzinę – stwierdził prezydent UEFA na zgromadzeniu generalnym Europejskiego Stworzyszenia Klubów Europejskich. 

– Nie zezwalamy na nierozsądne działania. Finansowe fair play musi iść w kierunku silniejszego systemu, który pozwoli na bezpośrednią kontrolę i odpowiedzialność finansową. Taki system ustabilizuje europejską piłkę i pozwoli na zyski. Będziemy dalej dawać szansę klubom, by było więcej turniejów i meczów – dodał.

Co z mundialem?

W ostatnim czasie pojawiła się także informacja, według której mistrzostwa świata mogłyby przejść reformę. Po jej wprowadzeniu mundial rozgrywałby się co dwa lata, a nie jak ma to miejsce obecnie — co cztery. Ten pomysł również nie podoba się Ceferinowi.

– Mundial ma swoją wartość, bo jest co cztery lata. Gdyby odbywał się co dwa lata, straciłby na wartości. Kluby i reprezentacje muszą zajmować swoje miejsce sportowe i finansowe. Kluby są w dobrych rękach, przyszłość będzie lepsza. Jeśli coś jest dobre dla klubów, to będzie dobre dla UEFA – przyznał.

Swoje zdanie na temat ostatnich wydarzeń związanych z Superligą przedstawił także Nasser Al-Khelaifi. Prezes PSG po zamieszaniu wyrósł w oczach UEFA na jednego z bohaterów, który sprzeciwił się dołączenia do nowych rozgrywek.

– Powiem tylko, że starano się nas podzielić, a osiągnięto coś przeciwnego. Jesteśmy jeszcze bardziej zjednoczeni i silniejsi. Trzy zbuntowane kluby marnują energię i dalej krzyczą w niebo, inne posuwają się naprzód i skupiają swoje siły na budowaniu lepszej przyszłości dla europejskiej piłki. Potrzebna jest stabilizacja finansowa. Jeśli nie zareagujemy szybko, konsekwencje mogą być nie do naprawienia. Trzeba przemyśleć finansowe fair play i utrzymywać bliższe relacje z UEFA. Myślimy, że futbol jest dla wszystkich. Jedną z najważniejszych kwestii są mecze międzynarodowe. To krytyczna sytuacja, nie można jednostronnie podejmować decyzji. Trzeba też oddzielić piłkę od polityki, żaden rząd nie może wywierać presji – mówił na zgromadzeniu.

Kompromitacja włoskiej gazety. Napisali artykuł o Adamie Buksie, ale… pomylili go z bratem

Adam Buksa był jedną z najjaśniejszych postaci reprezentacji Polski podczas niedzielnego meczu z San Marino. 25-latek ustrzelił hat-tricka, za co otrzymał wiele gratulacji. Także „La Gazzetta dello Sport” postanowiła go wyróżnić, jednak… coś poszło nie tak. 

Buksa w ostatnich dwóch meczach „Biało-Czerwonych” strzelił aż cztery gole. Poza hat-trickiem z San Marino dołożył trafienie w starciu z Albanią, kilka dni wcześniej. Taka dyspozycja napastnika sugeruje, że Paulo Sousa postawi na niego także w nadchodzącej rywalizacji z Anglią na PGE Narodowym.

Olek czy Adam, co za różnica?

Snajper New England Revolution zebrał sporo gratulacji za występ przeciwko San Marino. Trzy gole strzelone przez 25-latka postanowiła docenić także włoska „La Gazzetta dello Sport”. W gazecie ukazał się obszerny artykuł poświęcony, jak się zdawało, reprezentantowi Polski.

Dziennikarze nie spisali się jednak najlepiej. Tekst bowiem dotyczył Buksy, ale Aleksandra, a więc młodszego brata Adama, piłkarza Genoi. To właśnie ex zawodnika Wisły Kraków przedstawiono jako zdobywcę hat-tricka przeciwko San Marino.

Warto również zaznaczyć, że artykuł jest dostępny wyłącznie w wersji premium „LGdS”. Kompromitacja pełną parą.

