Bolesne słowa Rio Ferdinanda. Legenda nie wierzy w Manchester United

Manchester United przeplatał w tym sezonie świetne występy z głupimi wpadkami. Zaledwie trzy tygodnie temu „Czerwone Diabły” okupowały miejsce lidera Premier League, a kibice przebąkiwali nieśmiale o możliwości zdobycia mistrzostwa Anglii. Zapędy fanów tonuje legenda klubu, Rio Ferdinand.

Tabela Premier League zmienia się w tym sezonie nieustannie, jednak chyba w końcu nadeszła pewna stabilizacja. Manchester City zdaje się nie pozwoli sobie wyrwać fotelu lidera. Ich lokalny rywal traci do nich już pięć punktów.

Legenda nie wierzy

Piłkarze United sami zapracowali sobie na to, że stracili pierwsze miejsce. Pomimo zachwytów nad grą zawodników Solskjaera w końcu przyszła kompromitująca porażka z ostatnim w tabeli Sheffield. Następnie dołożyli do tego remisy z Arsenalem i Evertonem, przez co zamiast dziewięciu punktów na ich konto powędrowały… dwa.

Z tego powodu obecnie okupują drugą lokatę w tabeli, a do lidera zza miedzy brakuje im już pięciu „oczek”. W odrobienie tej straty nie wierzy już nawet Rio Ferdinand, były zawodnik i legenda „Czerwonych Diabłów”.

– Manchester United był na szczycie ligi. Widzisz tabelę, patrzysz na wyniki, ekscytujesz się. Kiedy jesteś w takiej sytuacji, musisz uderzyć. A my pozwoliliśmy, aby taka okazja przemknęła nam przez palce – skomentował.

– Można zobaczyć to po przykładzie Manchesteru City. Oni mają doświadczenie, poczuli krew, opuścili głowy i odskoczyli. My się zakrztusiliśmy – zaznaczył Ferdinand.

Moim zdaniem jesteśmy poza grą o tytuł, chyba że zmienimy nasze przyzwyczajenia i brak konsekwencji. Ale nie widziałem, abyśmy mogli wygrać 10 albo 15 meczów z rzędu. Cały czas się potykamy – zakończył boleśnie 42-latek.

Spore zmiany w europejskich pucharach. Wejdą w życie od przyszłego sezonu

Od sezonu 2021/22 oficjalnie w Europie będziemy mieli do czynienia z trzecimi rozgrywkami międzyklubowymi. Oprócz dotychczasowego podziału na Ligę Europy i Ligę Mistrzów dojdzie jeszcze „Europa Conference League”. Jak ma to działać?

Trzeci poziom rozgrywkowy ma za zadanie (brutalnie mówiąc) oddzielić ziarno od plew. UEFA chciałaby skupić najsilniejsze kluby w jednym miejscu, aby zapewnić jak najlepsze widowisko, ale i oczywiście zwiększyć swoje zarobki. W tym celu miałaby także pomóc Superliga, o której w ostatnich dniach znowu zrobiło się głośno. Obecnie wiemy na pewno, jak będzie wyglądać sprawa wyjść z grupy w poszczególnych rozgrywkach.

Zmiany

Liga Mistrzów

Jeśli chodzi o miejsca premiowane awansem z grupy tutaj sytuacja pozostaje niezmienna. Wciąż do 1/8 finału LM trafią zarówno pierwsza, jak i druga najlepsza drużyna z danego grona. Trzecie miejsce nie oznacza jednak końca przygody z Europą, ale o za chwilę.

Liga Europy

W przypadku europejskich rozgrywek drugiego stopnia sytuacja nieco ulegnie zmianie. Przede wszystkim pewni awansu będą jedynie zwycięzcy swoich grup. Pierwsze miejsca będzie zatem premiowane grą w 1/16 finału LE.

Ekipy, które zajmą drugie miejsca wcale nie będą na straconej pozycji. Staną one przed szansą udowodnienia, że na dalszą grę w pucharach zasługują. Między drugimi miejscami z grup Ligi Europy oraz trzecimi miejscami z Ligi Mistrzów zostaną rozegrane play-offy. Zwycięzca zostanie w grze o finał.

