Haaland opowiedział o spięciu z bramkarzem Sevilli. „Nie wiem, co to znaczy” [WIDEO]

Borussia Dortmund po trudnym dwumeczu z Sevillą awansowała do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Dzięki lepszemu wynikowi w pierwszym spotkaniu w rewanżu „Czarno-Żółtym” wystarczył remis 2-2. Znowu główną rolę w składzie BVB odegrał Erling Haaland.

Spotkanie niemal od początku wydawało się być pod kontrolą Borussii. Podopieczni Edina Terzicia wyszli na prowadzenie w 35 minucie po bramce niesamowitego Norwega. Dublet mógł mieć już po przerwie, jednak w 48. minucie VAR odebrał mu gola. Co się odwlecze to nie uciecze, więc w 54. minucie Haaland dołożył bramkę z rzutu karnego i zapewnił BVB dwubramkowe prowadzenie.

Niebezpiecznie zrobiło się w okolicach 70. minuty meczu. Wówczas En Nesyri także zamienił „jedenastkę” na gola i dał Sevilli kontakt z gospodarzami. Marokańczyk jest co ciekawe uważany za potencjalnego następcę Haalanda w Borussii. W doliczonym czasie gry znowu dał sygnał włodarzom BVB. 23-letni napastnik dołożył jeszcze jednego gola i ustanowił wynik rewanżu.

„Nie mam pojęcia, co do niego krzyknąłem”

Przy rzucie karnym Haalanda wytworzyło się nieco kontrowersji. Początkowo Bono zdołał obronić strzał Norwega. Jak się okazało bramkarz Sevilli przekroczył przy tej próbie linię bramkową. Sędzia nakazał zatem powtórzenie „jedenastki”, co Norweg skrzętnie wykorzystał. Napastnik w obu meczach 1/8 finału Ligi Mistrzów strzelił dublet.

– To był trudny mecz. Jestem zmęczony, ale cieszę się z awansu do następnej rundy – przyznał po awansie.

Dziennikarz w pomeczowym wywiadzie zadał również pytanie o wspomniany rzut karny. Wszyscy zastanawiali się, co Norweg krzyknął do Bono po powtórzonej i wykorzystanej „jedenastce”. Dostał w końcu za to żółtą kartkę, bo sędzia uznał to za niesportowe zachowanie.

– Nie trafiłem za pierwszym razem, ale bramkarz przekroczył przepisy. Był wyraźnie przed linią. Gdyby został na linii, to byłby gol – analizował 20-latek.

– Później się poprawiłem. Po pierwszej próbie bramkarz krzyknął mi w twarz , więc pomyślałem, że tym przyjemniej będzie strzelić kolejnego gola. Nie mam pojęcia, co do niego krzyknąłem. Po prostu powiedziałem to samo, co powiedział mi. Sam nie wiem, co to znaczy – zdradził Haaland.

Krzysztof Piątek potwierdził: „Była w Milanie oferta z Tottenhamu”

Krzysztof Piątek odszedł z Milanu w styczniu ubiegłego roku. W tamtym okresie miał otrzymać oferty od kilku klubów z najlepszych lig europejskich. Mówiono także wiele o możliwym transferze do Tottenhamu. Polak zdradził, że faktycznie do klubu wpłynęła oferta od „Kogutów”.

W rozmowie z Romanem Kołtoniem na kanale „Prawda Futbolu” Piątek zdradził kulisy swojego rozstania z Milanem. Polak otwarcie przyznał, że na jego niekorzyść zadziałał powrót na San Siro Zlatana Ibrahimovicia. Polak jednocześnie uważa, że może był jednak za mało cierpliwy.

Tottenham? Był temat!

W momencie, kiedy pewne było odejście Piątka z Milanu pojawiało się wiele plotek na temat potencjalnego nowego pracodawcy napastnika. Wśród nich wymieniano między innymi Tottenham. Jak się okazuje, Anglicy rzeczywiście wystosowali dla Polaka ofertę.

– Była w Milanie oferta z Tottenhamu na 1,5-roczne wypożyczenie. Kontuzji doznał Harry Kane i miałem go na 3 miesiące zastąpić – zdradził Piątek w „Prawdzie Futbolu”.

Działacze Herthy okazali się jednak nie do przebicia. Sam 25-latek przyznaje, że zaimponowali mu pomysłem na przyszłość klubu. Także osoba Jurgena Klinsmanna wywarła na nim ogromne wrażenie. Resztę historii niestety dobrze znamy…

– Hertha była najkonkretniejsza. Od razu rzuciła duże pieniądze, kontrakt na 4,5 roku. Determinacja bardzo duża. Przekonało mnie to i osoba Jurgena Klinsmanna, u którego miałem być centralną postacią projektu – przyznał Polak.

Krzysztof Piątek zdradził, co sprawiło, że odszedł z Milanu. „Tak to wyglądało”

W styczniu ubiegłego roku Krzysztof Piątek rozstał się z Milanem. Odejście Polaka z San Siro zbiegło się z powrotem do klubu Zlatan Ibrahimovicia. 25-latek w rozmowie z Romanem Kołtoniem przyznał, że transfer Szweda bezpośrednio wpłynął na decyzję o zmianie barw klubowych.

Piątek do Mediolanu trafił po fantastycznej grze w Genoi. Krótko po trafieniu do Serie A Polak zjednał sobie kibiców na całym Półwyspie Apenińskim. Po pół roku pobytu we Włoszech przeszedł do Milanu, gdzie także zanotował doskonały start. Wkrótce jednak jego forma zaczęła pikować.

