NEWSY I WIDEO

Legenda grzmi po fatalnym zachowaniu Cristiano Ronaldo. „To niewybaczalny błąd”

FC Porto we wtorek wyrzuciło Juventus z Ligi Mistrzów. „Stara Dama” odpadła po dogrywce w rewanżu na własnym stadionie. Ogromna krytyka po meczu spadła na Cristiano Ronaldo. Portugalczyk w ostatnich minutach „popisał się” karygodnym zachowaniem.

Mimo zwycięstwa Juventusu na Allianz Stadium (3-2) to „Smoki” zameldowały się w ćwierćfinale Champions League. Włoskie media najniżej spośród piłkarzy Andrei Pirlo oceniły Wojciech Szczęsnego oraz właśnie Cristiano Ronaldo.

Niewybaczalny błąd

Po dublecie Federico Chiesy „Stara Dama” nadal pozostawała w grze. Co prawda, wynik 2-1 dawał Juventusowi jedynie dogrywkę, jednak wciąż pozostawała nadzieja na awans. Ta natomiast została ostatecznie zdruzgotana w 115. minucie. Wówczas do rzutu wolnego podszedł Sergio Oliveira.

Wtedy też Cristiano Ronaldo, który był ustawiony w murze zanotował karygodny błąd. Piłka uderzona przez jego rodaka przeszła… pomiędzy nogami 36-latka. Wojciech Szczęsny był blisko obronienia strzału, jednak nie udało mu się uratować zespołu.

Polak był na tyle zaskoczony, że nie zdołał odpowiednio zareagować. W większości włoskich mediów bramkarz zebrał notę „5”. Gorzej oceniono tylko Cristiano Ronaldo, na którego spadła ogromna fala krytyki.

Capello nie szczędził gorzkich słów

O fatalnej grze Juve wypowiedział się także Fabio Capello. Legendarny trener ostro skomentował zachowanie całego zespołu oraz samego Portugalczyka.

– Juventus popełnia elementarne błędy. Najpierw podarowali rywalom rzut karny. Potem Ronaldo odwraca się w murze podczas strzału. To niewybaczalny błąd, który nie ma usprawiedliwienia. Gracze nie mogą bać się piłki. Muszą być przygotowani na to, że futbolówka w nich trafi – stwierdził.

Swoje dołożył na Twitterze również Gary Lineker. Były piłkarz w swoim stylu skomentował błąd CR7.

– Wreszcie znaleźliśmy coś, czego Ronaldo nie może zrobić: stać nieruchomo w murze – napisał Anglik.

Mecz, który przeszedł do historii futbolu. Czyli jak Barcelona dokonała remontady w meczu z PSG

Gdy mówimy o „powrotach” w piłce nożnej, to większości kibiców jako pierwsze na myśl przychodzą dwa mecze. Pierwszym z nich jest pamiętny finał Ligi Mistrzów pomiędzy Milanem a Liverpoolem, a drugim jest właśnie słynne starcie PSG z FC Barceloną. 8 marca obchodziliśmy czwartą rocznicę historycznego meczu z udziałem FC Barcelony oraz PSG. Po porażce w Paryżu 0:4 nawet najwięksi optymiście nie mieli prawa myśleć o odrobieniu strat. A jednak. W dramatycznym meczu na Camp Nou Duma Katalonii wróciła do gry i ostatecznie awansowała do kolejnego etapu rozgrywek. Ekipa Luisa Enrique’a dokonała niemożliwego.

Znakomity start w Lidze Mistrzów

Zacznijmy jednak od początku. FC Barcelona od wielu, wielu lat jest co sezon wymieniania wśród głównych kandydatów do wygrania Champions League. Nic dziwnego bowiem w ostatnich kilkunastu latach w klubie z Katalonii przewijały się największe nazwiska ze świata futbolu. Nie inaczej było również w sezonie 2016/2017. Warto zaznaczyć, że sezon wcześniej po triumf w Lidze Mistrzów sięgnął Real Madryt, więc mobilizacja w Barcelonie była ogromna, by tym razem trofeum trafiło do Katalonii.

Blaugrana rozpoczęła zmagania w grupie „C” Ligi Mistrzów, gdzie mierzyła się z Celtikiem Glasgow, Borussią Moenchengladbach oraz Manchesterem City prowadzonym przez Pepa Guardiolę. Grupa ciężka, ale też grupa, z której Barca z łatwością powinna awansować, jednak to nie był główny cel ekipy Luisa Enrique. Celem było oczywiście zajęcie pierwszego miejsca, by – w teorii – w 1/8 finału LM mieć nieco słabszego rywala. Messi i spółka przeszli przez fazę grupową jak burza, wygrywając 5 z 6 spotkań, ulegając wyłącznie City na wyjeździe. Ogromne wrażenie robił również bilans bramkowy – 20 goli strzelonych, cztery gole stracone. Barcelona awansowała do Play-Offów z pierwszego miejsca, a Culés zaczęli ostrzyć sobie zęby na zwycięstwo w całych rozgrywkach.

Nieszczęśliwe losowanie

Zajęcia pierwszego miejsca w grupie daje – przynajmniej w teorii – większe szanse na wylosowanie nieco słabszego rywala w 1/8 finału. Tym razem jednak bardziej opłacało się odpuścić nieco rywalizację i zająć drugie miejsce w grupie. FC Barcelona trafiła na PSG, a dla porównania Manchester City, który zakończył zmagania w grupie za Barcą, miał zagrać z mimo wszystko słabszym AS Monaco.

