Skandal w Hiszpanii. Ktoś ukradł koszulki Realu Madryt

Real Madryt w efektownym stylu awansował do 1/8 finału Pucharu Króla. Królewscy pokonali Deportivo Minera aż 5:0. Mecz w Kartagenie był prawdziwym świętem dla lokalnych kibiców, ale radość gospodarzy przyćmiła przykra niespodzianka związana z kradzieżą koszulek Realu.

Real bezproblemowo z awansem

Real Madryt bez większego wysiłku zapewnił sobie awans do 1/8 finału Pucharu Króla. Klub rozbił na wyjeździe czwartoligowe Deportivo Minera aż 5:0. Podopieczni Carlo Ancelottiego kontrolowali przebieg spotkania od pierwszych minut. Bramki w tym meczu zdobywali Fede Valverde, Eduardo Camavinga, Luka Modrić oraz dwukrotnie Arda Güler. Poniżej mogą państwo spojrzeć na skrót tego spotkania:

Jednak to nie sam mecz wywołał sporo zamieszania w mediach.

Wielka atrakcja dla lokalnych i nieprzyjemny incydent

Już sama wizyta Realu Madryt w Kartagenie była wielkim wydarzeniem dla lokalnej społeczności. Według hiszpańskich mediów, gospodarze już w przerwie meczu poprosili zawodników Realu o wymianę koszulek.

Co więcej, jeszcze przed meczem władze Deportivo Minera wystosowały list z prośbą o konkretne trykoty swoich idoli. Piłkarze czwartoligowego klubu wskazali, czyje stroje chcieliby otrzymać, a boisko miało jedynie uzupełnić „zamówienie” koszulkami, które zdobyli.

Nieprzyjemny incydent przyćmił jednak radość gospodarzy z historycznego meczu. Jak podała stacja Cadena Ser, po zakończeniu spotkania w szatni Deportivo Minera doszło do kradzieży. Pudełko zawierające „zamówione” koszulki Realu Madryt zostało otwarte, a kilka z nich zniknęło.

– Co najmniej czterech piłkarzy zostało bez trykotów Realu. Dostęp do szatni mieli tylko inni pracownicy Minery – informowali dziennikarze stacji.

Dla Realu Madryt zwycięstwo z Deportivo Minera było tylko jednym z przystanków w napiętym harmonogramie. Już w czwartek drużyna Carlo Ancelottiego zmierzy się z Mallorcą w półfinale Superpucharu Hiszpanii. Spotkanie zaplanowano na godzinę 20:00.

Źródło: Cadena SER

Juergen Klopp w nowej roli. Przed Niemcem wiele podróżowania

Juergen Klopp po odejściu z trenowania Liverpoolu na końcu sezonu 2023/2024 powrócił do piłki nożnej w nowej roli. Niemiec objął stanowisko globalnego szefa piłki nożnej w koncernie Red Bull.

Nowe wyzwanie dla Kloppa

Klopp rozpoczął pracę w Red Bullu 6 stycznia 2025 roku. Jego zadaniem jest strategiczny nadzór nad wszystkimi operacjami piłkarskimi koncernu, co obejmuje kluby takie jak RB Lipsk, Red Bull Salzburg, New York Red Bulls, Red Bull Bragantino, Red Bull Brasil oraz japońską Omiya Ardija. Red Bull posiada także udziały w Leeds United i Paris FC, co dodatkowo rozszerza zakres obowiązków Kloppa.

W pierwszych tygodniach pracy Klopp ma odbyć podróż na dystansie aż 50 tysięcy kilometrów, by znaleźć młode talenty, które mogłyby zasilić drużyny Red Bulla. Jednym z kluczowych zadań Kloppa jest odbudowa dwóch flagowych drużyn koncernu – RB Lipsk oraz Red Bull Salzburg.

Lipsk w ostatnich latach zmagał się z brakiem stabilności. Dlatego teraz wymaga reorganizacji. Z kolei Salzburg pozostaje jednym z najlepszych klubów w Austrii, ale potrzebuje wzmocnień, by zachować konkurencyjność na europejskiej scenie. Przypomnijmy, że w Salzburgu występuje polski obrońca Kamil Piątkowski.