Liga Konfederacji

Nowy twór UEFY w zasadzie nie będzie znacząco różnić się od poprzedników. Tutaj podobnie jak w LE 1. miejsce w grupie będzie premiowane awansem do dalszej fazy. Analogicznie, drugie miejsca z Conference League wciąż pozostaną w grze. Rozegrane zostaną play-offy pomiędzy nimi a trzecimi drużynami w swoich grupach LE.

Na każdym poziomie do fazy grupowej mają przystąpić 32 drużyny. Taka liczba obowiązywać będzie zarówno w Lidze Mistrzów, jak i Lidze Europy i Konferencji.

Jak awansować do LK?

W Lidze Konferencji zagrać będą mogli zwycięzcy pucharów krajów ze średnich i słabych lig. W zależności od miejsca w rankingu klubowym zespoły od zajmujące miejsca 2-4 będą miały albo zapewniony pewny start w rozgrywkach, lub będą walczyć o awans w eliminacjach. Z kolei ligi z topu będą miały swoich reprezentantów w postaci zespołów zajmujących 6-7 lokatę.

Liga Mistrzów w Polsce i to już 23 lutego?! Warszawa ma zostać neutralnym gruntem

W wyniku obostrzeń związanych z pandemią koronawirusa mecz pomiędzy Atletico Madryt i Chelsea musi odbyć się na neutralnym terenie. Do tej pory faworytem do zorganizowania tego spotkania była Rumunia i tamtejszy stadion w Bukareszcie. W poniedziałek pojawiła się jednak informacja… o Polsce.

Problemy w sprawie organizacji meczu są pochodną zakazu lotów z Wielkiej Brytanii do Hiszpanii. Z powodu obostrzeń władze Atletico Madryt nie mają wyboru i muszą poszukać alternatywnego miejsca do rozegrania meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów.

Rumunia faworytem

Spotkanie musi odbyć się na neutralnym gruncie. Większość mediów informowała, że to właśnie stadion w Bukareszcie jest faworytem do zorganizowania pojedynku „The Blues” z „Rojiblancos”.

Tak twierdziła również „Gazeta Sporturilor”, która podała nawet, że jest to pewne na 90 proc. UEFA miała już złożyć propozycję rumuńskiej federacji.

Zaskakujący obrót spraw

Rumunia faworytem może była, jednak pojawiła się alternatywa. W poniedziałek dziennikarz „Sky Sports”, Angelo Mangiante poinformował, że mecz może odbyć się w Polsce, w Warszawie. Z jego ustaleń wynika, iż do końca dnia ma zapaść decyzja w tej sprawie.

https://twitter.com/angelomangiante/status/1358762230637027330

Bayern nie zamierza zmieniać swojej polityki. Flick będzie niezadowolony

Bayern Monachium od lat stara się kontynuować swoją politykę transferową. Bawarczycy nie wyrzucają pieniędzy na prawo i lewo, dzięki czemu ich sytuacja finansowa od długiego czasu jest bardzo stabilna. W najbliższym czasie mistrzowie Niemiec nie zamierzają jej zmieniać.

W Bundeslidze Bayern rządzi i dzieli. Od wielu lat „Die Roten” żelazną ręką rozdają karty. Mimo że kilka klubów co roku rzuca im rękawicę, finalnie to i tak klub z Bawarii zazwyczaj świętuje zdobycie mistrzostwa Niemiec.

Co więcej, klub zdobył w zeszłym sezonie Ligę Mistrzów. Dokonali tego bez znaczących wzmocnień za wielkie pieniądze, czym utwierdzili się w przekonaniu o słuszności swojej polityki. Nie wszyscy w Bayernie są jednak jej zwolennikami.

Dawniej „Lewy”, teraz Flick

Napastnik reprezentacji Polski skrytykował kiedyś władze klubu w mocnym wywiadzie dla niemieckich mediów. 32-latek stwierdził w nim, że bez ściągnięcia wielkich nazwisk Bayern nigdy nie zdoła nawiązać walki w Lidze Mistrzów. Ostatecznie okazało się, że snajper nie miał racji.

Teraz kiedy Lewandowski nie próbuje już wymusić na pracodawcach nowych transferów stara się o to Hansi Flick. Szkoleniowiec domaga się ściągnięcia do zespołu nowych zawodników. Niemiec otwarcie mówił, że przydałoby się jeszcze kilka wzmocnień.