Nicola Zalewski skomentował debiut w reprezentacji Polski. „To była normalna piłka”

Nicola Zalewski ma za sobą pierwszy z miejmy nadzieję, wielu występów w reprezentacji Polski. 19-latek w debiucie przeciwko San Marino zanotował asystę oraz niemal wywalczył rzut karny. O odczuciach związanych z pierwszym meczem w narodowych barwach opowiedział w pomeczowym wywiadzie.

Dla Zalewskiego są to naprawdę udane miesiące. Młody Polak przebojem wbija się do seniorskiej drużyny AS Romy. Ma za sobą udany okres przygotowawczy, zaś sam Mourinho potwierdził, że będzie dawać mu szanse do pokazania się w Serie A.

Dodatkowo otrzymał możliwość debiutu w reprezentacji Polski. Nie dość, że Paulo Sousa powołał go na wrześniowe zgrupowanie, to jeszcze wprowadził go na drugą połowę spotkania z San Marino.

Dobry prognostyk

Zalewski odwdzięczył się selekcjonerowi za zaufanie. Najpierw 19-latek o mało nie wywalczył rzutu karnego. Po wideo-weryfikacji sędzie zadecydował jednak, że rywal faulował go tuż przed linią pola karnego gospodarzy.

To natomiast nie zniechęciło pomocnika. W ostatnich minutach posłał świetną piłkę do Adama Buksy, a temu nie pozostało nic więcej, jak tylko dołożyć nogę. W ten sposób, w swoim debiucie Nicola Zalewski zanotował pierwszą asystę w biało-czerwonych barwach.

Po ostatnim gwizdku przyznał, że denerwował się nieco ewentualnym występem. Finalnie jednak presja odpuściła.

– Trochę presji było, ale później dobrze się czułem. Cieszę się bardzo z tego debiutu i asysty – powiedział 19-latek.

– To była normalna, prostopadła piłka. Wrzuciłem lewą, słabszą nogą. Dobra piłka i Adam strzelił. Cieszę się bardzo, a teraz skupienie na Anglii – dodał.

– Trener powiedział, by grać spokojnie, czysto i po prostu robić swoje – tłumaczył wytyczne, jakie przekazał mu Sousa. 

 

Chłopiec zrobił zdjęcie z Depayem, po czym spokojnie wrócił na trybuny [WIDEO]

Holandia wygrała ostatni mecz z Czarnogórą (4-0) w eliminacjach mistrzostw świata. Podczas sobotniego spotkania doszło do niecodziennej sytuacji. Na murawie pojawił się chłopiec, który koniecznie chciał zrobić sobie zdjęcie z Memphisem Depayem. 

Co więcej, młodemu kibicowi się to udało i uwiecznił spotkanie ze swoim idolem. Nikt nie próbował go nawet zatrzymać. Kiedy chłopak zrobił sobie zdjęcie, jakby nigdy nic opuścił murawę, przeskoczył barierkę i wrócił na trybuny.

Anglicy szykują się do gwizdów na Narodowym? Mecz z Polską może być tylko tłem

Angielscy kibice znowu dadzą o sobie znać? „The Telegraph” podaje, że kibice „Synów Albionu” szykują się do jeszcze większego bojkotu niż w meczu z Węgrami. Chodzi o nadchodzące spotkanie z Polską w ramach eliminacji mistrzostw świata. 

Kibice reprezentacji Anglii zachowali się nie najlepiej w trakcie meczu z Węgrami w Budapeszcie. Wówczas zaatakowali piłkarzy z drużyny Garetha Southgate’a, a więc Raheema Sterlinga i Jude’a Bellinghama. Tego pierwszego obrzucono zresztą plastikowymi kubkami z piwem, gdy celebrował pierwszą bramkę.