Nastroje przed rywalizacją

Pierwszy mecz pomiędzy PSG a FC Barceloną został rozegrany w Paryżu w… walentynki! No cóż, okoliczności iście romantyczne. Aż tak romantycznie nie było jednak w samym meczu. Poza nieobecnym kapitanem PSG – Thiago Silvą – obie ekipy zagrały w niemalże najsilniejszych możliwych zestawieniach, a spotkanie sędziował Szymon Marciniak. Le Parisien nazwał pierwsze spotkanie „meczem prawdy”.

– Paris Saint-Germain wyraźnie zdominował Bordeaux dzięki dubletowi Cavaniego i jednej bramce Ángela Di Maríi. To wspaniałe zwycięstwo sprawiło, że podopieczni Unaia Emery’ego znajdują się w idealnej formie, by we wtorek podjąć Barcelonę na Parc de Princes – pisał przed meczem francuski „L’Equipe”.

Przed spotkaniem przewijała się statystyka starć Unai’a Emery’ego przeciwko Barcelonie w roli trenera. Do tamtego spotkania Hiszpan mierzył się z Blaugraną 23 razy, wygrał zaledwie jedno z tych spotkań. 14 lutego 2017 roku dokonał tego drugi raz i to w jakim stylu.

Porażka w pierwszym meczu

Faworytem tego spotkania mimo wszystko była Barcelona, jednak tamtego dnia drużynie z Paryża wychodziło dosłownie wszystko. Obrona Katalończyków raz za razem była męczona atakami rywali. Na Cavaniego i spółkę recepty nie znalazł ani duet stoperów Pique-Umtiti, ani fenomenalny już wówczas Ter Stegen. Nie funkcjonowała obrona, ale i nie pracowała również ofensywa. Barcelona z legendarnym trio MSN na czele przez 90 minut zdołała oddać zaledwie 1 celny strzał na bramkę. Przy 10 próbach Francuzów wyglądało to naprawdę miernie.

PSG wyszło na mecz bez swojego kapitana – Thiago Silvy – a mimo to pokazało niesamowity charakter i chęć zdobywania kolejnych bramek. Strzelanie w 18. minucie po strzale z rzutu wolnego rozpoczął Angel di Maria, który dołożył jeszcze bramkę na 3:0 w drugiej części gry. W międzyczasie na 2:0 podwyższył Draxler, a dzieła zniszczenia dokonał Edinson Cavani.

– To była katastrofa. Biorę za nią całkowitą odpowiedzialność, bo ci piłkarze dali nam już wiele radości. Nie tracę nadziei na awans, ale będziemy musieli wzbić się na wyżyny umiejętności – mówił po porażce 0:4 w pierwszym meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów z PSG trener Barcelony – Luis Enrique.

– Do rozegrania mamy jeszcze przynajmniej 90 minut. We wtorkowy wieczór byliśmy lepsi, można stwierdzić, że mecz był w naszym wykonaniu kompletny. Ale to nie oznacza, że możemy zacząć myśleć o przeciwniku w kolejnej fazie. Barcelona to nieprzewidywalna drużyna, potrafi zaskoczyć. Wiem co mówię, bo wielokrotnie przeciwko niej grałem. Stąd moja ostrożność, o której będę przypominał zawodnikom – skomentował szkoleniowiec PSG – Unai Emery.

Wypowiedzi przed rewanżem

Przed rewanżem w obozie Barcy panowały zmienne nastroje. W wywiadach przedmeczowych piłkarze mówili, że jeszcze nic straconego, jednak w słowach niektórych z nich dało się odczuć nutkę niepewności i zwątpienia. Ciężko się dziwić, bo straty 4:0 z pierwszego meczu nie odrabia byle kto. Zresztą przed meczem Luis Suarez mówił tak:

Jeśli jest zespół, który mógłby odwrócić losy rywalizacji i zdobyć cztery bramki, to jest nim Barcelona. To byłoby wydarzenie na skalę światową mówił na konferencji przedmeczowej Luis Suarez.

W odrobienie strat wierzył również Luis Enrique, który jednak znał siłę PSG i wiedział, że nie będzie to łatwe zadanie.

– Mimo że wynik pierwszego meczu jest jasny, jesteśmy dopiero w połowie drogi. W 95 minut może się zdarzyć niezliczona ilość rzeczy. Mam nadzieję, że będą one pozytywne, ale przede wszystkim musimy być lepsi od przeciwników i w ten sposób strzelić dużo goli. Trzeba zrobić wiele rzeczy dobrze w ataku i w obronie, a przeciwko takim rywalom nie będzie to łatwe – mówił dzień przed meczem trener Barcy.

– Jesteśmy w połowie dwumeczu. Jeśli rywale mogli strzelić nam cztery gole, to my możemy im sześć – dodał Enrique.

Remontada na Camp Nou

W awans mało kto wierzył, ale chyba nawet najlepszy reżyser na świecie nie wymyśliłby lepszego scenariusza na ten dwumecz. Piłkarze Barcelony już od samego początku wydawali się być niezwykle zdeterminowani, by jak najszybciej zacząć odrabiać straty. Z kolei gracze z Paryża byli strasznie niepewni w swoich poczynaniach już od samego początku spotkania, co niezwykle szybko się zemściło.