Będzie szukał młodych talentów

Koncern Red Bull stworzył globalne imperium piłkarskie, które wyróżnia się unikalnym podejściem do zarządzania klubami. Pod kierownictwem Kloppa koncern ma zyskać jeszcze większą renomę i zwiększyć swoją konkurencyjność na światowej scenie. Jednym z celów Niemca będzie szukanie młodych talentów.

– Cała idea opiera się na futbolu, a nie na pieniądzach. Podoba mi się to, szczerze mówiąc – powiedział Klopp.

Niemiecki szkoleniowiec chce zatem wprowadzić swoje doświadczenie i wizję do organizacji, która skupia się na pasji. Będzie to dla niego jednak kompletnie nieznane terytorium. Czas pokaże, jak były trener Liverpoolu i Borussii Dortmund spełni się w tej roli.

Coming out polskiego skoczka. Poinformował o śmierci swojego partnera

Tuż po rozpoczęciu nowego roku Andrzej Stękała opublikował niezwykle ważny wpis na swoich social mediach. Polski skoczek narciarski poinformował o tym, iż jest gejem. Dodatkowo przekazał informację o śmierci swojego wieloletniego partnera.

Minionej nocy pożegnaliśmy rok 2024 i przywitaliśmy rok 2025. Tuż po północy na profilach Andrzeja Stękały pojawił się bardzo ważny wpis, który szybko obiegł media społecznościowe, wywołując zaskoczenie wśród polskich kibiców. 29-latek uchylił rąbka tajemnicy odnośnie swojego życia prywatnego.




We wspomnianym wpisie Andrzej Stękała dokonał tzw. coming out’u. Polski skoczek poinformował kibiców, iż jest gejem. Z jego wpisu wynika, że przez lata ukrywał ten fakt przed opinią publiczną. Przez lata żył ze strachem, że to kim jest, może przekreślić to, na co pracował.

– Długo zastanawiałem się, czy kiedykolwiek znajdę w sobie siłę, by napisać te słowa. Przez lata żyłem w cieniu strachu, w ukryciu, obawiając się, że to, kim naprawdę jestem, może mnie zniszczyć – napisał Andrzej Stękała.

– To, co teraz napiszę, jest dla mnie najtrudniejsze w życiu. Przez lata żyłem w ukryciu, z lękiem, że to, kim jestem, może przekreślić wszystko, na co tak ciężko pracowałem. Dziś jednak nie chcę już uciekać – dodał polski skoczek narciarski.

– Chcę, żebyście mnie poznali naprawdę. Jestem gejem. Przez lata ukrywałem to przed światem – przed Wami, przed mediami, a czasem nawet przed samym sobą. – wyznał 29-latek.




Wyznanie o byciu gejem, nie było jednak jedyną informacją przekazaną przez Andrzeja. 29-latek poinformował także o śmierci bliskiej mu osoby. W listopadzie zmarł jego partner, którego poznał w 2016 roku.

– W listopadzie ubiegłego roku straciłem go. Nie potrafię opisać bólu, który mnie ogarnął. Świat, który budowaliśmy razem, rozpadł się na kawałki. Każdy dzień bez niego jest walką, ale jednocześnie przypomnieniem, jak bezgranicznie kochałem i jak bardzo byłem kochany – przekazał Stękała.

Najlepszy sędzia świata wybrany! Duży spadek Szymona Marciniaka

Szymon Marciniak, który w dwóch poprzednich edycjach prestiżowego plebiscytu Międzynarodowej Federacji Historyków i Statystyków Futbolu (IFFHS) zdobywał tytuł najlepszego arbitra na świecie, tym razem znalazł się na znacznie dalszej pozycji. Chociaż jego sukcesy w poprzednich latach ugruntowały jego pozycję wśród najlepszych sędziów piłkarskich, tegoroczny ranking przyniósł zaskoczenie, pozostawiając Marciniaka poza ścisłą czołówką. Wynik ten pokazuje, jak bardzo konkurencja wśród międzynarodowych arbitrów stale rośnie.