„Przede wszystkim przyszedł Ibra”

Zaledwie po roku gry na San Siro reprezentant Polski musiał pożegnać się z klubem. 25-latek odszedł z Milanu i trafił do Herthy Berlin, gdzie występuje do dziś. Co jednak wpłynęło bezpośrednio na taką decyzję napastnika?

– Przede wszystkim przyszedł „Ibra”. A ja chciałem grać i dobrze przygotować się do mistrzostw Europy. Nie wyobrażałem sobie tak naprawdę siedzenia na ławce przez 5-6 meczy pod rząd. Jak „Ibra” zaczyna mecz od początku, to praktycznie schodzi tylko, jak ma jakieś urazy. I tak to wyglądało – opowiedział Piątek w rozmowie z Romanem Kołtoniem na kanale „Prawda Futbolu”.

– Nie grałem w lidze. W pucharze dostałem szansę, strzeliłem bramkę, dałem asystę, a później znów były mecze w lidze bez minut. Może zabrakło mi cierpliwości. Ale taką podjąłem decyzję – stwierdził napastnik.

W Berlinie również nie było łatwo

Piątek wspomniał także o współpracy z Bruno Labbadią. Niemiec został zwolniony w styczniu bieżącego roku, a na jego miejsce przyszedł Pal Dardai. 25-latek nie wspomina najlepiej współpracy z byłym szkoleniowcem. Uważa, że dostawał za mało szans na udowodnienie formy.

– Może nie mam żalu do Labbadii, ale napastnik czasem też potrzebuje czasu. A ja nie dostałem nawet 6 meczy, by grać od początku do 70 minuty. Nie pokazał mi, że chce na mnie stawiać. Ciężko złapać formę, jeśli raz się gra, a raz nie gra – przyznał snajper.

Piątek ma świadomość, że ostatnio ma gorszy okres, jednak nie załamuje się. Mimo słabszego momentu wierzy, że jeszcze wszystko może się odwrócić.

– Ten rok nie jest udany, ale mam kontrakt jeszcze przez cztery lata i sporo przez ten czas się może wydarzyć – uważa Polak.

Ujawniono zarobki piłkarzy Bayernu. Lewandowski bezsprzecznym liderem

„Sky Sports” dotarło do informacji o zarobkach piłkarzy Bayernu Monachium. Dziennikarze niemieckiego oddziału telewizyjnej stacji przedstawiły dokładne kwoty inkasowane przez zawodników. W tym również Roberta Lewandowskiego.

Dotychczas w kontekście polskiego napastnika mówiło się o pensji w wysokości 20 mln euro za sezon gry. Co więcej, sugerowano, że jest to jedno z dwóch największych wynagrodzeń w drużynie mistrza Niemiec. Jak się okazuje – 32-latek jest samodzielnym liderem listy płac Bawarczyków.

Kto zarabia najwięcej?

Faktyczna pensja Lewandowskiego nie różni się jednak znaczącą od tej, którą podawano do tej pory. Lider klasyfikacji strzelców tego sezonu Bundesligi rocznie pobiera 22 miliony euro brutto. Manuel Neuer, który miał zarabiać tyle samo, ile Polak ma w rzeczywistości nieco mniejsze wynagrodzenie. Wraz z Leroyem Sane inkasują po 18 mln brutto.

Następni na liście są: Thomas Muller (16 mln), Lucas Hernandes (14 mln), a także Jerome Boateng, i co ciekawe, wypożyczony z Juventusu Douglas Costa (po 12 mln). Pensja Brazylijczyka może dziwić, biorąc pod uwagę formę transakcji ze „Starą Damą”. Niedawno świat obiegły plotki o niezadowoleniu klubu ze skrzydłowego i chęci oddania go do Włoch. Zapewne gigantyczne zarobi zawodnika także odegrały swoją rolę.

Kluczowe postacie zarabiają mniej?

David Alaba, który zapowiedział rozstanie z Bayernem po tym sezonie zarabia zaskakująco niewiele. Austriak inkasuje „jedynie” 11 mln euro za rok gry. To właśnie kwota wpisana w kontrakcie była zarzewiem konfliktu piłkarza z klubem. Uniwersalny defensor chciał zarabiać tyle samo co Robert Lewandowski.

Jeszcze bardziej zaskakujące są jednak zarobki Joshuy Kimmicha. Silnik napędowy „Die Roten” otrzymuje wynagrodzenie w wysokości 10 mln euro. „Sky Sports” dodaje jednak, że agent zawodnika prowadzi rozmowy z Bayernem w sprawie przedłużenia umowy. Pomocnik ma otrzymać podwyżkę nawet o 50 proc. dotychczasowej pensji.

Podobna sytuacja ma się z Leonem Goretzką. Pensja 26-latka wynosi również 10 mln, ale i on niebawem ma złożyć podpis pod nowym kontraktem. Co ciekawe, Serge Gnabry i Kingsley Coman także nie zarabiają wielkich pieniędzy w porównaniu do ich roli na boisku. Niemiec inkasuje 9 mln euro, zaś Francuz – 8 mln.

Najniżej na liście

Na dole listy płac wciąż nie brakuje dużych nazwisk. Niklas Sule wraz z Corentinem Tolisso za sezon zgarnia 6 mln euro. O milion mniej otrzymują Javi Martinez i Alphonso Davies, a także Benjamin Pavard i Alexander Nubel. Marc Roca ma wpisane w umowie 4 mln euro, podobnie jak 18-letni Jamal Musiala, który niedawno związał się z Bayernem pięcioletnim kontraktem.