Strzelanie rozpoczął Luis Suarez. El Pistolero wykorzystał niefrasobliwość obrońców oraz bramkarza rywali i wyprowadził swój zespół na prowadzenie już w 3. minucie gry. Bramka na 2:0 również była efektem niepewności w szeregach piłkarzy PSG. Bramka została zaliczona na konto Kurzawy, który niefortunnie starał się wybić piłkę. Kilka minut po zmianie stron sędzia podyktował jedenastkę dla Katalończyków po faulu na Neymarze. Rzut karny wykorzystał Leo Messi a tablica z wynikiem pokazywała rezultat 3:0. Ekipa Enrique kontynuowała ataki, gdyż wiedziała, że do wyrównania stanu rywalizacji w dwumeczu potrzebowali zaledwie jednej bramki. Wydawało się, że plany Barcy o awansie do dalszej fazy na dobre przekreślił Cavani, który strzelił gola na 3:1 w 62. minucie meczu. Wówczas, żeby awansować, Messi i spółka potrzebowali aż trezch bramek! Czas mijał nieubłaganie, a Katalończycy nie potrafili zdobyć choćby jednej bramki. Na kilka minut przed końcem w 88. minucie meczu sygnał do ataku dał Neymar, który zdobył F-E-N-O-M-E-L-N-Ą bramkę z rzutu wolnego. Do końca meczu pozostawało zaledwie kilka minut, a Barca potrzebowała jeszcze dwóch bramek. W doliczonym czasie gry bramkę na 5:1 z rzutu karnego zdobył Neymar. W niemalże ostatniej akcji meczu najważniejszą bramkę w swojej karierze zdobył rezerwowy Sergi Roberto.

Komentarze po meczu

– Decyzje arbitra nas skrzywdziły, odgwizdał karne tylko na korzyść Barcy. Miało to wpływ na wynik. W ostatnich minutach straciliśmy to, na co zapracowaliśmy – mówił po meczu Unai Emery.

– Barca była bardzo skuteczna. To dla nas trudny moment, jednak mamy w składzie wielkich piłkarzy, a ci umieją wychodzić z opresji. Brakowało nam charakteru – ocenił Thiago Silva.

– To był scenariusz prawdziwego thrillera, z niesamowitym początkiem i jeszcze lepszym końcem. Tę wygraną zawdzięczamy wierze, także tej kibiców, bo zwykle na 10 minut przed końcem zaczynają wychodzić ze stadionu, a w środę wszyscy siedzieli do końca. Szóstego gola strzelili wszyscy fani Barcy z całego świata – skomentował trener Barcelony.

– To był spektakularny wieczór pod każdym możliwym względem. Wiedzieliśmy, że jeśli strzelimy gola, piłkarze PSG będą mieli wątpliwości. Zagrali ultradefensywnie. Co prawda strzelili nam gola, ale wierzyliśmy do końca, bo futbol jest nieprzewidywalny. Gol Sergiego Roberto to było coś szalonego. Dla takich chwil warto żyć! – wyznał po meczu Andres Iniesta.

– Na naszych oczach najlepsze pokolenie w historii Barcy zagrało swój życiowy mecz, zapisując jedną z najpiękniejszych, najbardziej emocjonujących i elektryzujących stron w historii występów klubu w europejskich rozgrywkach – podsumował hiszpański “Sport”.

Trzęsienie ziemi w Barcelonie

Następnego dnia ogłoszono, że w czasie, gdy Sergi Roberto zdobywał bramkę, odnotowano trzęsienie ziemi.

– To największe tego typu drgania, jakie zanotowaliśmy od początku istnienia naszego instytutu. Są niewyczuwalne dla człowieka w odległości większej niż 100 metrów, bo szybko się rozpraszają. Formalnie jednak, biorąc pod uwagę skalę Richtera, można nazwać je trzęsieniem ziemi – mówił  sejsmolog z Instytutu Nauk o Ziemi Jaume Almera.

Dlaczego dziś Barcelona nie odrobi strat?

Głównym powodem, dlaczego Barca dziś nie powtórzy sukcesu sprzed 4 lat, jest to, że doszło do wielu zmian w składzie. Wystarczy spojrzeć na powyższy skrót meczu, by zobaczyć, jaki wpływ na zespół miał nie tylko Neymar, ale przede wszystkim Andres Iniesta. Ich obu nie ma już w Barcelonie. Nie ma już także Suareza, czy Rakiticia.

W PSG również doszło do wielu zmian. W Paryżu nie ma już Thiago Silvy oraz Cavaniego, z kolei jest Neymar oraz Mbapee. Młody Francuz pokazał Barcelonie swoje umiejętności 3 tygodnie temu, kiedy zapakował hat-tricka.

Tylko Ronaldo gorszy od Szczęsnego. Włoskie media ostro po odpadnięciu Juventusu

Juventus Turyn drugi rok z rzędu nie zdołał przejść przez 1/8 finału Ligi Mistrzów. „Stara Dama” odpadła z elitarnych rozgrywek po dwumeczu z FC Porto. Wtorkowy rewanż obu ekip przyniósł nie lada emocje. Włoskie media surowo oceniły piłkarzy Andrei Pirlo. Krytyka nie obeszła również Wojciecha Szczęsnego.

Choć Juventus pokonał na Allianz Stadium „Smoki” 3-2 nie wystarczyło to do zakwalifikowania się do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Goście wygrali pierwsze spotkanie w Portugalii 2-1, dzięki czemu w dwumeczu to oni mieli lepszy bilans. Ostateczny wynik wskazywał na 4-4, a Porto przeszło dalej dzięki golom strzelonym na wyjeździe.

Najgorsi w drużynie

Kiepski występ w Turynie ma za sobą cała ekipa Andrei Pirlo. Najsurowiej oceniono za to Cristiano Ronaldo, ale niemal równie niską notę otrzymał Wojciech Szczęsny. Polak dwukrotnie musiał wyciągać piłkę z własnej bramki. Szczególnie przy drugim trafieniu Sergio Oliveiry mógł zachować się lepiej, co odnotowali włoscy dziennikarze.