Szymon Marciniak nie zdobył tytułu najlepszego sędziego 2024 roku. Wyróżnienie to przypadło Francois Letexierowi, który sędziował finał Euro 2024. Młody, 35-letni arbiter został wyznaczony do poprowadzenia najważniejszego meczu na Starym Kontynencie, w którym Hiszpania pokonała Anglię 2:1 i sięgnęła po trofeum. Spotkanie przebiegło bez kontrowersji sędziowskich, co dodatkowo podkreśliło klasę Letexiera.

Na drugim miejscu uplasował się Slavko Vincić, który sędziował finał Ligi Mistrzów pomiędzy Realem Madryt a Borussią Dortmund. Trzecie miejsce przypadło Daniele Orsato, który po zakończeniu Euro 2024 ogłosił zakończenie swojej kariery sędziowskiej.

Szymon Marciniak zajął 7. miejsce, zdobywając 31 punktów. To jego najsłabszy wynik w plebiscycie od dwóch lat. Przypomnijmy, że w 2022 roku poprowadził finał mistrzostw świata, a w 2023 roku sędziował finał Ligi Mistrzów.

Oto pełny ranking:

  1. Francois Letexier, Francja, 129 punktów
  2. Slavko Vincić, Słowenia, 86
  3. Daniele Orsato, Włochy, 74
  4. Clement Turpin, Francja, 47
  5. Michael Oliver, Anglia, 42
  6. Felix Zwayer, Niemcy, 41
  7. Szymon Marciniak, Polska, 31
  8. Anthony Taylor, Anglia, 28
  9. Raphael Claus, Brazylia, 25

West Ham potwierdza wypadek Antonio. Wiadomo, w jakim stanie jest zawodnik

West Ham United potwierdziło wypadek z udziałem Michaila Antonio. Media społecznościowe błyskawicznie obiegły zdjęcia z doszczętnie zniszczonym autem. To miało należeć do Jamajczyka.




W sobotę w internecie pojawiły się zdjęcia zniszczonego samochodu. Media sugerowały, że pojazd miał należeć do Michaila Antonio – gwiazdora West Hamu. Sam Jamajczyk miał natomiast zostać przewieziony do szpitala helikopterem.

Wypadek potwierdzony

Początkowo nie było pewne, czy zdjęcia faktycznie dotyczyły samochodu Antonio. West Ham potwierdził jednak, że faktycznie ich zawodnik brał udział w wypadku. Najnowsze informacje mają wskazywać, że Jamajczyk znajduje się w dobrym stanie.

West Ham United może potwierdzić, że napastnik Michail Antonio miał dziś wypadek drogowy. W tym trudnym czasie myśli i modlitwy wszystkich członków Klubu są z Michaiłem, jego rodziną i przyjaciółmi. Klub opublikuje aktualizację w stosownym czasienapisał West Ham.

Ważna decyzja ws. przyszłości Skorży. Spekulacje okazały się nieprawdziwe

Ostatnie słabsze wyniki drużyny oraz niepokojąca sytuacja reprezentacji Polski pod wodzą Michała Probierza wywołały spekulacje na temat możliwego powrotu Macieja Skorży do ojczyzny. Trener jednak rozwiał wszelkie wątpliwości, ponieważ jego celem jest kontynuacja pracy w Kraju Kwitnącej Wiśni.

Maciej Skorża już niebawem stanie przed ogromnym wyzwaniem. Będzie nim uczestnictwo w Klubowych Mistrzostwach Świata. Od 2025 roku turniej ten zyska nową formułę. Będzie obejmować rywalizację 32 drużyn z całego świata.

Cztery z nich będą reprezentować Azję. Wśród nich znajdzie się właśnie Urawa Red Diamonds, która zapewniła sobie miejsce dzięki triumfowi w azjatyckiej Lidze Mistrzów w 2023 roku. Dla polskiego trenera to kolejna szansa na zmierzenie się z najlepszymi drużynami globu.

Obecny sezon nie należał do najłatwiejszych dla Urawy. Na kolejkę przed końcem rozgrywek drużyna zajmuje dopiero 12. miejsce w japońskiej J-League. To wywołało spekulacje dotyczące przyszłości Skorży.