Jurgen Klopp obejmie Bayern Monachium? „Jurgen będzie chciał odejść”

Niezmienna polityka

Zarząd Bayernu pozostaje jednak głuchy na wymagania trenera. „Bild” informuje, że w najbliższym czasie strategia, którą Bawarczycy pieczołowicie kontynuują od wielu lat nie zostanie nagięta. Zdaniem dziennikarzy nie nawet szans na to, żeby klub wydał na jednego piłkarza więcej niż 100 mln euro. Mistrz Niemiec nie zamierza także pobijać swojego rekordowego transferu.

Hasan Salihamidzić chciałby znowu korzystać z opcji wypożyczeń poszczególnych piłkarzy. Najświeższymi przykładami piłkarzy ściągniętych na tej zasadzie do Bawarii byli choćby James Rodriguez, Ivan Perisić czy Philippe Coutinho. Co warto zaznaczyć, Chorwat był istotnym punktem Bayernu w walce o Ligę Mistrzów.

W takiej strategii istnieje niskie ryzyko przy ewentualnej wpadce. Pamiętamy doskonale, że zarówno James, jak i Coutinho rozczarowali kibiców. Aktualnie nie ma ich w klubie, a Bayern stracił nieporównywalnie mniejsze pieniądze na wypożyczeniu, niż byłoby to po transferze definitywnym.

Wrócił temat strzelania karnych przez Edersona. Guardiola rozważa postawienie na bramkarza

Pep Guardiola rozważa zmianę wykonawcy rzutów karnych? Hiszpan zasugerował to podczas konferencji po meczu z Liverpoolem. „Obywatele” wygrali to spotkanie aż 4-1, jednak nie ustrzegli się błędów.

Patrząc na wynik można stwierdzić, że dla Manchesteru City spotkanie na Anfield było spacerkiem. W istocie sami sobie mocno skomplikowali zadanie. Już w pierwszej połowie rzutu karnego nie wykorzystał bowiem Ilkay Gundogan.

„Jedenastkę” podyktowano w 37. minucie przy wyniku 0-0. Drużyny schodziły przy bezbramkowym remisie do szatni, ale tuż po wznowieniu gry Niemiec się zrehabilitował i otworzył worek z bramkami. Mimo wyrównania bramką Mohameda Salaha „The Reds” finalnie polegli na własnym boisku. Drugie trafienie dołożył Gundogan, zaś wtórowali mu Raheem Sterling oraz Phil Foden.

Ederson wykonawcą karnych?

Swojego czasu Pep Guardiola zastanawiał się nad tym, kto powinien egzekwować „jedenastki” podyktowane dla jego drużyny. Hiszpan zasugerował wówczas, że na treningach świetnie radzi sobie z tym Ederson, bramkarz Manchesteru. Ostatecznie Brazylijczyk nie miał okazji do zaprezentowania swoich umiejętności, jednak niebawem może się to zmienić.

Temat postawienia na Ederson w tym elemencie gry powrócił po starciu z Liverpoolem. Stało się to za sprawą pierwszego zmarnowanego rzutu karnego Gundogana.

– W ważnych momentach nie możemy marnować rzutów karnych. Nie ma znaczenia, kto będzie ich wykonawcą. Ponownie zastanowię się nad Edersonem – on może być następnym strzelcem – stwierdził Guardiola na pomeczowej konferencji.

Zwycięstwo na Anfield smakuje najlepiej

Szkoleniowiec Manchesteru City przyznaje, że spotkanie z Liverpoolem przysporzyło wiele emocji. 50-latek tym bardziej docenia wygraną, gdyż na stadionie „The Reds” nigdy nie gra się łatwo. „Obywatele” przez wiele lat nie byli w stanie pokonać gospodarzy na Anfield.

– Było wiele emocji, dużo działo się na boisku. Gundogan nie wykorzystał rzutu karnego, to właściwie tradycja w meczu z Liverpoolem, ale graliśmy naprawdę dobrze. W drugiej połowie różnicę zrobił sposób, w jaki zareagowaliśmy na stratę gola – przyznał Hiszpan.

– Wiedzieliśmy, że musimy utrzymać poziom z ostatniego miesiąca czy dwóch. Przez wiele lat nie byliśmy w stanie wygrać na Anfield. Mam nadzieję, że następnym razem będziemy mogli to zrobić przy kibicach – dodał.