– Piłkarze w murze go zdradzili, ale sam też nie zareagował odpowiednio na bramkę, która dała awans Porto – napisano w „Corriere della Serra”. Bramkarz otrzymał od gazety ocenę „5”. Niżej oceniony został tylko Ronaldo („4,5”).

Identyczną notę golkiperowi „Starej Damy” wystawiła „La Gazzetta dello Sport”.

– Grał dobrze aż do gola Oliveiry. Prawdą jest, że zawodnicy w murze mogli zachować się lepiej, ale i on sam też. Nie poradził sobie z tym strzałem, nieudany dla niego wieczór – stwierdzono.

„CalcioToday” było nieco bardziej wyrozumiałe dla Szczęsnego. Tamtejsi dziennikarze odnotowali kilka ważnych interwencji polskiego bramkarza, jednak błąd przy bramce był niewybaczalny.

– Ważna parada w pierwszej połowie. Co najmniej dwie inne po przerwie. Nie naprawił połowicznej katastrofy Ronaldo, którego ruch w murze go oszukał. Połowa błędu, która wszystko skompromitowała – czytamy w podsumownaiu przy ocenie „5,5”.

„TuttoMercatoWeb” oceniło 30-latka podobnie, jak poprzednik. Podobnie wygląda również uzasadnienie noty.

– Wszystkie uderzenia piłkarzy Porto przyciągał do swoich rękawic. Przy rzucie karnym nie miał szans, ale po uderzeniu Oliveiru zareagował za późno. Był nieprzygotowany na ten nieoczekiwany strzał – napisali redaktorzy.

Haaland opowiedział o spięciu z bramkarzem Sevilli. „Nie wiem, co to znaczy” [WIDEO]

Borussia Dortmund po trudnym dwumeczu z Sevillą awansowała do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Dzięki lepszemu wynikowi w pierwszym spotkaniu w rewanżu „Czarno-Żółtym” wystarczył remis 2-2. Znowu główną rolę w składzie BVB odegrał Erling Haaland.

Spotkanie niemal od początku wydawało się być pod kontrolą Borussii. Podopieczni Edina Terzicia wyszli na prowadzenie w 35 minucie po bramce niesamowitego Norwega. Dublet mógł mieć już po przerwie, jednak w 48. minucie VAR odebrał mu gola. Co się odwlecze to nie uciecze, więc w 54. minucie Haaland dołożył bramkę z rzutu karnego i zapewnił BVB dwubramkowe prowadzenie.

Niebezpiecznie zrobiło się w okolicach 70. minuty meczu. Wówczas En Nesyri także zamienił „jedenastkę” na gola i dał Sevilli kontakt z gospodarzami. Marokańczyk jest co ciekawe uważany za potencjalnego następcę Haalanda w Borussii. W doliczonym czasie gry znowu dał sygnał włodarzom BVB. 23-letni napastnik dołożył jeszcze jednego gola i ustanowił wynik rewanżu.

„Nie mam pojęcia, co do niego krzyknąłem”

Przy rzucie karnym Haalanda wytworzyło się nieco kontrowersji. Początkowo Bono zdołał obronić strzał Norwega. Jak się okazało bramkarz Sevilli przekroczył przy tej próbie linię bramkową. Sędzia nakazał zatem powtórzenie „jedenastki”, co Norweg skrzętnie wykorzystał. Napastnik w obu meczach 1/8 finału Ligi Mistrzów strzelił dublet.

– To był trudny mecz. Jestem zmęczony, ale cieszę się z awansu do następnej rundy – przyznał po awansie.

Dziennikarz w pomeczowym wywiadzie zadał również pytanie o wspomniany rzut karny. Wszyscy zastanawiali się, co Norweg krzyknął do Bono po powtórzonej i wykorzystanej „jedenastce”. Dostał w końcu za to żółtą kartkę, bo sędzia uznał to za niesportowe zachowanie.

– Nie trafiłem za pierwszym razem, ale bramkarz przekroczył przepisy. Był wyraźnie przed linią. Gdyby został na linii, to byłby gol – analizował 20-latek.

– Później się poprawiłem. Po pierwszej próbie bramkarz krzyknął mi w twarz , więc pomyślałem, że tym przyjemniej będzie strzelić kolejnego gola. Nie mam pojęcia, co do niego krzyknąłem. Po prostu powiedziałem to samo, co powiedział mi. Sam nie wiem, co to znaczy – zdradził Haaland.

Znamy szczegóły kontraktu Marka Hamsika w IFK Göteborg! Szokująco niskie zarobki Słowaka

8 marca IFK Göteborg oficjalnie potwierdziło zakontraktowanie Marka Hamsika. Były piłkarz m.in. SSC Napoli podpisał umowę ze szwedzkim klubem do końca tego sezonu. Poznaliśmy również potencjalne zarobki reprezentanta Słowacji.

Przed kilkoma dniami Marek Hamsik rozwiązał umowę ze swoim dotychczasowym pracodawcą – Dalian Professional. W obliczu zbliżającego się EURO 2020(1), gdzie zagra również reprezentacja Słowacji, dla 33-latka niezwykle ważna jest regularna gra.

Dlaczego nie Slovan Bratysława?

Jeszcze kilka dni temu głośno mówiło się o zainteresowaniu ze strony CSKA Moskwa oraz przede wszystkim rodzimego Slovana Bratysława. Ostatecznie Słowak nie trafił do żadnego z tych klubów.

Marek był blisko CSKA, ale sprawa nie wypaliła przez uraz. Następnie był bardzo blisko Slovana i zrobiła się z tego nawet mała afera. Slovan wydał oświadczenie, że Marek nie wróci do klubu, mimo że faktycznie trwały negocjacje. Rozbiło się o długość umowy, bo Slovan chciał, żeby pomógł im w pucharach i odszedł jako wolny zawodnik. Na to nie chciał zgodzić się Marek i jego ludzie. Slovan chyba zaliczył wpadkę, bo reakcje kibiców są takie sobie – czytamy na weszło.com.