To nie koniec

Okazuje się, że do podobnego incydentu może dojść także w meczu z Polską na PGE Narodowym. Według Toma Morgana z „The Telegraph” Anglicy szykują się do jeszcze głośniejszych gwizdów niż w Budapeszcie. Dojdzie do tego, jeśli piłkarze Southgate’a uklękną przed rozpoczęciem spotkania.

– Anglicy przygotowują się na możliwie jeszcze głośniejsze buczenie niż w Budapeszcie, gdy piłkarze uklękną w meczu przeciwko Polsce. Agresja wobec antyrasistowskiego gestu w Warszawie, również ze strony najważniejszych piłkarskich działaczy, może być tak zażarta jak na Węgrzech – pisze Morgan. 

Mecz Polski z Anglią odbędzie się w środę, 8 września. Wcześniej „Biało-Czerwoni” podejmą na wyjeździe San Marino (5 września). Jak na razie ekipa Paulo Sousa ma za sobą wygraną nad Albanią, aż 4-1.

Ile PSG wydało już na Neymara? Gigantyczne wydatki niebawem jeszcze się zwiększą

Ponad pół miliarda euro na jednego zawodnika? Tak, to możliwe, ale tylko w specjalnych warunkach. A takie z pewnością posiada PSG. Wydatki paryżan na utrzymanie w klubie Neymara niebawem przekroczą tę astronomiczną kwotę.

Neymar w dalszym ciągu pozostaje bohaterem najdroższego transferu w historii piłki nożnej. Kiedy w 2017 roku Brazylijczyk przechodził do Paryża, FC Barcelona otrzymała za niego 222 mln euro. To oczywiście był dopiero początek i na i tak olbrzymiej kwocie wcale się nie skończyło.

Karuzela finansowa

Przypomnijmy, że 29-latek podpisał z PSG pięcioletni kontrakt. Na jego mocy zarabiał rocznie 43 334 000 euro brutto. W umowie zawarto również opcję przedłużenia o kolejny sezon, do końca czerwca 2023 roku. Oczywiście z tego zapisku skorzystano, co jednak wiązało się z podwyżką. Takim sposobem pensja Neymara uległa powiększeniu, tym razem na 50 556 117 euro brutto.

„El Mundo” wyliczyło, że tylko do tej pory PSG wydało na transfer Brazylijczyka oraz jego wynagrodzenie łącznie 489 228 117 euro. Tak gigantyczna kwota to jednak nie koniec. Wszak Neymar przedłużył niedawno kontrakt z paryżanami do połowy 2025 roku.

Należy oczywiście pamiętać, że Neymar to nie tylko maszynka do ciągnięcia pieniędzy. Piłkarz w zamian za tak wysoką gażę przekazał klubowi między innymi pełnię praw do wykorzystywania swojego wizerunku. Nie wspominając oczywiście o swoich wpływach przy transferach poszczególnych zawodników oraz samych boiskowych umiejętnościach.

Kamil Grabara o odejściu z Liverpoolu i Jurgenie Kloppie. „Ja swoje ambicje mam”

Kamil Grabara obecnie wciąż pozostaje jednym z większych polskich talentów, jeśli chodzi o pozycję bramkarza. Mimo że 22-latek nie jest już zawodnikiem Liverpoolu, to w barwach FC Kopenhaga spisuje się bardzo dobrze na początku sezonu ligi duńskiej. W przeszłości golkiper miał okazję pracować z Jurgenem Kloppem. W rozmowie z portalem meczyki.pl wspomina niemieckiego szkoleniowca. 

Jak na razie FC Kopenhaga z Grabarą w składzie notuje świetny początek sezonu. Odnieśli pięć zwycięstw oraz zanotowali dwa remisy, nie ponosząc przy tym żadnej porażki. Polak w tych spotkaniach czterokrotnie zachowywał czyste konto i wpuścił zaledwie pięć bramek (najmniej w całej lidze).

Przed rozpoczęciem sezonu 22-latek ostatecznie rozstał się z Liverpoolem. Z klubem ze stolicy Danii związał się pięcioletnim kontraktem.