Rybus przytoczył straszną historię z Rosji. „Całą noc było słychać strzały”

Maciej Rybus w ciągu swojej trwającej kariery przeżył bardzo wiele. Wszystko za sprawą swojego wyjazdu do Rosji, gdzie spędził lwią część przygody z piłką. Reprezentant Polski o pewnych wydarzeniach postanowił opowiedzieć szerszemu gronu.

W 2012 roku Rybus odszedł z Legii Warszawa. Za cel obrał sobie Rosję, a konkretnie Tereka Grozny. To właśnie w stolicy Czeczeni przeżył zarówno te dobre, jak i gorsze chwile.

Luksusowy prezent

Piłkarz w Tereku zebrał sporo wspomnień. Były wśród nich oczywiście pozytywne, jak moment, kiedy otrzymał w prezencie samochód. Autorem tego podarunku był właściciel klubu, Ramzan Kadyrow.

– To było po meczu z Dynamo Moskwa, w którym strzeliłem dwie bramki. Kadyrow zadzwonił do trenera Czerczesowa, który włączył głośnomówiący. Najpierw usłyszałem życzenia urodzinowe, a później obietnicę, że po powrocie do Groznego będzie czekał na mnie prezent. I to był nowy mercedes – opowiedział w rozmowie z Sebastianem Staszewskim z „Interii”.

Terroryści

Niestety, jak to w życiu bywa, nie zawsze jest kolorowo. Rybus opowiedział o swoim drugim wspomnieniu z Groznego, kiedy to na miasto napadli terroryści.

– Wieczorem siedzieliśmy w pokoju z Marcinem Komorowskim i naszym kolegą, czeczeńskim dziennikarzem Adamem. W pewnym momencie usłyszeliśmy coś podobnego do strzałów. Chwilę później do Adama zadzwoniła mama i powiedziała, żeby nigdzie nie wychodził, bo w mieście coś się dzieje. Okazało się, że do Groznego wjechały dwa samochody z terrorystami. W Rosji, a szczególnie na Kaukazie, na rogatkach stoją policyjne kontrole z kałachami. Terroryści uprowadzili dwie taksówki, było ich chyba ośmiu, pojechali do Domu Mediów i wzięli tam zakładników. Całą noc było słychać strzały. Jeszcze następnego dnia coś się działo, bo pamiętam, że odwołali nam poranny trening. Dopiero popołudniu sytuacja była pod kontrolą – zdradził piłkarz.

Maciej Rybus od 2017 roku reprezentuje barwy Lokomotivu Moskwa. Ze stołecznym klubem związany jest umową do 2022 roku, jednak jak sam mówi – chciałby zostać tam na dłużej.

– Gdybym otrzymał nową propozycję przedłużenia umowy z Lokomotiwem, to chętnie bym z niej skorzystał – zapewnił.

Jurgen Klopp obejmie Bayern Monachium? „Jurgen będzie chciał odejść”

Współpraca Jurgena Kloppa z Liverpoolem trwa już od kilku sezonów. Aktualnie „The Reds” przeżywają gorszy moment i nie wykluczone, że Niemiec zapragnie zmiany otoczenia. Gdzie mógłby trafić po opuszczeniu Anfield? Były piłkarz mistrza Anglii myśli o Bayernie Monachium.

Od objęcia Liverpoolu Klopp święcił mnóstwo triumfów. Niemiec prowadzi „The Reds od sezonu 2015/16. Kibice pokochali go szczególnie za wygranie upragnionej Premier League, ale także za dodanie do gabloty kolejnego trofeum Ligi Mistrzów.

Ostatnimi czasy jednak coś się zacięło. Liverpool boryka się ze sporymi problemami, szczególnie personalnymi. Klopp wciąż nie znalazł lekarstwa na gorszą formę swojego zespołu, co jest w smak Manchesterowi City. Pep Guardiola powiększył już przewagę nad rywalami z Anfield do siedmiu punktów.

Frustracja krokiem w stronę zmiany klubu?

Jamie Redknapp, były piłkarz „The Reds” sądzi, że niebawem możemy być świadkami zmiany trenera Liverpoolu. 47-latek zwraca uwagę na niedawną wypowiedź Kloppa w sprawie problemów w defensywie. Wówczas Niemiec otwarcie narzekał na politykę transferową klubu.

– Słowa Kloppa o braku transferów były bardzo interesujące. Wyczułem u niego frustrację, ponieważ ewidentnie chciał, żeby klub pozyskał nowego zawodnika – stwierdził Redknapp w Sky Sports.