Azjatyccy dziennikarze sugerowali, że Polak może zdecydować się na odejście z klubu. Skorża pozostanie jednak na stanowisku i deklaruje pełne zaangażowanie w rozwój zespołu. Priorytetem na nadchodzący sezon będzie nie tylko poprawa wyników w lidze, ale także jak najlepsza postawa w Klubowych Mistrzostwach Świata.

Dodatkowe plotki podsycił fakt, że reprezentacja Polski w ostatnich miesiącach nie spisywała się najlepiej. Wiele wskazuje jednak na to, że Michał Probierz zostanie szkoleniowcem kadry.

Debiutant Probierza wróci do kadry? „Mam mocną motywację do pracy”

W 2023 roku Michał Probierz dał Karolowi Struskiemu szansę debiutu w reprezentacji Polski. Teraz piłkarz w rozmowie z TVP Sport mówi o chęci powrotu do kadry i potencjalnym transferze do innego klubu.

Co dalej ze Struskim?

Jesienią 2023 roku Karol Struski zagrał mecz przeciwko Łotwie w narodowych barwach. Następnie 23-latek doznał kontuzji, która pozbawiła go gry na kilka miesięcy. Teraz były piłkarz Jagiellonii Białystok opowiedział o swojej sytuacji w rozmowie z TVP Sport.

– Wiem, że z dyrektorem sportowym Arisu kontaktowali się ludzie ze sztabu kadry. Pytano co się ze mną dzieje i dlaczego nie gram. Później kontaktu ze sztabu kadry nie było i… zupełnie mnie to nie dziwi. Wypadłem na dłuższy czas. W tym sezonie nie graliśmy też w europejskich pucharach, a sądzę, że to dzięki temu trafiłem na radar sztabu kadry i ostatecznie zostałem powołany przez trenera Probierza – powiedział.

Powrót do kadry? Czemu nie

– Mam takie podejście, że jeśli już raz przyciągnąłem uwagę, to czemu miałbym tego nie zrobić ponownie? Mam mocną motywację do pracy i chcę się dalej rozwijać. Nie chcę być jednokrotnym reprezentantem kraju, lecz mam cel, by dać coś jeszcze drużynie narodowej – dodał.

Umowa Struskiego z Arisem obowiązuje jeszcze przez półtora roku. Bardzo możliwe, że zmiana otoczenia pomogłaby 23-latkowi w powrocie do upragnionej kadry. W rozmowie z TVP Sport stwierdził nawet, że jego wymarzoną ligą jest Serie A.

– Lubię oglądać włoskie rozgrywki, a także dobrze czuję się w klimacie tego kraju. Podoba mi się ich kultura, także ta piłkarska. Wiadomo jednak, że nie mogę się zamknąć na jeden kierunek – podsumował.

Karol Struski zanotował w tym sezonie jedno trafienie i trzy asysty. 23-latek ma w tym sezonie na swoim koncie 11 meczów w lidze cypryjskiej.

Źródło: TVP Sport

Kompletny niewypał transferowy Lecha. Co się dzieje ze sprowadzonym piłkarzem?

Lech Poznań powoli kończy jesienną rundę zmagań, a jednym z największych rozczarowań tego okresu jest Stjepan Lončar. Pomocnik, który miał wzmocnić środek pola, praktycznie nie wychodzi na boisko.

Lech Poznań szukał jakości w środku pola

Po niezadowalającym poprzednim sezonie w Lechu Poznań jednym z priorytetów transferowych było wzmocnienie środka pola. Klub szukał zawodnika, który mógłby konkurować o miejsce w składzie z Radosławem Murawskim i podnieść poziom drużyny.

Rozważano wiele opcji, a wśród potencjalnych kandydatów pojawiło się nazwisko Patryka Dziczka, jednak ostatecznie wybór padł na Stjepana Lončara. Jedenastokrotny reprezentant Bośni i Hercegowiny oraz dwukrotny mistrz Węgier z Ferencvárosem wydawał się obiecującym wzmocnieniem.

Jego doświadczenie i umiejętności miały pomóc w odbudowie formy zespołu. Wszystko wskazywało na to, że Lech zainwestował w zawodnika, który wniesie realną jakość. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna.