Hamsik w IFK Göteborg

Tak więc powrót do klubu, którego jest wychowankiem, nie wypalił. Po 33-letniego Słowaka zgłosił się szwedzki IFK Göteborg. Blåvitt zaoferowali Hamsikowi kontrakt do końca sierpnia tego roku. Liga szwedzka zyskała niesamowitą gwiazdę, z kolei piłkarz może w spokoju przygotowywać się do nadchodzących Mistrzostw Europy.

– Bardzo cieszę się, że mogę tutaj być. Jestem pozytywnie zaskoczony niesamowitymi możliwościami szkoleniowymi, które znajdują się w klubie – powiedział dla oficjalnej strony IFK Goteborg.

Zarobki Marka Hamsika

W całym tym zamieszaniu szokujący jest nie tylko sam ruch zawodnika, ale i szczegóły zawarte w kontrakcie. Jak podaje Piotr Piotrowicz – pasjonat ligi szwedzkiej – Hamsik ma zarabiać ok. 50 tysięcy złotych miesięcznie! Dla porównania średnie zarobki w Koronie Kielce w 2017 roku wynosiły w graniach połowy tej sumy.

źródło: weszło.com

Utalentowany obrońca Werderu Brema odrzucił zakusy Niemców. „Jestem i czuję się Polakiem”

Obrońca wypożyczony z Werderu Brema do Warty Poznań udzielił wywiadu portalowi WP Sportowe Fakty. Mający polską rodzinę Maik Nawrocki podkreśla jednak, że priorytetem jest dla niego reprezentowanie biało-czerwonych barw.

Odrzucił zakusy Niemców

Nawrocki od lat przebija się w strukturach niemieckiego klubu. Swoją dobrą formą zapracował na wypożyczenie do ekstraklasowej ekipy, Warty Poznań. W Bremie znalazł się w kręgu zainteresowań niemieckiej federacji. Obrońca jednak odrzucił te propozycję nastawiając się na grę dla Polski. Młodzieżowy reprezentant Werderu od początku chciał grać dla biało-czerwonych, o czym otwarcie mówi w rozmowie z WP Sportowe Fakty.

– Słyszałem, że swego czasu byłem obserwowany przez niemiecką federację. Nie miało i nie ma to dla mnie większego znaczenia. Już w momencie zaproszenia na konsultacje reprezentacji do lat 15 wiedziałem, że chcę grać dla Polski. W kolejnych latach przeszedłem przez wszystkie młodzieżowe kadry. Do pełni szczęścia brakuje mi jeszcze występu w pierwszej reprezentacji – mówił w wywiadzie Nawrocki.

„Cała moja rodzina pochodzi z Polski”

Nawrocki zdradził dziennikarzowi WP jak trafił do Warty Poznań. Liga, w której grają rezerwy Werderu jest zawieszona, przez co stoper trafił na wypożyczenie. Stolica Wielkopolski była dla niego idealnym rozwiązaniem, ponieważ ma w tym mieście rodzinę.

– Miałem oferty z wielu krajów, ale Polska była dla mnie numerem jeden, ponieważ jestem i czuję się Polakiem. Ponadto, na zgrupowaniach reprezentacji poznałem wielu chłopków, którzy w superlatywach wypowiadali się o polskiej lidze. Co się tyczy samej Warty, to tutaj wpływ miał czynnik osobisty. Moja rodzina jest z Poznania, więc gdy dowiedziałem się o możliwości przejścia do Warty, byłem zdeterminowany, żeby dograć wszystkie szczegóły – opowiada 20-latek.

– Cała moja rodzina pochodzi z Polski i zawsze byłem z Polską związany. Do Niemiec wyjechali tylko moi rodzice, więc w przeszłości, gdy tylko byliśmy w stanie wygospodarować trochę czasu, odwiedzaliśmy ojczyznę – zakończył.

Źródło: WP Sportowe Fakty

300 PLN na europejskie puchary

Od wtorku 09.03 (od godziny 10:00) do czwartku 11.03 (do godziny 23:59) na stronie LV BET dostępny będzie otwarty bonus reload: 300 PLN na europejskie puchary. Będzie to zatem doskonała okazja do spróbowania swoich sił z zakładami na Ligę Mistrzów oraz Ligę Europy.

Bonus w zakładce “Wpłata” widoczny będzie dla wszystkich graczy, którzy dokonali minimum jednego depozytu.

Zasady:

Jak odebrać 300 PLN na europejskie puchary (12 PLN z mnożnikiem x25): 

  1. Dokonaj depozytu minimum 25 PLN wybierając ”300 PLN na europejskie puchary” – widoczny na Twoim koncie. Bonus dostępny jest dla wybranych graczy.
  2. Otrzymasz bonus w wysokości 2% swojego depozytu, z mnożnikiem kursu całkowitego ”x25”.
  3. Przy wpłacie 600 PLN otrzymujesz bonus o równowartości 300 PLN (bonus 12 PLN z mnożnikiem kursu: x25).
  4. Przygotuj swój kupon kombi (minimum 3 zdarzenia, kurs łączny minimum 2.50 oraz kurs na selekcję minimum 1.25) za środki bonusowe.
  5. Aktywuj na swoim kuponie mnożnik kursu całkowitego ”x25”.

Bonus będzie dostępny do odbioru po zalogowaniu na konto gracza do czwartku (11.03 do godziny 23:59).

Szczegóły i regulamin promocji znajdziecie TUTAJ.

