Nie milkną echa ostatniej, kompromitującej porażki reprezentacji Polski. Ponownie do meczu z Mołdawią wrócił Zbigniew Boniek. Były prezes PZPN wskazał przyczyny klęski w Kiszyniowie.
„Biało-Czerwoni” znacząco skomplikowali sobie sytuację w grupie eliminacyjnej Euro 2024. Podczas czerwcowego zgrupowania przegrali z Mołdawią i mają tylko trzy punkty po trzech spotkaniach. Oprócz kompromitującej porażki z Mołdawią, przegrali jeszcze z Czechami. Wygrali jedynie z Albanią.
Rozkojarzenie?
Zbigniew Boniek postanowił po kilku dniach wrócić do feralnego meczu w Kiszyniowie. Były prezes PZPN na łamach „Przeglądu Sportowego Onet” wskazał przyczyny beznadziejnej drugiej połowy w wykonaniu reprezentacji Polski. Za głównego winowajcę uważa ich rozkojarzenie.
– Przecież Jakub Kamiński z Sebastianem Szymańskim mieli akcję na 3:1. Ja nie wiem, jak Sebastian tego nie strzelił. Widzę kilka przyczyn porażki: samozadowolenie po wygranym meczu towarzyskim z Niemcami, pełna dominacja nad Mołdawią w pierwszej połowie, wysokie i – wydawało się – bezpieczne prowadzenie do przerwy. To spowodowało, że w szatni ci chłopcy byli już myślami na egzotycznych wakacjach. Jeszcze 45 minut i wolne – myśleli – stwierdził Boniek.
– Widać, że brakuje kogoś z charyzmą, która mogłaby oddziaływać na cały zespół, kiedy coś się nie układa. Ta porażka może mieć szalone konsekwencje dla dalszej sytuacji w grupie. Niebywałe. Ciężko mi było zebrać myśli – zaznaczył.
Boniek wrócił także do kompromitacji, która miała miejsce za czasów jego kadencji. Wówczas Polacy niespodziewanie przegrali 0-1 z Łotwą. Działacz uważa jednak, że klęski z Mołdawią nie da się porównać z jego wpadką.
– Łotwa pojechała wtedy na turniej, wygrywając baraż z Turcją, a w finałach zremisowała z Niemcami. To nie ta skala – Łotwa miała wówczas kilku niezłych piłkarzy. Jeśli już coś mi to przypomina, to raczej przegraną 0:1 z Armenią w Erywaniu za czasów Leo Beenhakkera. Ale wtedy awansowaliśmy do EURO 2008. Generalnie jednak tego, co wydarzyło się w Kiszyniowie, nie da się zestawić z niczym. Przecież my prowadziliśmy 2:0! W pełni dominowaliśmy i nagle wszystko pękło, rozsypało się. Popełniliśmy trzy błędy indywidualne – Piotr Zieliński, Tomasz Kędziora i Wojciech Szczęsny, które wykorzystali rywale. Czasem w piłce dzieją się rzeczy, które trudno racjonalnie wytłumaczyć. Czegoś takiego nie widziałem i nie pamiętam, żebyśmy przegrali z tak nisko notowanym zespołem, prowadząc 2:0 – przyznał.
– Sami skomplikowaliśmy sobie sytuację, ale w tej chwili to już nie jest mój problem. Oceniam jako osoba będąca z boku, która na wszystko patrzy ze spokojem. Brak mi słów do rozluźnienia i nonszalancji, które zobaczyłem w Mołdawii – podsumował.