28-letni pomocnik rozegrał dla Lecha zaledwie trzy mecze we wrześniu, a jego ostatni występ miał miejsce podczas porażki z Resovią Rzeszów w Pucharze Polski.

Od 5 października Lončar nie znalazł się nawet w kadrze meczowej. Wygląda na to, że Niels Frederiksen bardzo szybko przestał widzieć w nim zawodnika, który mógłby realnie wpłynąć na grę drużyny.

Kontrakt Bośniaka obowiązuje do czerwca 2025 roku, a klub ma możliwość jego przedłużenia o kolejne dwanaście miesięcy. Obecnie jednak nic nie wskazuje na to, aby Lech chciał korzystać z tej opcji. Taki głos przekazują także kibice obecni na spotkaniu z zarządem Lecha. Bośniak miał nie być wymarzonym wyborem ludzi z klubu.

Z pewnością na problemy pomocnika złożyło się także odpadnięcie z Pucharu Polski. Przez to Lech Poznań ma o wiele mniej spotkań do rozgrywania, więc Niels Frederiksen nie ma tak dużej potrzeby, aby rotować składem.

W ostatniej kolejce tego sezonu Lech Poznań zagra na wyjeździe z Górnikiem Zabrze. Spotkanie przeciwko ekipie prowadzonej przez Jana Urbana zaplanowano na 6 grudnia o godzinie 20:30.

fot. Lech Poznań

Iga Świątek wyjaśniła swoją sytuację. „Kontakt z substancją był nieintencjonalny”

Iga Świątek znalazła się w centrum kontrowersji po decyzji Międzynarodowej Agencji ds. Integralności Tenisa (ITIA) o miesięcznym zawieszeniu. Chociaż Polka zaakceptowała tę sankcję, sprawa wciąż nie jest zakończona. Światowa Agencja Antydopingowa (WADA) ma prawo do odwołania i może wpłynąć na przyszłość 23-letniej tenisistki.

Wykrycie trimetazydyny i utrata pozycji liderki

Problemy Świątek rozpoczęły się dwa i pół miesiąca temu, kiedy w jej organizmie wykryto śladowe ilości trimetazydyny (TMZ).

Postępowanie wyjaśniające, prowadzone w ścisłej poufności, doprowadziło do odsunięcia Polki od rywalizacji w WTA Tour. W konsekwencji Świątek musiała zrezygnować z udziału w trzech turniejach w Azji i straciła pozycję liderki rankingu WTA. Przez ten czas kibice pozostawali nieświadomi rzeczywistej sytuacji, wierząc, że zawodniczka potrzebuje przerwy w związku z wymagającym sezonem.

Cała sprawa ujrzała światło dzienne dopiero 28 listopada, gdy Świątek opublikowała nagranie w mediach społecznościowych. „Zapewniam, że kontakt z substancją niedozwoloną nie był intencjonalny” – tłumaczyła tenisistka.

ITIA podjęła decyzję o miesięcznym zawieszeniu, które sztab Polki zaakceptował. Wyliczono, że 22 dni tej sankcji są już za nią, a po kolejnych ośmiu będzie mogła wrócić do rywalizacji. Jednak kluczowe decyzje pozostają w rękach WADA.

Światowa Agencja Antydopingowa, w swoim komunikacie przesłanym do mediów, zapowiedziała dokładne przeanalizowanie decyzji ITIA: „Jak w każdej tego typu sprawie, WADA dokładnie rozpatrzy decyzję ITIA i zastrzega sobie prawo do odwołania się do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu, jeżeli okaże się to stosowne” – czytamy w oświadczeniu.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Iga Świątek (@iga.swiatek)

Rola Witolda Bańki, szefa WADA, może w tej sytuacji okazać się kluczowa, choć nie musi być dla Świątek korzystna. Każda decyzja WADA może wpłynąć na wydłużenie zawieszenia lub wprowadzenie dodatkowych sankcji.