Krzysztof Piątek potwierdził: „Była w Milanie oferta z Tottenhamu”

Krzysztof Piątek odszedł z Milanu w styczniu ubiegłego roku. W tamtym okresie miał otrzymać oferty od kilku klubów z najlepszych lig europejskich. Mówiono także wiele o możliwym transferze do Tottenhamu. Polak zdradził, że faktycznie do klubu wpłynęła oferta od „Kogutów”.

W rozmowie z Romanem Kołtoniem na kanale „Prawda Futbolu” Piątek zdradził kulisy swojego rozstania z Milanem. Polak otwarcie przyznał, że na jego niekorzyść zadziałał powrót na San Siro Zlatana Ibrahimovicia. Polak jednocześnie uważa, że może był jednak za mało cierpliwy.

Tottenham? Był temat!

W momencie, kiedy pewne było odejście Piątka z Milanu pojawiało się wiele plotek na temat potencjalnego nowego pracodawcy napastnika. Wśród nich wymieniano między innymi Tottenham. Jak się okazuje, Anglicy rzeczywiście wystosowali dla Polaka ofertę.

– Była w Milanie oferta z Tottenhamu na 1,5-roczne wypożyczenie. Kontuzji doznał Harry Kane i miałem go na 3 miesiące zastąpić – zdradził Piątek w „Prawdzie Futbolu”.

Działacze Herthy okazali się jednak nie do przebicia. Sam 25-latek przyznaje, że zaimponowali mu pomysłem na przyszłość klubu. Także osoba Jurgena Klinsmanna wywarła na nim ogromne wrażenie. Resztę historii niestety dobrze znamy…

– Hertha była najkonkretniejsza. Od razu rzuciła duże pieniądze, kontrakt na 4,5 roku. Determinacja bardzo duża. Przekonało mnie to i osoba Jurgena Klinsmanna, u którego miałem być centralną postacią projektu – przyznał Polak.

Krzysztof Piątek zdradził, co sprawiło, że odszedł z Milanu. „Tak to wyglądało”

W styczniu ubiegłego roku Krzysztof Piątek rozstał się z Milanem. Odejście Polaka z San Siro zbiegło się z powrotem do klubu Zlatan Ibrahimovicia. 25-latek w rozmowie z Romanem Kołtoniem przyznał, że transfer Szweda bezpośrednio wpłynął na decyzję o zmianie barw klubowych.

Piątek do Mediolanu trafił po fantastycznej grze w Genoi. Krótko po trafieniu do Serie A Polak zjednał sobie kibiców na całym Półwyspie Apenińskim. Po pół roku pobytu we Włoszech przeszedł do Milanu, gdzie także zanotował doskonały start. Wkrótce jednak jego forma zaczęła pikować.

„Przede wszystkim przyszedł Ibra”

Zaledwie po roku gry na San Siro reprezentant Polski musiał pożegnać się z klubem. 25-latek odszedł z Milanu i trafił do Herthy Berlin, gdzie występuje do dziś. Co jednak wpłynęło bezpośrednio na taką decyzję napastnika?

– Przede wszystkim przyszedł „Ibra”. A ja chciałem grać i dobrze przygotować się do mistrzostw Europy. Nie wyobrażałem sobie tak naprawdę siedzenia na ławce przez 5-6 meczy pod rząd. Jak „Ibra” zaczyna mecz od początku, to praktycznie schodzi tylko, jak ma jakieś urazy. I tak to wyglądało – opowiedział Piątek w rozmowie z Romanem Kołtoniem na kanale „Prawda Futbolu”.

– Nie grałem w lidze. W pucharze dostałem szansę, strzeliłem bramkę, dałem asystę, a później znów były mecze w lidze bez minut. Może zabrakło mi cierpliwości. Ale taką podjąłem decyzję – stwierdził napastnik.

W Berlinie również nie było łatwo

Piątek wspomniał także o współpracy z Bruno Labbadią. Niemiec został zwolniony w styczniu bieżącego roku, a na jego miejsce przyszedł Pal Dardai. 25-latek nie wspomina najlepiej współpracy z byłym szkoleniowcem. Uważa, że dostawał za mało szans na udowodnienie formy.

– Może nie mam żalu do Labbadii, ale napastnik czasem też potrzebuje czasu. A ja nie dostałem nawet 6 meczy, by grać od początku do 70 minuty. Nie pokazał mi, że chce na mnie stawiać. Ciężko złapać formę, jeśli raz się gra, a raz nie gra – przyznał snajper.

Piątek ma świadomość, że ostatnio ma gorszy okres, jednak nie załamuje się. Mimo słabszego momentu wierzy, że jeszcze wszystko może się odwrócić.

– Ten rok nie jest udany, ale mam kontrakt jeszcze przez cztery lata i sporo przez ten czas się może wydarzyć – uważa Polak.

Thomas Tuchel wściekły na Timo Wernera! Wszystko zarejestrowały kamery [WIDEO]

Po tym jak Thomas Tuchel przejął stery nad Chelsea, The Blues powoli zaczynają wracać na odpowiednie tory. W poniedziałek klub z Londynu podejmował na własnym obiekcie Everton. Pomimo zwycięstwa Thomas Tuchel nie krył swojego rozczarowania zachowaniem Timo Wernera. Zobaczcie sami.

Timo, jak długo będziesz przebywać na lewej stronie? Przecież ty grasz po drugiej stronie! Ostatnie piętnaście minut przebywasz tylko po lewej stronie. Nie rozumiesz? – wykrzykiwał niemiecki szkoleniowiec.