Bayern jako następny przystanek

Jakiś czas temu świat obiegła informacja, że Hansi Flick może pożegnać się z Bayernem po tym sezonie. Wszystko za sprawą kiepskich relacji z Hasanem Salihamidziciem, dyrektorem sportowym klubu. Co więcej, ze swojego stanowiska odejdzie niebawem Karl-Heinz Rummenigge, a więc największy zwolennik Flicka. Jego miejsce ma zająć z kolei legenda Bayernu – Olivier Kahn.

Na tę chwilę sytuacja Flicka nie jest pewna, jednak Redknapp uważa, że w przypadku jego odejścia kandydatem do przejęcia Bawarczyków będzie właśnie Klopp.

– Byłem zaskoczony tym, co powiedział Klopp. Być może w następnych latach Juergen będzie chciał odejść, żeby objąć inną drużynę np. Bayern Monachium. To klub, który zawsze skupiał w swoich szeregach niemieckich piłkarzy i trenerów – stwierdził były piłkarz.

Gattuso wyjaśnił, czemu zmienił Zielińskiego już w 54. minucie. Wszystko jasne!

Piotr Zieliński na sobotnie starcie z Genoą (1-2) wybiegł z opaską kapitańską na ramieniu. Mimo istotnej roli pełnionej na boisku Gennaro Gattuso postanowił zmienić Polaka już w 54. minucie. Szkoleniowiec odniósł się do swojej decyzji podczas pomeczowej konferencji prasowej.

Mecz w Genui był kolejnym kiepskim występem neapolitańczyków. Już do przerwy przegrywali 0-2 i do szatni schodzili z nietęgimi minami. W drugiej połowie spotkania stać ich było jedynie na strzelenie gola kontaktowego. To jednak nic nie dało.

Szybka zmiana

Piotr Zieliński podczas meczu z Genoą pełnił rolę kapitana. Tak naprawdę opaskę dzierżył jednak tylko przez pierwsze 45 minut. Na drugą połowę Polak wybiegł tylko na chwilę. Już po dziesięciu minutach Gennaro Gattuso zdecydował się na ściągnięcie 26-latka z murawy.

Media i kibice spekulowali, że zmiana spowodowana była słabym występem Zielińskiego. Większość portali oceniła Polaka na „5” w dziesięciostopniowej skali. Gattuso miał jednak inne wytłumaczenie.

Ważne ogniwo

Pomocnik wystąpił w tym sezonie 26 razy w barwach Napoli. Aż 20-krotnie rozpoczynał spotkania w pierwszej „jedenastce”, co przełożyło się na zmęczenie. Łącznie na liczniku ma już 1631 minut. Żaden inny pomocnik nie zgromadził takiej liczby.

Po meczu dziennikarze zapytali Gattuso o jego decyzję w sprawie „Zielka”. Włoch uspokoił ciekawskich i wyjaśnił, że chciał dać Polakowi odpocząć.

– Zieliński dużo nam daje, ale był zmęczony. Z tego powodu dokonałem zmiany – przekonywał na konferencji.

Nowe fakty w sprawie Kamil Grosickiego. „Już latem uchodził za zbędnego”

Kamil Grosicki przyszłości w West Bromwich Albion nie ma. Polak jest zbędnym elementem w układance Sama Allardyce’a i niebawem czkawką może odbić mu się pozostanie na Wyspach. O marginalnej roli skrzydłowego w klubie przekonuje także brytyjski dziennikarz, Joe Chapman.

Zarówno aktualny szkoleniowiec WBA, jak i wcześniej Slven Bilić miejsca dla „Grosika” nie widzieli. Mało tego piłkarz nie łapie się nawet na ławkę rezerwowych. Regularnie jego nazwiska brakuje choćby w kadrze meczowej.

Już latem był zbędny

W rozmowie z „WP Sportowe Fakty” o tragicznej sytuacji Grosickiego w Anglii opowiedział Joe Chapman. Dziennikarz przekonuje, że Polak już latem był niepotrzebny i Allardyce nie widział dla niego miejsca w składzie.

– Nie jest tajemnicą, że już latem Grosicki uchodził za zbędnego zawodnika. Prawie dołączył do Nottingham Forrest, ale koniec końców nie doszło do tego transferu – twierdzi redaktor „Birmingham Live”.