Najniższe wynagrodzenia w klubie należą do trójki rezerwowych: Erica Maxima Choupo-Motinga, Tanguya Nianzou (po 3 mln) oraz Bouna Sarra (2,5 mln). Ten ostatni najpewniej po sezonie pożegna się z Bawarią. Mistrz Niemiec nie jest zadowolony z poziomu, jaki prezentuje 29-latek.

Zarobki piłkarzy Bayernu Monachium:

  • Robert Lewandowski – 22 miliony euro brutto za sezon
  • Manuel Neuer – 18 mln euro
  • Leroy Sane – 18 mln euro 
  • Thomas Muller – 16 mln euro
  • Lucas Hernandez – 14 mln euro
  • Jerome Boateng – 12 mln euro
  • Douglas Costa (wypożyczony z Juventusu) – 12 mln euro
  • David Alaba – 11 mln euro
  • Joshua Kimmich – 10 mln euro
  • Leon Goretzka – 10 mln euro
  • Serge Gnabry – 9 mln euro
  • Kingsley Coman – 8 mln euro
  • Niklas Sule – 6 mln euro
  • Corentin Tolisso – 6 mln euro
  • Javi Martinez – 5 mln euro
  • Alphonso Davies – 5 mln euro
  • Benjamin Pavard – 5 mln euro
  • Alexander Nubel – 5 mln euro
  • Marc Roca – 4 mln euro
  • Jamal Musiala – 4 mln euro
  • Eric Maxim Choupo-Moting – 3 mln euro
  • Tanguy Nianzou – 3 mln euro
  • Bouna Sarr – 2,5 mln euro

Niecodzienna sytuacja w Rosji. Zenit zapomniał wziąć strojów na mecz z Rubinem Kazań

W poniedziałkowym meczu 21. kolejki ligi rosyjskiej Zenit Sankt Petersburg uległ Rubinowi Kazań 1-2 na wyjeździe. Przed spotkaniem doszło do dosyć niecodziennej sytuacji. Goście zapomnieli wziąć do Kazania… strojów dla piłkarzy.

Sytuacja w tabeli rosyjskiej Premier Ligi robi się coraz ciekawsza. Po potknięciu Zenit ma już tylko dwa punkty przewagi nad drugim CSKA Moskwa. Wicelider ma na koncie 40 „oczek”, a już 17 marca czeka ich starcie z liderem.

Mecz z Rubinem od początku nie układał się po myśli drużyny z Sankt Petersburga. Przed przerwą rzut karny wykorzystał Despotović i wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. W 75. minucie Azmoun dprowadził do remisu, ale to końcówka przyniosła najwięcej emocji.

W doliczonym czasie gry do bramki Zenitu piłkę wcisnął Makarov, jednak sędzia ani myślał o zakończeniu spotkania. Kiedy zegar wskazał 99. minutę goście dostali ostatnią szansę. Podyktowano dla nich rzut karny, jednak Artem Dzyuba nie zdołał go wykorzystać.

Zapominalstwo kosztuje

Porażka była dla Zenitu bardzo bolesna ze względu na topniejącą przewagę nad CSKA. Nieszczęście zawitało do klubu jeszcze przed meczem. Sztab zespołu zapomniał wziąć do Kazania… strojów dla piłkarzy.

Spotkanie finalnie się odbyło. Przyjezdni musieli jednak zapłacić za swoje zapominalstwo. Władze zamówiły dodatkowy lot czarterowy, aby trykoty doleciały na czas. Cała operacja mogła kosztować nawet cztery miliony rubli.

https://twitter.com/KatherineAFC/status/1368915753014095876

Robert Lewandowski opuści mecz z Anglią? Jest komentarz rzecznika PZPN

W poniedziałek rozniosła się informacja o możliwej nieobecności Roberta Lewandowskiego w meczu z Anglią. Kapitan „Biało-Czerwonych” miałby opuścić spotkanie na Wembley z powodu obostrzeń związanych z COVID-19. Jakub Kwiatkowski, rzecznik prasowy reprezentacji zapewnia, że PZPN jest w ciągłym kontakcie z klubami Bundesligi, w których występują kadrowicze.

„Onet” na początku tygodnia poinformował, że Bayern może zabronić Lewandowskiemu wyjazdu na Wyspy. Po powrocie Polaka do klubu czekałaby go przymusowa kwarantanna, w związku z obostrzeniami dotyczącymi koronawirusa. W podobnym tonie o sytuacji wypowiedział się także „Przegląd Sportowy”.

Rzecznik prasowy uspokaja

„TVP Sport” postanowił zaczerpnąć informacji u źródła. Rafał Majchrzak od Jakuba Kwiatkowskiego dowiedział się, że PZPN jest w stałym kontakcie z Bayernem Monachium. Na tę chwilę oczekują na decyzję klubu Lewandowskiego.

– Jesteśmy w kontakcie z Bayernem Monachium od zeszłego tygodnia. Poinformowaliśmy, jak wyglądają nasze plany. Czekamy na informację ze strony klubu, jak wygląda sytuacja. W Niemczech każdy jest związany innymi przepisami federalnymi w danym landzie. Na tę chwilę sytuacja wygląda tak, że Robert normalnie przyjedzie na zgrupowanie – powiedział dla „TVP Sport”.