„Nie mogłem wybrać lepiej”

Kamil Grabara udzielił ostatnio wywiadu portalowi meczyki.pl. Bramkarz podsumował w nim swoją przygodę w Anglii oraz odniósł się do swojej decyzji o opuszczeniu Anfield.

– Czy mam kompleks tego, że nie zadebiutowałem w Liverpoolu? Nie no, nie odkryję Ameryki, ale powiem tak… Ilu było zawodników w akademii Liverpoolu, którzy nie doczekali się debiutu? No multum. Takie jest życie, najwidoczniej nie miałem zadebiutować. Czasu nie cofnę, ale nie skończyłem na peryferiach futbolu. Nie gram w drugiej lidze kazachskiej, z całym szacunkiem do Kazachstanu. Jestem w fajnym miejscu i to, że ta ścieżka nie prowadziła przez bramkę Liverpoolu… No taki jest świat – stwierdził Grabara na łamach meczyki.pl.

– Wystarczy sobie spojrzeć na stadion Kopenhagi, kibiców, na to jak płacą. Ja znam paru chłopaków, dla których takie pensje to jest nic, ale to normalna sprawa. Mógłbym zostać w Liverpoolu, po podpisaniu nowego kontraktu po EURO, zostałoby mi cztery lata kontraktu, myślę że po tych czterech latach nie musiałbym już nic robić w życiu. Ja swoje ambicje mam i nie jestem typem człowieka, który chce się dorobić, ale się nie narobić. Ja taki nie jestem. Nie mogłem wybrać lepiej na ten moment – dodał.

Klopp i jego uśmiech

Grabara opowiedział także nieco o współpracy z Jurgenem Kloppem. Niemiec znany jest ze swojego doskonałego warsztatu szkoleniowego. Bramkarz skupił się jednak na sposobie bycia swojego byłego trenera. Konkretnie zwrócił uwagę na jego… uśmiech.

– Nie wiem, czy jego uśmiech może się znudzić, ale czasami już wkur**a. Dlaczego? Całe życie człowiek się nie uśmiecha, więc to jest takie, no…czasami jest to trochę męczące. Ja po prostu siedziałem na du*ie i trochę mnie to denerwowało po jakimś czasie – przyznał 22-latek.

Przypomnijmy, że Grabara grał w Danii już wcześniej. W sezonach 2018/19 oraz 2020/21 bronił bramki Aarhus GF. W jego barwach wystąpił łącznie 45 razy. Łącznie 15-krotnie zachował czyste konto. Do klubu z Superligi wypożyczany był z Liverpoolu.

Źródło: meczyki.pl

Były zawodnik FC Barcelony ma żal do klubu. „Można było to załatwić lepiej”

Emerson Royal nie ukrywa, że ma żal do władz FC Barcelony. Brazylijczyk niedawno zamienił Katalonię na Tottenham. Krótko po transferze obrońca wyjaśnił, co najbardziej zabolało go w zachowaniu klubu. 

Przypomnijmy, że Barcelona postanowiła wykupić Emersona z Betisu. Doszło do tego w czerwcu. Od tamtej pory rozegrał on kilka spotkań w barwach Blaugrany, jednak jeszcze przed końcem letniego okienka sprzedano go do Tottenhamu za 25 mln euro.

„Nie jestem głupi”

Sytuacja finansowa FC Barcelony jest tragiczna. Joan Laporta łapie się każdej możliwej okazji do podbudowania klubowej kasy, więc nic dziwnego, że skusił się na sprzedanie Emersona. Brazylijczyk rozumie, w jakim miejscu znajduje się klub. Przyznał jednak, że początkowo łudził się, że Blaugrana widzi w nim swoją przyszłość.

– Myślałem, że Barcelona chce, żebym został. Zagrałem w pierwszym składzie w meczu z Getafe. Następnego dnia zacząłem sobie zdawać sprawę z tego, co się dzieje: że Tottenham rozmawiał z Barceloną, że to już prawie koniec. Wcześniej nic nie wiedziałem – wspomina Emerson. 