– Od samego początku losy Grosickiego układały się w niejasny sposób. Po przyjściu wchodził regularnie z ławki, a po awansie do Premier League poszedł w odstawkę na kilka dobrych tygodni – dodał Chapman.

Wiadomo, które kluby chciały Grosickiego. Piłkarz odrzucił wszystkie oferty

Nadzieja na odejście

Dziennikarz nadal widzi wyjście z tej trudnej sytuacji. Jego zdaniem „Grosik” wciąż ma szanse na opuszczenie West Browmich. Na szali waha się bowiem występ na mistrzostwach Europy. W powrocie do gry może mu pomóc Legia Warszawa.

– Wszystko wskazuje na to, że Grosicki chce grać i być kluczowym zawodnikiem reprezentacji Polski. Dlatego osobiście uważam, że nie można wykluczyć, iż do końca lutego opuści West Brom. Dużo zależy od tego, co Legia lub inny klub będą w stanie zaoferować – stwierdził Chapman.

Co dalej z polskim duetem w Brighton? Karbownik ma lepszą pozycję od Modera

Jakub Moder i Michał Karbownik w tym samym momencie zostali piłkarzami Brighton. Niestety w dalszym ciągu obaj Polacy nie mieli okazji do zadebiutowania w barwach nowego klubu. Jak się okazuje, hierarchia między zawodnikami również uległa pewnemu zniekształceniu.

Przypomnijmy, że zarówno Moder jak i Karbownik zostali kupieni przez Brighton latem, a następnie wypożyczeni do swoich ówczesnych zespołów. Tym samym ten pierwszy dalej reprezentował barwy „Kolejorza”, a drugi – mistrza Polski.

Pierwotnie obaj miel zostać w Ekstraklasie do końca tego sezonu. „Mewy” finalnie zdecydowały się jednak na skrócenie wypożyczenia.

Debiut się oddala

TVP Sport przeprowadziło rozmowę z angielskim dziennikarzem, Brianem Owenem. Redaktor „The Argus” uważa, że perspektywa debiutu polskiego duetu na boiskach Premier League oddala się wraz z coraz lepszą formą „Mew”.

– Brighton w ostatnich meczach grał znacznie lepiej, niż na początku sezonu. Jeśli drużyna utrzyma taką formę, a wszyscy gracze z pierwszej jedenastki będą zdrowi, to ani Karbownik, ani Moder, nie zbliżą się nawet do podstawowego składu na mecze ligowe – uważa Owen.

Dziennikarz nie wyklucza jednak, że wkrótce chłopcy będą mieli swoją chwilę na pokazanie się. Szansy upatruje dla nich w Pucharze Anglii.

– Mecz FA Cup z Leicester wydaje się być więc idealną okazją do tego, by choć jeden z nich zadebiutował w barwach Brighton & Hove Albion. Obaj ciężko pracują na treningach. To, że nie grają, nie znaczy, że się nie rozwijają. Potter od początku narzuca zawodnikom wysoką intensywność, do której ci muszą się dostosować – przekonywał w rozmowie z TVP Sport.

Odwrócona hierarchia

Niedługo po ogłoszeniu transferu Modera i Karbownika wydawało się, że to ten pierwszy ma większe szanse na szybkie wejście do nowego zespołu. Pomocnik znajdował się wówczas w lepszej formie od kolegi z Warszawy. Był także na fali wznoszącej przez dobre występy w Lidze Europy i reprezentacji Polski.

Kolejność miała się jednak ostatnio odwrócić. Owen uważa, że aktualnie bliżej debiutu w barwach „Mew” znajduje się Michał Karbownik.

– Tydzień temu powiedziałbym, że jako pierwszy zadebiutuje Moder. Dziś sytuacja zmieniła się jednak na tyle, że bliżej występu jest Karbownik. Pozycja Karbownika wydaje się być jednak lepsza. Podstawowy lewy wahadłowy – Solly March – doznał urazu i jedynym konkurentem do gry na tej pozycji jest Dan Burn – podsumował dziennikarz.

Nie ma transferu, ale przynajmniej są koszulki. Legia odszyfrowała tajemniczy wpis

Jakiś czas temu na social mediach Legii Warszawa pojawił się tajemniczy wpis. W sobotę zagadka rozwiązała się sama. Okazało się, że to nowe, limitowane koszulki.