– Według naszych informacji z Bayernu, obecnie sytuacja zakłada, że obostrzenia w Niemczech obowiązują do 17 marca. Nawet jeżeli się słyszało o tym, że zostałyby one przedłużone do 28 marca, to i tak termin naszego meczu wypada 31 marca. Monitorujemy sytuację, przekazaliśmy szczegółowe informacje Bayernowi, a także Hercie Berlin, klubowi Krzysztofa Piątka. Śledzimy to w przypadku każdego zawodnikadodał następnie rzecznik prasowy reprezentacji Polski.

PZPN podał klubom wszelkie szczegóły najbliższego zgrupowania. Zawarto w nim między innymi szczegółowe plany podróży i przeprowadzenia testów na obecność koronawirusa u piłkarzy. Taka współpraca federacji z zespołami ma pozwolić zawodnikom na uczestniczenie w zgrupowaniach.

– Nawet w przypadku wysyłania powołań trzymamy się 15-dniowego terminu, który upłynął 7 marca. Powołano piłkarzy w liczbie aż 35. Ta grupa jest tak duża z uwagi właśnie na ewentualne restrykcje związane z COVID-19 – dodał Jakub Kwiatkowski na koniec rozmowy z „TVP Sport”.

Przypomnijmy, że 25 marca Paulo Sousa zadebiutuje w roli selekcjonera reprezentacji Polski. „Biało-Czerwoni” podejmą wówczas na wyjeździe Węgrów. Trzy dni później na Stadionie Legii Warszawa zmierzą się z Andorą, a 31 marca czeka ich wyjazd na Wembley, na mecz z Anglią.

Premier Szkocji rozwścieczona kibicami Rangersów. „To irytujące i haniebne”

Kibice Rangersów świętowali zdobycie 55. tytułu mistrza kraju. Nicola Sturgeon, premier Szkocji nie kryła jednak swojej wściekłości. Pani polityk apelowała o powrót fanów do domu. – To irytujące i haniebne – grzmiała Szkotka.

Przez ostatnie dziesięć lat w Szkocji niezmiennie dominował Celtic. Rangersi w końcu przełamali dominację bezpośrednich rywali, i to w jakim stylu! Zespół Stevena Gerarda zgromadził aż o 20 punktów więcej niż biało-zieloni.

Ze zdobycia 55. tytułu mistrza Szkocji kibice Rangersów mogli się cieszyć po potknięciu Celticu. Rywal zza miedzy zremisował z Dundee United 0-0, przez co stracił jakiekolwiek szanse na nawiązanie walki z ekipą Gerarda.

„Jestem wściekła”

W niedzielne popołudnie tysiące kibiców wyszło z domów i zebrało się na Glasgow George Square. Mnóstwo fanów zebrało się także w innych częściach miasta. Tłumy witały swoich ulubieńców i trenera. Hucznie odpalano race i fajerwerki oraz machano flagami.

Świętowanie kibiców nie spodobało się jednak premier Szkocji, pani Nicoli Sturgeon. Polityk przypomniała o wciąż trwającej pandemii i, choć pogratulowała Rangersom tytułu, apelowała o powrót kibiców do domów.

– Gratulacje dla Rangers FC za zdobycie tytułu, ale gromadzenie się teraz ludzi grozi śmiercią i może opóźnić wyjście z lockdownu dla wszystkich innych. Jeśli kibicom zależy na bezpieczeństwie innych i kraju, niech wracają do domu – napisała w poście na Twitterze.

Kiedy jej prośba nie spotkała się z aprobatą świętujących tłumów, dodała kolejny wpis. Tym razem pani polityk nie ukrywała swojego niezadowolenia. Sturgeon jawnie przyznała, że jest wściekła na zachowanie kibiców.

– Jestem wściekła na tych ludzi. Wszyscy dokonaliśmy tak wielu poświęceń w ciągu ostatniego roku. Widzę, że mniejszość naraża nas na ryzyko, co jest irytujące i haniebne. Jest to głęboko niesprawiedliwe dla całego kraju, a policja ma już wystarczająco dużo ciężkiej pracy. Zwracam się do klubu Rangers FC, poproście fanów, aby poszli do domu – dopisała.

8 lat pracy

Rangersi osiem lat temu przeżyli istne piekło. Klub został zdegradowany do czwartej ligi i musiał budować swoją potęgę od nowa. Najbardziej utytułowana szkocka drużyna zdołała się jednak podnieść i w tym sezonie nie odniosła ani jednej porażki na krajowym podwórku. Maszyna Stevena Gerarda ma na koncie 28 zwycięstw i zaledwie cztery remisy. Mistrzostwo zdobyli na sześć kolejek przed końcem sezonu.

Niedzielne świętowanie kibiców było już drugim dniem radości. Wcześniej kibice dali upust emocjom w sobotę, jeszcze przed wygraną ich ulubieńców 3-0 z St. Mirren.

Joan Laporta zabrał głos ws. Messiego. Prezydent Barcelony pewny jego przyszłości

Joan Laporta wygrał w niedzielę wybory na nowego prezydenta FC Barcelony. Hiszpan stoi teraz przed pierwszym, niełatwym zadaniem. Leo Messi nadal nie podpisał nowego kontraktu, a jego aktualna umowa wygasa tego lata. Co na to świeżo upieczony prezydent klubu?

Laporta na najwyższe stanowisko katalońskiego klubu wrócił po 11 latach. Hiszpan uzyskał ponad 50 proc. głosów. Wcześniej funkcję prezydenta FC Barcelony pełnił w latach 2003-2010. Teraz zespół znajduje się jednak w dużo trudniejszym położeniu.