Źródło: Instagram, Interia Sport

Urban o karach po meczu Górnika z Piastem. Trener tłumaczy Podolskiego

Końcówka spotkania Górnika Zabrze z Piastem Gliwice była szeroko omawiana głównie przez kontrowersyjne zachowanie zawodników. W centrum wydarzeń znaleźli się Lukas Podolski oraz Jakub Czerwiński. Obaj zawodnicy zostali ukarani za swoje postępowanie. Teraz Jan Urban odniósł się do całej sytuacji.

Podolski na cenzurowanym

Podczas meczu Lukas Podolski dwukrotnie przyciągnął uwagę arbitra. Najpierw zaatakował nogi Damiana Kądziora w sposób, który zdaniem wielu obserwatorów zasługiwał na karę. Arbiter jednak w tym momencie nie sięgnął po kartkę. Następnie Podolski odepchnął Jakuba Czerwińskiego, co zakończyło się żółtą kartką.

W opinii wielu kibiców i ekspertów, zawodnik Górnika powinien ponieść surowsze konsekwencje za swoje zachowanie. Po dogłębnej analizie incydentu Komisja Ligi nałożyła na Podolskiego karę finansową w wysokości 15 tysięcy złotych. Nie tylko napastnik Górnika znalazł się na celowniku komisji.

Jakub Czerwiński, który w trakcie meczu uderzył Erika Janžę, otrzymał zawieszenie na trzy spotkania oraz czerwoną kartkę. Trener Górnika Zabrze, w rozmowie z Polsatem Sport odniósł się do całej sytuacji.

– Moim zdaniem to było bardzo ostre wejście Lukasa, mógł za nie spokojnie dostać żółtą kartkę. Nawet można by się zastanawiać, czy nie więcej. Ale na pewno to był atak na piłkę. Oczywiście, że skrobnął rywala po prostym podbiciu. Gdyby wszedł mu w kostkę, to zawodnik Piasta musiałby zejść z boiska – powiedział Jan Urban.

Trener Górnika skomentował również starcie Podolskiego z Czerwińskim. Urban bronił swojego zawodnika.

– Oczywiście, Lukas popchnął Czerwińskiego, ale Czerwiński zbyt łatwo upadł, zrobił teatrzyk. Dziwię mu się, bo chciał w ten sposób sprowokować sędziego do pokazania Lukasowi kartki, ale w tej sytuacji na pewno się ona nie należała – dodał.

Źródło: Polsat Sport

Portugalczycy ocenili jubileusz Marciniaka. Słodko-gorzki występ Polaka

We wtorek Szymon Marciniak poprowadził swój 50. mecz w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Jubileuszowym spotkaniem było starcie Sportingu z Arsenalem, zakończone wynikiem 5:1 na korzyść londyńskiego zespołu. Mimo wyraźnego zwycięstwa Kanonierów, portugalskie media dokładnie przeanalizowały decyzje Marciniaka i zwróciły uwagę na kilka błędów w jego pracy.

Kontrowersje wokół decyzji polskiego arbitra

Portal abola.pt podkreśla, że potencjalne błędy Marciniaka nie miały wpływu na końcowy wynik meczu, ponieważ Arsenal dominował nad Sportingiem. Jednakże wskazano kilka sytuacji, które mogłyby wpłynąć na przebieg gry.

Według portugalskich dziennikarzy, Polak nie podyktował rzutu wolnego dla Arsenalu za faul Mority na Bukayo Sace, a chwilę później odgwizdał spalonego, przerywając akcję Londyńczyków. Miało to miejsce w 32. minucie. Z kolei w 50. minucie Kai Havertz, przyjmując piłkę, miał pomóc sobie prawą ręką.

Choć Arsenal stworzył w tej sytuacji okazję bramkową, nie zakończyła się ona golem, co umniejsza znaczenie błędu. Najwięcej kontrowersji wzbudziły sytuacje z udziałem zawodnika Sportingu, Diomande. Marciniak podyktował rzut karny dla Arsenalu za faul Diomande na Martinie Odegaardzie.

Dziennikarze z abola.pt twierdzą, że zawodnik Sportingu w 62. minucie powinien otrzymać drugą żółtą kartkę, a w konsekwencji czerwoną, czego arbiter nie zdecydował się zrobić.

