Taras Romanczuk wrócił do reprezentacji Polski po wielu latach od swojego debiutu i obecnie szykuje się do gry na Euro 2024. W ostatnim czasie wokół pomocnika Jagiellonii wybuchła jednak spora dyskusja. Jej powodem było nazwanie go w ukraińskich mediach „zdrajcą”. Sam zdaje się natomiast takimi głosami nie przejmować.
Romanczuk urodził się na Ukrainie. Od 2014 roku gra jednak w Jagiellonii Białystok, w której spędził całą dotychczasową karierę. W minionym sezonie zdobył z nią nawet pierwsze, historyczne mistrzostwo. Sześć lat temu z kolei, doczekał się polskiego obywatelstwa, a w marcu 2018 roku zadebiutował w biało-czerwonych barwach.
„Zdrajca”
Od momentu debiutu Romanczuk czekał jednak kilka lat na powrót do drużyny narodowej. Powołanie otrzymał dopiero, gdy stery objął w niej Michał Probierz. Pomocnik strzelił nawet bramkę w kilka dni temu rozgrywanym sparingu z Ukrainą (3-1), co spowodowało wybuchnięciem żywiołowej dyskusji.
Cała sytuacja dotyczyła zapytaniem selekcjonera Ukrainy, Serhija Rebrowa właśnie o Romanczuka. Ten odparł, że nie kojarzył wcześniej takiego zawodnika. Temat jednak potoczył się w tamtejszych mediach dalej, a jeden z ukraińskich dziennikarzy „Sport24” nazwał 32-latka… „zdrajcą”. Dyskusja dotarła do Romanczuka, który skomentował ją po piątkowym treningu.
– Nic nie czytałem na ten temat. Jeśli ktoś chce pisać, proszę bardzo. Dla mnie nie ma żadnego problemu – skwitował krótko.
Źródło: TVP Sport.