Pierwsze zadanie

Co teraz zrobi Laporta? Swoje wysiłki od razu zamierza skoncentrować na utrzymaniu Messiego na Camp Nou. Jeszcze przed rozpoczęciem głosowania przekonywał, że jeśli wygra ktoś inny – Argentyńczyk odejdzie z Barcelony. Działacz ma już ułożony plan działania w kontekście skrzydłowego.

– Przykładem tego, co powiedziałem, jest widok najlepszego gracza na świecie, który przychodzi, aby zagłosować wraz ze swoim synem – powiedział Laporta w rozmowie z „Marcą”. Messi pojawił się na głosowaniu i brał w nim udział pierwszy raz, od kiedy jest w klubie.

Leo kocha Barcelonę. To odzwierciedlenie tego. Najlepszy gracz na świecie kocha Barcelonę. Mam nadzieję, że pomoże mu to zostać w klubie. Tego właśnie chcemy – stwierdził.

Co musi zrobić Barcelona, żeby zatrzymać Messiego? „Marca” jakiś czas temu informowała, że 33-latek chce, by drużyna została zbudowana wokół niego. Tylko wtedy zdecyduje się przedłużyć umowę.

Zadanie nie jest jednak takie proste. Argentyńczyka wciąż kusi między innymi Manchester City. Angielski klub chciałby wykorzystać, że jego kontrakt wygasa najbliższego lata.

Mateusz Borek ocenił powołania Sousy. Brakuje mu jednego zawodnika

Powołania Paulo Sosusy na marcowe zgrupowanie reprezentacji Polski wywołały poruszenie w piłkarskim środowisku. Portugalczyk wytypował szeroką kadrę, która do startu eliminacji mistrzostw świata zostanie jeszcze skrócona. Mateusz Borek na łamach „Przeglądu Sportowego” zdradził, którego braku zawodnika najbardziej żałuje.

25 marca Sousa zadebiutuje na ławce trenerskiej Polaków w meczu wyjazdowym z Węgrami. Następnie „Biało-Czerwoni” zagrają u siebie z Andorą. Marzec zakończymy natomiast spotkaniem z Anglią na Wembley.

„Liczby go bronią”

W pierwszej, szerokiej liście powołań Portugalczyk wyróżnił aż 35 zawodników. Wielu z nich do meczu z Węgrami oczywiście odpadnie, jednak póki co znalazło się tam sześciu piłkarzy z Ekstraklasy. Mowa o Kacprze Kozłowski, Sebastianie Kowalczyku, Kamilu Piątkowskim, Tymoteuszu Puchaczu i Bartoszu Sliszu.

Wśród powołanych znalazł się także wracający Bartosz Kapustka. Pomocnik odzyskuje dawną formę w Legii Warszawa, gdzie zaczyna wyglądać lepiej z meczu na mecz. Sousa docenił dobrą dyspozycję 24-latka, co odnotował Mateusz Borek.

– Wrócił do formy Kapustka, co musi cieszyć. Sposób gry Kapustki, uniwersalność, technika i parametry fizyczne powinny go szybko i skutecznie wprowadzić ponownie do szatni reprezentacji – stwierdził dziennikarz w swoim felietonie.

17-latek nie nadaje się do dorosłej kadry?

W nieco mniej ciepłych słowach Borek wypowiedział się o powołaniach dla piłkarzy Pogoni Szczecin. Kacper Kozłowski brylował formą w rundzie jesiennej Ekstraklasy, czym zaskarbił sobie sympatię Paulo Sousy. Jego zdaniem, póki co 17-latek powinien ogrywać się w reprezentacji do lat 21.

– Pogoń wciąż jest wysoko w tabeli, ale zdecydowanie złapała zadyszkę i przegrała trzy kolejne mecze. Kadrowicze też nie zachwycają. Zresztą wydaje mi się, że na dziś właściwą reprezentacją do wykorzystania naprawdę nieprzeciętnego talentu Kozłowskiego jest kadra Macieja Stolarczyka – napisał. 

Jedyny żal

Mateusz Borek wskazał również piłkarza, którego wśród powołanych mu brakuje. Dziennikarz uważa, że na szansę zasłużył Jakub Świerczok. Przypomnijmy, że w podobnym tonie wypowiedział się między innymi Krzysztof Stanowski. Sousa zamiast napastnika Piasta Gliwice postawił na Dawida Kownackiego. Ten ruch spotkał się ze sporym niezadowoleniem właściciela „Weszło!” i Wojciecha Kowalczyka.

– Kogo mi z ligi brakuje w kadrze? Postawię na Jakuba Świerczoka. Liczby go bronią a poza tym lubię jego styl gry i tę charakterystyczną dla niego pozytywną, boiskową arogancję – skwitował Borek.

Dramatyczne wspomnienia Fergusona z 2018 roku. „Nie mogłem wydobyć z siebie słowa”

Sir Alex Ferguson ma za sobą ciężkie problemy zdrowotne. Szkot w 2018 roku doznał wylewu krwi do mózgu, przez co trafił do szpitala. W nowym filmie na temat legendarnego szkoleniowca dowiedzieliśmy się, czego najbardziej się w tamtej sytuacji obawiał.

„Sir Alex Ferguson: Never Give In” to film opowiadający o życiu byłego trenera Manchesteru United. Jego premiera odbyła się w sobotę w Glasgow. Między innymi poruszył on straszne wydarzenia ze wspomnianego 2018 roku. Szkot wówczas walczył o życie w szpitalu.