Według analizy dziennikarzy, kilka minut później Diomande ponownie zasłużył na drugą żółtą kartkę, gdy w mało widoczny sposób uderzył Havertza w polu karnym.

Sędzia nie tylko nie ukarał zawodnika indywidualnie, ale również nie podyktował rzutu karnego dla Arsenalu, co wzbudziło krytykę dziennikarzy. Mimo wytykanych błędów, Szymon Marciniak otrzymał również pochwały.

Dziennikarze podkreślili, że w kilku kluczowych momentach, szczególnie przy zdobytych bramkach, arbiter podjął słuszne decyzje. Powtórki potwierdziły, że jego ocena sytuacji „na żywo” była prawidłowa.

Źródło: Abola, Przegląd Sportowy Onet

Lewandowski doceniony w Hiszpanii. Wielkie słowa o Polaku

Robert Lewandowski po raz kolejny udowodnił, że jest jednym z najlepszych piłkarzy w historii. W meczu FC Barcelony przeciwko Brestowi (3:0) zdobył dwie bramki. Były one jego setnym i sto pierwszym trafieniem w Lidze Mistrzów. Dzięki temu osiągnięciu Lewandowski dołączył do elitarnego grona strzelców, w którym znajdują się tylko Leo Messi i Cristiano Ronaldo.

Setny gol Lewandowskiego

Kataloński dziennik Sport nie szczędził pochwał pod adresem napastnika FC Barcelony. Polak znalazł się na okładce gazety, a jego historyczne osiągnięcie zostało szczegółowo omówione w kilku artykułach.

„Polak o własnych siłach wszedł do wyselekcjonowanego grona, w którym znajdują się Leo Messi (129 goli) i Cristiano Ronaldo (140 goli)” – podkreślono. Dziennikarze wskazują również na „nienaganny sezon w Lidze Mistrzów”. Piszą też o osobistym celu Lewandowskiego, jakim było zdobycie stu bramek w tych prestiżowych rozgrywkach.

Hiszpańskie media określają teraz Lewandowskiego „warszawskim zabójcą”. „Mając 36 lat, pokazuje, że wciąż ma mnóstwo czasu przed sobą i że strzelanie goli to jego pasja” – piszą dziennikarze Sportu.

Hiszpańscy dziennikarze przewidują, że Lewandowski przez wiele lat będzie zajmował miejsce w TOP3 strzelców Ligi Mistrzów. Co więcej, twierdzą, że „przeżywa obecnie drugą młodość”. A to może pomóc mu zbliżyć się do rekordów ustanowionych przez Leo Messiego i Cristiano Ronaldo.

W tym sezonie Lewandowski w 19 meczach w barwach FC Barcelony zdobył już 22 gole i zanotował dwie asysty. Kolejny mecz FC Barcelony odbędzie się 30 listopada, kiedy drużyna zmierzy się z Las Palmas w LaLiga.

Źródło: Sport, Sport.pl

Dostać w trąbę od Mainz, czyli jak zawalić kolejną szansę. Prezentuje Tymoteusz Puchacz

Tymoteusz Puchacz jest przykładem, jak zmarnować szansę na rozbujanie swojej kariery. Po dobrym sezonie na zapleczu Bundesligi, ponownie udowodnił, że na poważne granie chyba dla niego za wcześnie. I statystyki doskonale to odzwierciedlają.




Sezon 2023/24 popularny „Puszka” spędził w Kaiserslautern, do którego wypożyczył go Union Berlin. Roczne odejście ze stolicy Niemiec okazał się dla niego świetnym rozwiązaniem.

W 2. Bundeslidze Puchacz nastukał w sumie 36 meczów, notując w nich aż 13 asyst. Do dorobku dołożył także jedno trafienie, co poskutkowało szybkim powrotem do najwyższej klasy rozgrywkowej. Union postanowił jednak sprzedać Polaka do Holstein Kiel, tegorocznego beniaminka.

