Następna anegdota związana jest z Polakami w Niemczech. Tomasz Hajto będący nieświadomy tego, że za ladą w sklepie jubilerskim stoi Polka później spalił się ze wstydu. Jak to się stało?
Kiedyś chciałem kupić żonie prezent, łańcuszek i pierścionek z platyny albo kolczyki, i poprosiłem Roberta (Lisa – nauczyciela j. niemieckiego T. Hajty -przyp. red.), żeby ze mną pojechał. Już samo wyjmowanie gotówki z sejfu było niesamowicie podniecające – choć jeszcze nie dostałem pierwszej pensji, to miałem już 80 tysięcy marek w gotówce za podpis pod umową. Wchodzę do jubilera na głównym deptaku w Duisburgu – granatowe płótna, piękne witryny, wszystko się świeci jak jakaś choinka. Robert wytłumaczył sprzedawczyni – bardzo młodej ładnej blondynce z naprawdę dużym biustem – co mnie interesuje. Położyła łańcuszek z białego złota z niebieskimi kamieniami na ladzie, dała mi do tego w komplecie kolczyki i powiedziała, że razem będzie to kosztowało dwa i pół tysiąca marek.
Dla mnie to wtedy było naprawdę dużo, tyle wynosiła cała moja pensja w Zabrzu. Chyba się przez chwilę zawahałem, bo zaproponowała, że położy wszystko na ciemnym płótnie, bo dopiero wtedy będę mógł docenić te rzeczy.
Rzuciłem w kierunku Roberta, że najlepszy efekt sprzedawczyni osiągnie, jak zaprezentuje wszystko na swoim wielkim bufecie. Robert szepnął mi dyskretnie: „Słuchaj, Tomek, nie możesz sobie żartować po polsku, bo ci się wydaje, że nikt cię nie zrozumie. Tutaj pracuje dużo ludzi z Polski albo polskiego pochodzenia”. Zapłaciłem, dziewczyna zapakowała mi te błyskotki i powiedziała po polsku: „Ja na tym dużym bufecie mogę wszystko zaprezentować, ale dopiero po pracy”. To był prawdziwy nokaut. Świeciłem się ze wstydu bardziej niż to złoto.