„To było przerażające”

Aktualnie Ferguson ma się już dobrze, jednak trzy lata temu jego sytuacja była dramatyczna. Nawet po udanej operacji nie wszystko wróciło od razu do normy. Szkot wspomina tamten okres, jako jeden z najtrudniejszych dla siebie momentów.

– Jedna z pierwszych rzeczy, którą powiedziałem rodzinie po operacji, dotyczyła pamięci. Przez całe życie była wspaniała. W następnym tygodniu straciłem głos. Nie mogłem wydobyć z siebie ani jednego słowa. To było przerażające – opowiedział 79-latek.

Legendarny trener zdradził również, czego się najbardziej obawiał. Przede wszystkim zastanawiał się nad tym, czy kiedykolwiek wróci mu pamięć i zdolność mowy.

– Cały czas zastanawiałem się, czy moja pamięć wróci? Czy kiedykolwiek coś powiem? Przyszła do mnie pani logopeda, która poprosiła, żebym wypisał członków rodziny, przyjaciół, byłych piłkarzy… Potem zadawała mi pytania o zwierzęta, ryby, ptaki. Po dziesięciu dniach głos wrócił. Wtedy zdałem sobie sprawę, że z moją pamięcią wszystko jest w porządku – przyznał. 

– Tego dnia w tym szpitalu było pięć podobnych przypadków. Trzy skończyły się tragicznie, dwie osoby przeżyły. Wtedy rozumiesz, ile miałeś szczęścia. Był piękny, słoneczny dzień. Zastanawiałem się, ile takich dni jeszcze zobaczę. To było bardzo trudne – dodał także Szkot.

Thibaut Courtois z wyrzutami do swojego kraju. Bramkarz ma pretensje do mediów

Thibaut Courtois jest istotnym punktem Realu Madryt. Belg nie ukrywa jednak, że czuje się mocno niedoceniany we własnym kraju. Bramkarz robi za to wyrzuty mediom i kibicom.

Kiedy w 2018 roku Courtois zamienił Chelsea na Real Madryt władze „Królewskich” kibice mieli wątpliwości co do słuszności transferu. Belg po prostu zawodził w meczach, co tłumaczono później różnorakimi problemami prywatnymi. Finalnie jednak bramkarz stanowi teraz filar defensywy „Los Blancos”.

Wyrzuty do własnego kraju

Aktualnie Courtois czuje się w Realu świetnie, a na pewno lepiej niż w swojej ojczyźnie. 28-latek uważa, że jest niedoceniany w Belgii. Za przykład podał między innymi organizowane tam plebiscyty.

– W Realu przeżyłem tsunami. W 2020 roku wygrałem z nim mistrzostwo, a w Superpucharze popisałem się decydującą interwencją w rzutach karnych. Potem przeczytałem, że nie zasłużyłem na nagrodę dla Najlepszego Belga w takim stopniu jak Romelu Lukaku, bo on zawsze był dostępny dla reprezentacji. Ja nie pojechałem na mecz z Danią, bo chwilę wcześniej skończyłem wakacje. Uznałem, że muszę dobrze przygotować się do sezonu – stwierdził Courtois.

Golkiper uważa, że od lat prezentuje bardzo podobną, stabilną formę. Uważa jednak, że mimo wszystko jego osiągnięcia są w Belgii deprecjonowane i skrupulatnie pomijane.

– Spędziłem trzy fantastyczne lata w Atletico, byłem chwalony, zostałem Sportowcem Roku. Dzisiaj mam wrażenie, że wszystko, co robię, spowszedniało. Dla wielu mediów mój występ przeciwko Valladolid właściwie nie istniał. Wygląda to tak, jakby można grać na wysokim poziomie w największym klubie świata bez żadnego wysiłku – wyjaśnił.

Bundesliga kłania się przed Lewandowskim. Niemcy na nowo zakochali się w Polaku

Sobotnie „Der Klassiker” było teatrem jednego aktora. Robert Lewandowski strzelił hat-tricka w starciu z Borussią Dortmund i znowu zgarnął całą sławę dla siebie. Eksperci i legendy niemieckiego sportu nie mają wątpliwości, że Polak jest w stanie przebić wyczyn Gerda Mullera z sezonu 1971/72. 32-latkowi brakuje już tylko dziewięciu bramek do zrównania się z ikoną  Bawarczyków.

BVB zdecydowanie lepiej weszła w hitowe starcie 24. kolejki Bundesligi. Już w 9. minucie za sprawą dubletu Erlinga Haalanda goście wygrywali na Allianz Arenie 2-0. W 26. minucie „Die Roten” złapali kontakt dzięki bramce Lewandowskiego, a tuż przed przerwą mieliśmy już wynik remisowy. Tym razem dublet skompletował kapitan reprezentacji Polski.

W drugiej połowie dominacja Bayernu robiła się coraz wyraźniejsza. O finalnym wyniku spotkaniu zadecydowała jednak dopiero końcówka. W 88. minucie na prowadzenie gospodarzy wyprowadził Leon Goretzka, a już dwie minuty później Robert Lewandowski dołożył trzeciego gola w meczu. 32-latek kompletnie zaskoczył Marwina Hitza strzałem sprzed pola karnego.

Od bohatera Dortmundu do jego postrachu

Mecze z BVB są zawsze wyjątkowe dla „Lewego”. Napastnik grał w czarno-żółtych barwach przed przejściem do Bayernu. Od tamtej pory minęło już jednak niemal siedem lat. Polak przeszedł drogę od bohatera i jednego z najlepszych napastników w historii klubu do jego absolutnego postrachu.