Już było dobrze…

No i niestety, Bundesliga ponownie zweryfikowała wychowanka Lecha Poznań. Puchacz do tej pory w Holstein zanotował 457 minut. Pierwsze problemy pojawiły się już w debiucie, kiedy to po rozegraniu połowy z Hoffenheim (0-2 do przerwy) został zmieniony przez trenera. Bez Polaka jego drużyna była bliska wyrwania remisu, ale ostatecznie przegrała 2-3. Nie był to jednak dobry prognostyk.

Spotkanie z Wolfsburgiem (0-2) 25-latek oglądał już z ławki, a w kolejnym… „śruba się odkręciła”. Puchacz zaczął mecz z Bayernem Monachium (1-6) jako rezerwowy. Po zmianie stron pojawił się na murawie i zanotował asystę przy bramce na 1-5. Co się stało później? Chyba sami wiecie.




Kolejne występy Puchacza w drużynie beniaminka to właściwie głównie zbieranie ogonów. Od wspomnianego meczu z Bayernem, czyli 3. kolejki Bundesligi, zagrał jeszcze z Bochum, Eintrachtem, Unionem, Stuttgartem, Heidenheim i Werderem. Uzbierał w nich łącznie 250 minut na boisku i okrągłe zero asyst.

Zawalona szansa

Obrazu Puchacza w klubie zdecydowanie nie poprawił ostatni mecz z Mainz, w którym dostał wędkę już w 33. minucie. Czy było to zasłużone? Jak najbardziej. Czy cała drużyna Holstein grała fatalnie? Jeszcze bardziej tak.

Polak wszedł natomiast fatalnie w mecz, bo już w 3. minucie, w jednej akcji stracił piłkę dwukrotnie w niedopuszczalny sposób. Mainz na jego szczęście nie wyszło wówczas na prowadzenie, ale już po chwili wynik wskazywał 0-1. I tak, zgadza się, ponownie zawinił nasz „Puszka”. Tym razem złamał linię spalonego i stracony gol spadł już na jego konto.




Na grę Puchacza nie dało się patrzeć i podobnego zdania był trener Holstein. Dostał wędkę, a Kicker ocenił go na „5”, gdzie „6” w ich skali oznacza występ poniżej krytyki.

Ignacik zawieszony za żart z kablem. Jest oficjalny komentarz dyrektora Canal+ Sport

Michał Kołodziejczyk zareagował na niesmaczny żart Bartka Ignacika. Dyrektor „Canal+ Sport” zdecydował o zawieszeniu dziennikarza.




Od wielu lat Ignacik kojarzony jest głównie z programem „TurboKozak”, emitowanym na antenie „Canal+ Sport”. Sprawdzano w nim umiejętności piłkarskie nie tylko zawodowych piłkarzy. Zapraszano również przedstawicieli innych dyscyplin.

Skandal i zawieszenie

Podczas niedzielnego programu dziennikarz rzucił na wizji dość nieprzemyślany żart. Nagranie z tego momentu błyskawicznie rozeszło się po internecie.

– Mam same dobre informacje, a najważniejszą z nich Państwo widzą. Wrócił Mirosław, dźwiękowiec, troszkę go nie było. O co chodzi Mireczku z kablem, czy oni obniżyli Ci pensję, że Ty chcesz się powiesić? – wypalił Ignacik.

Internauci nie szczędzili gorzkich słów pod adresem dziennikarza. Sytuacja stała się na tyle głośna, że zareagować postanowił dyrektor sportowy stacji, Michał Kołodziejczyk. Zadecydował on o zawieszeniu Ignacika.




– Bartek Ignacik został zawieszony w swoich obowiązkach na wizji. Jest mi strasznie przykro i wstyd, że na naszej antenie padły słowa, które nie powinny paść nigdzie. Wspólnie pomyślimy o następnych krokach – napisał na Twitterze.

Ignacikowi nie pomogły przeprosiny, które opublikował w poniedziałkowy poranek. Dziennikarz podkreślił, że słowa, wypowiedziane na antenie były głupie i nieprzemyślane.

– Totalnie głupie, bezmyślne i idiotyczne próbowanie bycia nieśmiesznym z mojej strony, za które PRZEPRASZAM. Absolutnie nikogo nie miałem zamiaru urazić. To już się niestety nie odstanie, ale jeszcze raz WYBACZCIE… – pisał dziennikarz.