Wpis, o którym pisaliśmy wyżej przedstawiał jedynie zaciemniona sylwetkę jednego z zawodników Legii. Poza tym napisano na nim również datę „6 lutego 2021”, a także godzinę „10:00”. Kibice myśleli początkowo, że być może niebawem ogłoszony zostanie nowy transfer, jednak nic z tych rzeczy.

Limitowana edycja koszulek

Transferu nie ma, ale koszulki są. Legia wypuszcza limitowaną ilość nowego projektu do swojego sklepu. Czerwone koszulki zostały stworzone w nakładzie liczącym 1000 sztuk. Od soboty znajdziecie je na stronie sklepu Legii lub w FanStorze klubu.

Co więcej, klub pod wpisem poinformował, że dostępne internetowo są także koszulki z podpisami piłkarzy mistrza Polski. Ich z kolei otrzymamy już zdecydowanie mniej. Legia poinformowała o nakładzie w wysokości stu sztuk.

Pique twierdzi, że sędziowie kibicują Realowi. Grozi mu nawet 12 meczów zawieszenia

Gerard Pique słynie ze swojego ciętego języka, tym bardziej jeśli mówi o Realu Madryt lub sędziach. Hiszpan udzielił ostatnio głośnego wywiadu, przez który może czekać go długa pauza od gry. Grozi mu nawet do 12 meczów zawieszenia.

Kontrowersje z udziałem 34-letniego stopera nie są niczym zaskakującym. Pique regularnie lubi powiedzieć coś, przez co nie schodzi z hiszpańskich gazet. Ostatnio miał na to nawet więcej czasu, ponieważ leczył uraz.

Szpilka w Real i sędziów

W jednym z ostatnio udzielonych wywiadów Hiszpan odniósł się do pogłosek dotyczących preferencji kibicowskich wśród sędziów. Tym samym uznał, że skoro większość z nich opowiada się za Realem Madryt, to muszą sędziować na ich korzyść.

– Któregoś dnia były sędzia powiedział, że 85 procent sędziów kibicuje Realowi. Jak więc mają nie gwizdać na ich korzyść? Nawet nieświadomie, wszystko co robią, jest z korzyścią dla Realu – uznał Pique.

Chwilę później stoper próbował lekko naprostować swoją wypowiedź, jednak finalnie zachował jej pierwotne znaczenie. Według niego w kontrowersyjnych, stykowych sytuacjach sędziowie zawsze będą stawać za „Królewskimi”.

– Szanuję profesjonalizm sędziów i wiem, że starają się jak najlepiej wykonywać swoją pracę, ale kiedy przychodzi chwila zwątpienia, oni gwiżdżą na korzyść Madrytu – podsumował.

Surowa kara

Hiszpańskie media podają, że Pique grożą spore konsekwencje za jego słowa. Ich zdaniem 34-latek może zostać zawieszony nawet na 12 meczów. Jeśli tak się stanie, to ma także otrzymać karę finansową. Nałożona grzywna wyniesie od 600 do nawet 3000 euro.

Piłkarze Bayernu musieli spać w samolocie. Szef Bayernu: „Nie wiedzą, co zrobiły naszej drużynie”

Sytuacja Bayernu Monachium w związku z Klubowymi Mistrzostwami Świata zrobiła się bardzo napięta. Bawarczycy tuż po meczu z Herthą mieli wylecieć do Kataru. W poniedziałek czekał ich tam mecz półfinałowy turnieju, jednak wszystko mocno się skomplikowało. Piłkarze mistrza Niemiec musieli czekać aż dziewięć godzin na odlot, przez złe warunki atmosferyczne.

Zarząd Bayernu od początku dbał o jak najkorzystniejsze warunki i godzinę przelotu do Kataru. W tym celu poproszono władze ligi o rozpoczęcie meczu z Herthą pół godziny wcześniej. Szybsze zakończenie spotkania miało ułatwić Bawarczykom podróż, ale nie wszystko poszło po ich myśli.

Ze względu na śnieg i lód start odlot został przełożony. Finalnie odroczono go o dziewięć godzin. W ten sposób Lewandowski i spółka byli zmuszeni do… spania na pokładzie samolotu, który stał na pasie startowym.

30 sekund za późno

W Berlinie, z którego drużyna Bawarczyków miała wylecieć do Kataru, panuje zakaz lotów od północy. Wszystko mogłoby się udać, jednak samolot był gotowy do startu o 30 sekund za późno. Następne półtorej godziny piłkarze czekali jeszcze na ostateczną decyzję. Zgody jednak nie otrzymano.