Kryzys finansowy w La Liga? Prezes ligi uspokaja: „Jesteśmy przygotowani na odejście Leo Messiego”

Potencjalne odejście Leo Messiego z FC Barcelony może spowodować straty finansowe nie tylko w klubie z Katalonii, ale i w całej lidze hiszpańskiej. Prezes La Liga – Javier Tebas – jest jednak spokojny o przyszłość hiszpańskiego futbolu.

Po zeszłorocznej kompromitacji w Lidze Mistrzów wiele się mówiło o możliwym odejściu Lionela Messiego z Barcelony. Argentyńczyk ostatecznie pozostał w klubie z Katalonii, lecz jego kontrakt obowiązuje wyłącznie do końca tego sezonu. Jeśli 33-latek postanowi zmienić otoczenie i opuści granicę Hiszpanii, to spowoduje to ogromne straty finansowe nie tylko dla klubu, ale i dla całej La Liga.

Wpływ Messiego na finanse FC Barcelony

Pod koniec stycznia tego roku hiszpańska gazeta „El Mundo” opublikowała szczegóły kontraktu Leo Messiego. Według danych podanych przez hiszpański dziennik, Argentyńczyk przez ostatnie 4 lata miał zarobić ponad 500 milionów euro. Na pierwszy rzut oka można by stwierdzić, że 33-latek jest ogromnym obciążeniem dla klubowej kasy. Jeśli jednak spojrzymy na dochód klubu zapewniony przez Lionela, sytuacja zmienia się o 180 stopni. W czasie kiedy Messi zarobił ponad 500 milionów euro, zapewnił ponad miliard euro dochodu.

Messi ma podobny wpływ również na ligę hiszpańską. Jeśli „La Pulga” opuści Hiszpanię – a prędzej, czy później tak się stanie – La Liga zapewne niezwykle ucierpi finansowo, z powodu spadku oglądalności oraz zmniejszenia zainteresowania ze strony sponsorów. Javier Tebas – prezes La Liga – ma już co prawda podobne doświadczenie po odejściu Cristiano Ronaldo. 58-letni Hiszpan przyznaje, że zarząd ligi jest przygotowany na odejście legendarnego piłkarza.

– Jesteśmy już przygotowani finansowo na odejście Leo Messiego, tak jak byliśmy przygotowani na transfer Cristiano Ronaldo do Juventusu – oświadczył Javier Tebas.

– Decyzję o odejściu Cristiano podjął jego klub, więc nie mam prawa się w tej sprawie wypowiadać. Zawsze jednak wolę mieć w lidze najlepszych piłkarzy, choć wcześniej odszedł nie tylko Ronaldo, ale i Neymar – dodał Hiszpan.

Prezes La Liga odpowiedział również na pytanie, czy odejście Messiego zrujnuje El Clasico.

– Na ten mecz nie powinno wpływać dwóch graczy. Odejście Ronaldo nie wpłynęło na widowisko, więc odejście Leo również nie powinno odegrać znaczącej roli – powiedział Tebas na łamach „ONsport”.

źródło: meczyki.pl

Dyrektor generalny NENT Group o wejściu na polski rynek, realizacji transmisji i ramówce. „Społeczeństwo zobaczy, jakie są korzyści”

Dyrektor generalny NENT Group udzielił wywiadu Markowi Wawrzynowskiemu z WP Sportowe Fakty. Anders Jensen opowiedział m.in. o tym dlaczego przedsiębiorstwo postanowiło wejść na polski rynek. Dyrektor szwedzkiej firmy zdradził również jak będzie wyglądać ramówka na platformie Viaplay.

Wspomniane przedsiębiorstwo od nowego sezonu będzie prezentowało na swojej platformie rozgrywki Bundesligi, Ligi Europy oraz Ligi Konferencji. Na łamach WP Sportowe Fakty możemy przeczytać dlaczego Szwedzi zdecydowali się na polski rynek.

Duży potencjał

– Jest bardzo wiele dobrych powodów. To duży rynek, są tu bardzo dobre podstawy do rozwoju, jest dobra infrastruktura jeśli chodzi o technologię, o telefonię komórkową, ale też bardzo duża chęć w społeczeństwie do wprowadzania nowych technologii cyfrowych. Przy tym jest bardzo niskie wykorzystanie platform streamingowych, jeśli porówna pan do innych krajów Europy czy do Stanów Zjednoczonych. To się zmieni, gdy społeczeństwo zobaczy, jakie są korzyści płynące z tego rozwiązania. Myślę, że dla nas to fantastyczna pozycja startowa – argumentuje Jensen.

Polscy dziennikarze

Wielu kibiców zastanawiało się w jakim języku będą prowadzone transmisje na platformie Viaplay. Dyrektor generalny NENT Group zdradził, że toczą się rozmowy z polskimi dziennikarzami.

– Już mamy zaangażowanych ludzi. Ma to być miejscowe studio z miejscowymi komentatorami. Chcemy wykorzystać polskie doświadczenie. Jesteśmy koncernem międzynarodowym, ale chcemy być postrzegani jako część lokalnej społeczności. Prowadzimy rozmowy, więc na razie nie możemy zdradzać żadnych nazwisk.

100% transmisji

Reprezentant szwedzkiej firmy skomentował także cenę, która w porównaniu do konkurencji może wydawać się wysoka.

– Jeśli spojrzy pan na to, co my dajemy w tej cenie, to są tysiące godzin transmisji. Bundesliga, Liga Europy, Liga Konferencji – dajemy 100 proc. meczów, kilkaset meczów, może pan obejrzeć, co chce, będziemy transmitować wszystko – uzupełnia dyrektor generalny NENT Group.

