Henryk Kasperczak o swoim stanie zdrowia: „Mniej boli, ale boli. Człowiek może tylko siedzieć, albo leżeć”

Henryk Kasperczak na łamach portalu „WP Sportowe Fakty” opowiedział o swoim stanie zdrowia. Wyznał, jak wygląda jego życie po bardzo groźnym wypadku. 

Kasperczak, który jest jednym z najbardziej uznanych polskich trenerów doznał miesiąc temu poważnych obrażeń. W wyniku wypadku złamał nogę oraz żebra. Obecnie, po pomyślnej operacji, były szkoleniowiec przebywa w ośrodku rehabilitacyjnym, gdzie powoli dochodzi do pełni sprawności.

Minie sporo czasu zanim stanie na nogach…

76-latek udzielił wywiadu portalowi „WP Sportowe Fakty”. W rozmowie z Mateuszem Skwierawskim przyznał, że stan jego zdrowia się polepsza. Zmniejszeniu uległ, chociażby towarzyszący mu ból. Przyznaje jednak, że minie jeszcze sporo czasu nim stanie na nogach o własnych siłach.

– Przebywam w centrum rehabilitacyjnym. Mniej boli, ale boli. Z żebrami jest coraz lepiej, idzie to w dobrym kierunku. Ale nie mogę chodzić. Czekam, aż zrośnie się kość w udzie. Niestety, zanim stanę na nogi, minie trochę czasu. W tym roku będzie o to trudno – zaznaczył Kasperczak.

– Liczymy, że przełom może nastąpić po minimum trzech miesiącach. Najgorzej jest z kością udową, którą złamałem. Co gorsza – opierała się na niej proteza miednicy. Osiem lat temu wstawiłem sobie sztuczną, z tytanu, bo moja była już kompletnie zniszczona i miałem problem z chodzeniem. Gdy teraz lekarze ją wymieniali, to musieli uciąć kawałek kości z uda, by to wszystko na nowo ustawić – opowiadał 76-latek. 

Na razie nie mogę postawić lewej stopy na podłodze. Jestem w takim wieku, że na poprawę trzeba poczekać dłużej. Najgorsze, że człowiek musi tylko siedzieć albo leżeć – przyznał.

„Uważali mnie za trenera zagranicznego”

Skwierawski wykorzystał sytuację w rozmowie z Kasperczakiem i zapytał go o to, co uważa o obecnym stanie polskiej reprezentacji. 76-latek uważa, że w meczu z Mołdawią piłkarzom zabrakło odpowiedniej mentalności. Nie ukrywa także, że nigdy nie został selekcjonerem „Biało-Czerwonych” przez… swój wizerunek.

– Prowadzili 2:0 i wystraszyli się rywala po ich kilku akcjach. Powinni Mołdawię dobić. Mówiłem, że trener ma drużynie pomagać, ale jak ma to zrobić, skoro drużyna nie istnieje? – pytał retorycznie.

– My zawsze żyjemy okresami. Była generacja zawodników lat 70. i 80. i się zakończyła. Później powiało nadzieją za czasów Adama Nawałki. A teraz? Nie wiem, może zawodnicy się wypalili? Nie chcę ich do końca skreślać, bo eliminacje mogą być trudne, a później nagle „odpali”. W tej chwili nasi piłkarze nie pokazują jednak tego, co jest konieczne w zawodowej piłce: walki, determinacji i umiejętności wygrywania – dodał.

– Mnie uważano w kraju za trenera zagranicznego. Polskie piekiełko… jak się nie jest przy korycie, to nie biorą człowieka pod uwagę – przyznał.