– Czujemy się całkowicie oszukani przez odpowiedzialne władze polityczne w Brandenburgii. Te osoby nie wiedzą nawet, co zrobiły naszej drużynie – skomentował Karl-Heinz Rummenigge na łamach „Bilda”.

Finalnie piłkarze „Die Roten” wylecieli ze stolicy przed siódmą. Kierunkiem nie był jednak jeszcze Katar, a… Monachium. Stamtąd odlot odbył się o 9:15. Lądowanie w Dausze przewidywane jest na godzinę 16:00.

Drągowski bohaterem we Florencji. Włosi porównują go z Supermanem

Bartłomiej Drągowski znowu zaliczył kapitalny występ. Pomimo porażki Fiorentiny Polak zebrał świetne recenzje po meczu z Interem Mediolan. Bramkarza porównuje się z Supermanem i wróży mu się transfer do lepszego klubu.

„Viola” podczas piątkowego starcia była bezradna. W 31. minucie wynik otworzył Nicolo Barella, a w drugiej połowie gospodarzy dobił Ivan Perisić. Inter mógł odnieść o wiele bardziej przekonujące zwycięstwo, jednak na drodze podopiecznych Antonio Conte stanął Bartłomiej Drągowski.

„Wybawca”

Polski bramkarz od każdego włoskiego serwisu zebrał znakomite noty. CalcioMercato.com oceniło 23-latka na „7” w dziesięciostopniowej skali. Portal ogłosił go bohaterem Fiorentiny.

– ACF Fiorentina przegrała jedynie 0:2 tylko dzięki swojemu bramkarzowi – jedynemu wybawcy klubu. Zanotował co najmniej cztery znakomite interwencje. To ostatni prawdziwy bastion Cesare Prandelliego (trener Fiorentiny – przyp. red.) – napisano w uzasadnieniu.

Występ Drągowskiego doceniła także „La Gazzetta dello Sport”. Największy serwis sportowy we Włoszech porównał go z Supermanem i wieszczy Polakowi transfer latem.

– Drągowski czynił cuda. Interweniował w stylu Supermana po strzale Barelliego, później rozciągnął się jak sprężyna, broniąc uderzenie Perisicia i wreszcie przeciwstawił się świetnej główce Gagliardiniego. Najlepszy w swojej drużynie i to nie pierwszy raz w tym sezonie. Już teraz ma wielu zalotników przed letnim okienkiem transferowym – czytamy w podsumowaniu gazety.

– Fiorentina nie została pogrzebana tylko dzięki jego interwencjom – napisano z kolei w „Corriere dello Sport”, które również oceniło Polaka na „7”.

Także „lokalny” portal upatruje w 23-latku bohatera. Według ViolaNews.com tylko doskonała postawa Drągowskiego uratowała Fiorentinę od sromotnej porażki. Co więcej, podkreślono, że nie miał nic do powiedzenia przy obydwu golach Interu.

Mourinho wkurzony po pytaniu o Bale’a. „Nie zasługujesz na odpowiedź” [WIDEO]

W czwartek Tottenham uległ na własnym boisku Chelsea 0-1. Po przegranym hicie Premier League, Jose Mourinho podszedł do pomeczowego wywiadu. Dziennikarz zapytał Portugalczyka o Garetha Bale’a, jednak szkoleniowiec dał do zrozumienia, że nie chce o tym rozmawiać.

„Koguty” niemal przez cały mecz musiały gonić wynik. Już w 24. minucie po faulu Diera w polu karnym „jedenastkę” na gola zamienił Jorginho. W drugiej połowie meczu zamiast Bale’a na murawie pojawili się Lucas Moura czy Erik Lamela.

„Nie zasługujesz na odpowiedź”

Przypomnijmy, że kiedy Walijczyk wracał latem do Tottenhamu wśród kibiców panowały bardzo dobre nastroje. Skrzydłowy miał odżyć w barwach swojej dawnej drużyny, jednak rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te nadzieje.  Mimo że Bale nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań jego nieobecność w takim meczu szokuje.

Po zakończeniu derbów Londynu dziennikarze postanowili zapytać Mourinho, czemu nie zdecydował się na wpuszczenie 31-latka. Portugalczyk odpowiedział tylko: – To dobre pytanie, ale uważam, że nie zasługujesz na odpowiedź.