Dzięki hat-trickowi w „Der Klassiker” Lewandowski stał się najskuteczniejszym piłkarzem w meczach przeciwko Borussii Dortmund. W 23 meczach z BVB snajper Bawarczyków strzelił 22 bramki licząc wszystkie rozgrywki. Do tej pory tytuł postrachu klubu z Signal Iduna Park należał do Klausa Allofsa, byłego napastnika FC Koeln czy Fortuny Dusseldorf.

„Szaleństwo”

Niemieckie media również odnotowały niesamowitą grę Lewandowskiego. Nasi zachodni sąsiedzi rozpływali się nad występem Polaka i przyznali mu najwyższe noty.

– Najlepszy w Bayernie obok Leroya Sane. Nie tylko ze względu na liczbę goli, która zbliża go do słynnego rekordu Gerda Muellera. „Lewy” oddał najwięcej strzałów ze wszystkich zawodników z pola – napisano w niemieckiej wersji portalu „Goal.com”. Serwis ocenił Polaka na „1” (klasa światowa, najlepsza możliwa ocena).

– Początkowo koledzy szukali go wysokimi piłkami, ale nie przynosiło to powodzenia. Był na miejscu, by strzelić gola na 1:2. Później na zimno wykorzystał rzut karny, a w końcówce ustalił wynik na 4:2 – stwierdzono na portalu telewizji Sky. 

– Najlepszy piłkarz świata uwielbia mecze z Borussią. Swojemu byłemu klubowi strzelił dwadzieścia goli w czternastu ligowych meczach. W lidze ma już 31 trafień. Szaleństwo. We wszystkich rozgrywkach jego bilans wynosi 37 goli. Jeszcze większe szaleństwa – rozpływał się z kolei serwis „Abendzeitung”. Tamtejsi dziennikarze także ocenili Lewandowskiego na „1”.

– W pierwszej połowie był prawie niewidoczny, ale i tak strzelił dwa gole. W drugiej połowie nie przeprowadził prawie żadnej akcji, a potem znakomitym płaskim strzałem trafił na 4:2 – podsumował występ Polaka „Sport1.de”, który również wystawił mu „jedynkę”.

Legenda nie ma wątpliwości

Sobotnie show w wykonaniu Lewandowskiego tylko podsyciło apetyty kibiców i ekspertów w kontekście pobicia rekordu Gerda Mullera. 32-latkowi brakuje już tylko dziewięciu bramek do zrównania się z niemiecką legendą pod kątem liczby bramek strzelonych w jednym sezonie Bundesligi. Dziesięć trafień wystarczy, aby „Lewy” pobił wyczyn byłego napastnika Bayernu.

Do tego ma jeszcze dziesięć spotkań. Gdyby udało mu się w każdym z nich chociaż raz trafiać do siatki rywali – pobiłby rekord. W to wierzy między innymi Lothar Matthaus. Ekspert telewizji Sky jest pewny, że Polak tego dokona.

– Jeśli piłka nożna pozostanie taka sama, a Lewandowski nie odniesie kontuzji, jestem pewny, że pobije rekord Gerda Mullera – stwierdził mistrz świata z 1990 roku.

Głos rozsądku

Sam Lewandowski tłumi jednak zapędy i nakłania do zachowania chłodnej głowy. Snajper Bawarczyków ma świadomość, że do końca rozgrywek pozostało trochę czasu i wiele się może wydarzyć. Zdaniem napastnika – jest jeszcze za wcześnie, by mówić, że cokolwiek zostało przesądzone.

– Wciąż jest dziewięć bramek, jest jeszcze za wcześnie – uspokajał w rozmowie z „ZDF”.

Co ciekawe, niemieccy dziennikarz policzyli, że Lewandowski zostałby królem strzelców w 52 poprzednich sezonach Bundesligi z aktualnym dorobkiem bramkowym. Łącznie było ich 57, więc Polak przegrałby jedynie w pięciu rywalizacjach.

Dziennikarze dodali także, że na koniec sezonu „Lewy” może mieć nawet 43 trafienia na koncie. Wszystko zależy jednak od tego czy utrzyma tendencję bramek na mecz. Aktualnie wynosi ona 1,29.

Arkadiusz Milik nie dostał oryginalnej koszulki w Marsylii? Polak gra w replice

Minęło już trochę czasu od transferu Arkadiusza Milika do Marsylii. Polak po kontuzji, której doznał krótko po odejściu z Napoli wrócił do gry i zaliczył cztery występy w barwach OM. Francuscy dziennikarze zauważyli jednak coś zaskakującego. Ich zdaniem napastnik gra w innej koszulce, niż reszta jego kolegów z zespołu.

Cztery mecze i dwa strzelone gole – na razie taki dorobek ma Milik po przejściu na Stade Velodrome. Działacze Olympique Marsylii nie ukrywają, że są zadowoleni z transferu polskiego napastnika. Francuscy dziennikarze doszli jednak do ciekawe odkrycia w sprawie 27-latka.

Inna koszulka

W sieci zamieszanie zrobiła interesująca teoria. Specjaliści od koszulek piłkarskich wychwycili, że Milik nie gra w normalnym klubowym stroju. Zamiast tego Polak gra… w replice, którą może kupić każdy kibic.