– Klub wezwał mnie do ośrodka treningowego. Wtedy dowiedziałem się, że mam odejść. Byli tam wszyscy dyrektorzy. Tłumaczyli mi, że sytuacja klubu nie jest dobra, że lepiej przyjąć ofertę – dodał.

– Powtórzyłem, że chcę zostać, bo gra w Barcelonie była moim marzeniem. Wiedziałem, że mogę odnieść w niej sukces. Ale nie jestem głupi. Zdałem sobie sprawę, że muszę odejść – opowiadał Brazylijczyk.

Piłkarz nie ukrywa, że cała sytuacja go zabolała. Przyznał także, że gdyby klub od początku szczerze opowiedział mu swój plan, to wszystko wyglądałoby inaczej.

– Nie powiedziałbym, żebym został wykorzystany. Boli mnie sposób, w jaki zachował się klub. Można było to lepiej załatwić. Wcześniej byłem pewien, że Barcelona nie chce mnie sprzedać. Teraz widzę, że myślano o tym wcześniej – stwierdził Emerson.

Kibice i dziennikarze wściekli na Neymara. Szydera w kierunku gwiazdy. „Chłopiec w ciąży”

Ledwo, ale Brazylii udało się wygrać z Chile (1-0) w meczu eliminacji do mistrzostw świata 2022. W mediach po spotkaniu ostro skrytykowano Neymara, który zmarnował dwie świetne okazje. Poza indywidualnym występem odniesiono się także do formy fizycznej gwiazdy PSG. 

Everton Riberio w 64. minucie zapewnił Brazylii zwycięstwo nad Chile. Pomocnik Flamengo wpisał się na listę strzelców jako jedyny zawodnik i dzięki jego bramce ekipa „Canarinhos” odniosła siódme zwycięstwo w eliminacjach do mundialu.

„Chłopiec w ciąży”

Gromy po meczu zebrał Neymar. Kapitan Brazylii najpierw fatalnie spudłował, zaś przy drugiej doskonałej okazji na zdobycie gola, uderzył piłkę wprost w Claudio Bravo. To właśnie w tej drugiej okazji popisał się Everton, który dobił piłkę po strzale piłkarza PSG.

Media w Brazylii skupiły się właśnie na kiepskim występie 29-latka. Poza fatalnymi uderzeniami wiele do życzenia pozostawiała także jego forma fizyczna. Dziennikarze oraz kibice nie zostawili na Neymarze suchej nitki.

– Rozumiem, dlaczego nasz zawodnik tak prezentuje się dzisiaj. Z takim brzuchem naprawdę ciężko jest biegać – napisał jeden z kibiców na Twitterze.

– Neymar wypił dwie cole, 5 litrów Brahmy, wypalił dwa cygara i zjadł porcję chipsów ziemniaczanych z serem i boczkiem – dodał kolejny.

– Chłopiec w ciąży – brzmiał następny komentarz – Czym dzieckiem będzie chłopiec Neya?

https://twitter.com/euindiano/status/1433617481223049221

„Najgorszy mecz w reprezentacji”

Brazylijscy dziennikarze nie ukrywają swojego zdziwienia dla Tite. Selekcjoner Brazylijczyków trzymał uparcie Neymara na boisku aż do ostatniego gwizda, mimo widocznie słabszej dyspozycji.

– Tite jest zakładnikiem Neymara i nigdy go nie zdejmuje. Zrobi to tylko wtedy, gdy Neymar będzie musiał opuścić boisko na noszach. Jest traktowany na trochę innych zasadach niż wszyscy pozostali, ponieważ to jedyna supergwiazda, ale nie powinno tak być. To jest śmieszne. Po co trzymać go na murawie przez 90 minut? Myślę, że to był najgorszy mecz Neymara w koszulce reprezentacji narodowej. Wyraźnie jest bez formy. Ma nadwagę, jest niezdolny do gry. Wygląda na to, że przyjechał prosto z wakacji – uważa Renato Mauricio Prado, związany z „UOL Esporte”.