Bardzo mocne słowa Piechniczka o Lewandowskim: „Napluł na trenera”

Robert Lewandowski wywołał sporą burzę swoimi słowami o defensywnym stylu gry reprezentacji Polski. Wypowiedź kapitana nie spodobała się Antoniemu Piechniczkowi. Były selekcjoner publicznie skrytykował je na łamach goal24.pl.

Lewandowski po meczu z Francją zasugerował, że jeśli reprezentacja nie zmieni swojego stylu, to nie zobaczymy go na następnym mundialu. Takie słowa nie zostały dobrze odebrane w piłkarskim środowisku. Wiele osób uważa, że tym samym 34-latek postawił PZPN-owi ultimatum.

„Napluł na trenera”

Wśród osób niezadowolonych z postawy Lewandowskiego znalazł się także Antoni Piechniczek. Były selekcjoner reprezentacji Polski mocno skrytykował słowa kapitana „Biało-Czerwonych”.

– Jestem przyzwyczajony do tego, że trenera reprezentacji obowiązuje daleko idąca lojalność w stosunku do piłkarzy. Nigdy nie może on dokonywać na nich striptizu, mówiąc publicznie, że którykolwiek jest taki, siaki czy owaki, czy też nie ma tego lub tamtego. To powinna być wyłącznie jego wiedza, którą zabierze ze sobą do grobu. Ale takiej samej lojalności wymagam od piłkarzy – powiedział Piechniczek dla goal24.pl.

– Jeśli Lewandowski ma jakieś uwagi pod adresem trenera, oczywiście może je mieć. O tym powinien jednak pójść porozmawiać w cztery oczy z prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej, czyli osobą odpowiedzialną za zatrudnienie selekcjonera – dodał.

– To miałoby zupełnie inny wydźwięk niż jego wypowiedzi na gorąco po meczu z Francją. Jeszcze się nie wykąpał, nie wysuszył włosów, a już na oczach milionów napluł na trenera. Na szczęście nie mogę tutaj użyć wszystkich określeń, jakie w tej sytuacji cisną mi się na usta – oznajmiał dalej. 

Piechniczek podkreślił, że Czesław Michniewicz powinien pozostać na stanowisku selekcjonera. Podkreślił, że obawia się wyboru trenera z zagranicy i potencjalnej powtórki z farsy związanej z Paulo Sousą.

– Zrealizował wszystkie postawione przed nim cele. Przy ewentualnej zmianie trenera znów powstałby jeden wielki cyrk. Odezwałaby się grupa dziennikarzy czy działaczy optujących za jakimś szkoleniowcem z zagranicy. A potem przyszedłby znów ktoś na kształt Paulo Sousy i po miesiącu czy trzech zrezygnował albo uciekł… – podsumował.