– Milik jeszcze nie zagrał w oryginalnej koszulce, które są dostępne tylko dla piłkarzy. Zamiast tego występuje w replice, którą każdy kibic może kupić w sklepie – stwierdził portal „footpack.fr”.

Na czym dokładnie polega różnica, którą zauważyli eksperci? Oryginalne stroje mają przede wszystkim haftowany herb (na koszulce Milika jest to nadruk). Dodatkowo są lepiej dopasowane do ciała i wykonane z nieco innego materiału niż repliki.

Czemu nie dostał normalnej koszulki?

Specjaliści przedstawili swoje teorie w sprawie Milika. Ich zdaniem możliwe jest to, że Polak po prostu niekomfortowo czuje się w oryginalnej koszulce. Możliwe, że jest dla niego po prostu za ciasna. Problem jednak w tym, że wcześniej grał w podobnym modelu w Napoli, i to przez kilka lat.

Według innego scenariusza winowajcą jest Puma. Marka, która dostarcza Marsylii stroje mogła nie wyprodukować jeszcze koszulki z nazwiskiem 27-latka. Tę teorię można natomiast łatwo obalić. Olivier Ntcham, który także został na Stade Velodrome sprowadzony zimą, zdaniem ekspertów gra w oryginalnym trykocie.

Oczywiście nie można wykluczyć, że to sam Milik stwierdził, że chce grać w replice. Być może lepiej sprawdza się w niższych temperaturach, lub faktycznie oryginalny strój był dla Polaka za ciasny.

Zlatan Ibrahimović oskarżany o bycie homofobem. Szwed wywołał burzę w San Remo

Zlatan Ibrahimović był gościem na festiwalu w San Remo. Szwedzki napastnik wywołał burzę po jednej ze swoich wypowiedzi. 39-latka oskarża się o homofobię.

Snajper Milanu pojawił się w San Remo jak gość specjalny. Pełnił także rolę prowadzącego. Ponadto wraz z trenerem Sinisą Mihajloviciem zaśpiewał piosenkę „Io Vagobondo”. Nie zabrakło jednak kontrowersji z jego udziałem.

Homofobia?

Prezenter Amadeus, również obecny na festiwalu podczas jednego z wejść Szweda zadał mu jedno pytanie. 39-latka zapytano, jak wyobraża sobie zdalne prowadzenie imprezy, z domu.

– Piosenkarze w salonie, dziewczyny ze mną, ty w kuchni, zrobisz mi kawę – odpowiedział piłkarz.

– A co z Achille Lauro? – zapytał Amadeus.

– W garażu. Pilnowałby samochodów. Złodzieje nie wejdą i niczego nie ukradną, bo się go boją – wypalił „Ibra”.

To właśnie ta odpowiedź wywołała największe kontrowersje. Achille Lauro jest znanym włoskim raperem. Środowisko podejrzewa go o bycie homoseksualistą.

Fabrizio Marrazzo, rzecznik Partii Gejów, uważa, że słowa Ibrahimovicia były przejawem zachowań homofobicznych. Dodatkowo Włoch zaznaczył, że 39-latkowi zarzucało się podobne oskarżenia już wcześniej. Napastnik o homofobię posądzano jeszcze za czasów gry w Barcelonie.

To nie jedyne kontrowersje, jakie w ostatnim czasie wywołał snajper Milanu. Jakiś czas temu doszło do spięcia między nim a Romelu Lukaku. Szweda oskarżono wówczas o rasistowskie zachowanie względem zawodnika Interu. Sam 39-latek zaznaczył wówczas, że nie popiera tego typu poglądów.

Pele wybrał swojego następcę! „Może zostać moim spadkobiercą”

Kylian Mbappe w ostatnim czasie znalazł się na ustach wszystkich piłkarskich ekspertów i kibiców. 22-letni Francuz jest przymierzany do zostania legendą światowego futbolu i zdominowaniu go na najbliższe lata. Swoje spadkobiercę w młodej gwieździe widzi także sam Pele.

Od pierwszego meczu Ligi Mistrzów między FC Barceloną a PSG Mbappe jest tematem numer jeden w świecie piłki. Przypomnijmy, że Francuz niemal w pojedynkę zdemolował Blaugranę strzelając hat-tricka.

W ostatnim czasie ukazała się rozmowa Arsena Wengera z FIFA.com. Były trener Arsenalu wyznał w niej, że widzi w 22-latku przyszłego zdobywcę Złotej Piłki. I to kilkukrotnego. Co więcej, stwierdził, że jego rodak jest w pewnych aspektach bardzo podobny do legendarnego Pele.

„Może zostać moim spadkobiercą”

W sobotę ma się ukazać duży wywiad z „Królem futbolu”, którego udzielił na łamach „La Gazzetty dello Sport”. Legendarny Brazylijczyk wspomniał w nim o Mbappe. Do sieci w piątek trafił fragment rozmowy, w którym 80-latek wypowiedział się na temat 22-letniego gwiazdora.

– Mbappe może zostać moim spadkobiercą i nie mówię tego w formie żartu – stwierdził Pele.

– Widzę w nim to, co u siebie – czyli zdolność do szybkiego grania. Jest napastnikiem, który błyskawicznie myśli. Kiedy dostaje piłkę do nogi, wie, co robić, gdzie pobiec i jak pokierować akcją, by znaleźć najlepsze rozwiązanie – dodał.

– To są ważne cechy w dzisiejszym futbolu. Poza tym Francuz jest tak samo szybki w swoich ruchach, jak i w dryblingu – podsumował Brazylijczyk.