Źródło: WP Sportowe Fakty

Legenda niemieckiego futbolu nie ma wątpliwości. „Jeśli Roberta ominą kontuzje, to zdobędzie 40 bramek”

Robert Lewandowski pobije rekord Gerda Müllera w liczbie zdobytych bramek w ciągu jednego sezonu? Co do tego żadnych wątpliwości nie ma legendarny niemiecki piłkarz – Klaus Fischer. 71-latek udzielił wywiadu monachijskiej gazecie „Abendzeitung”.

Znakomity sezon Lewandowskiego

Najlepszy piłkarz świata wciąż walczy i jest na najlepszej drodze do ustanowienia nowego rekordu Bundesligi w liczbie zdobytych bramek w jednym sezonie. Dotychczasowy rekord należy do legendarnego Gerda Müllera, który zdobył 40 bramek w sezonie 1971/1972. Po 24 rozegranych kolejkach Robert Lewandowski ma na swoim koncie 31 bramek. Do wyrównania legendarnego rekordu Polakowi brakuje już tylko 9 goli, a przed nim pozostało 10 kolejek do rozegrania.

Jestem przekonany, że jeśli Roberta ominą kontuzje, to zdobędzie 40 bramek, a nawet więcej. Zostało mu 10 kolejek, a jego liczby są imponujące. Jednak to niewiarygodne, ile goli strzela. On tworzy swoją historię – mówi cytowany przez PAP Klaus Fischer w rozmowie z „Abendzeitung”.

Fatalna sytuacja Schalke

Klaus Fischer całą swoją karierę klubową spędził w Bundeslidze. Dwukrotny uczestnik Mistrzostw Świata w niemieckiej ekstraklasie strzelił w sumie 268 bramek, co daje mu drugie miejsce w klasyfikacji najlepszych strzelców w historii ligi niemieckiej. 210 z 268 goli strzelił dla Schalke 04, które obecnie przeżywa potężny kryzys i jest na najlepszej drodze do spadku.

Bardzo bym chciał, aby Schalke się utrzymało, ale nie wierzę w to. To klub stanowiący historię i integralną część Bundesligi, ale samą tradycją żyć się nie da – komentuje 71-latek.

ZOBACZ: Spotkanie z udziałem Schalke wybrane najgorszym meczem od wielu lat. Otrzymali fatalną notę

źródło: PAP

Jakub Kosecki czeka na powrót kibiców i krytykuje media społecznościowe. „To jedno wielkie gó***”

Jakub Kosecki udzielił wywiadu Mateuszowi Skierwaskiemu z portalu WP Sportowe Fakty. Były zawodnik m.in. Legii Warszawa opisał swój obecny stosunek do mediów społecznościowych. Skrzydłowy Cracovii w mocnych słowach odniósł się do bieżących trendów.

Kosecki wrócił do Polski po ponad dwóch latach gry dla tureckiej Adany Demirspor. Jego odejście z tego kraju było szeroko komentowane w Polsce. „Kosa” grzmiał, że nie czuł się najlepiej w Adanie, otwarcie krytykował klub. 30-letni piłkarz Cracovii miał wówczas dość zachwianej sytuacji w drużynie. Nie zabrakło również mocniejszych sugestii np. na temat wykończenia mentalnego. Później Roman Kosecki musiał temperować jego słowa.

Przerwa od social mediów

Jakub Kosecki wywiadzie dla WP Sportowe Fakty opowiedział m.in. o podejściu do mediów społecznościowych. „Kosa” uchodzi w Polsce za kontrowersyjnego piłkarza, przez co często mu się obrywało. Teraz stwierdził, że usunął się z internetowego życia.

– Jakiś czas temu usunąłem Instagram, nie mam też Facebooka. Nie używam, nie czytam, bo dla mnie media społecznościowe to jedno wielkie gó*** i przekłamanie rzeczywistości. Ludzie kłamią na swój temat, a później w normalnym życiu wychodzą kwiatki. W sieci każdy jest teraz modelem, influencerem albo „ekspertem”. Odciąłem się od tego syfu – mówił na łamach WP Sportowe Fakty Kosecki.

Czeka na powrót kibiców

Skrzydłowy Cracovii dodał jednak, że tęskni za „polską krytyką”. Kosecki bardzo żałuje, że nie może usłyszeć hejtu na stadionach, bo to go motywuje do pracy.

– Fajnie, że wróci nasz specyficzny hejcik, trochę „nienawiści”, to mnie nakręca, ale na żywo. Dlatego żałuję, że nie ma kibiców na trybunach. Będę na nich czekał – dodał.

Źródło: WP Sportowe Fakty

Ujawniono zarobki piłkarzy Bayernu. Lewandowski bezsprzecznym liderem

„Sky Sports” dotarło do informacji o zarobkach piłkarzy Bayernu Monachium. Dziennikarze niemieckiego oddziału telewizyjnej stacji przedstawiły dokładne kwoty inkasowane przez zawodników. W tym również Roberta Lewandowskiego.

Dotychczas w kontekście polskiego napastnika mówiło się o pensji w wysokości 20 mln euro za sezon gry. Co więcej, sugerowano, że jest to jedno z dwóch największych wynagrodzeń w drużynie mistrza Niemiec. Jak się okazuje – 32-latek jest samodzielnym liderem listy płac Bawarczyków.

Kto zarabia najwięcej?

Faktyczna pensja Lewandowskiego nie różni się jednak znaczącą od tej, którą podawano do tej pory. Lider klasyfikacji strzelców tego sezonu Bundesligi rocznie pobiera 22 miliony euro brutto. Manuel Neuer, który miał zarabiać tyle samo, ile Polak ma w rzeczywistości nieco mniejsze wynagrodzenie. Wraz z Leroyem Sane inkasują po 18 mln brutto.

Następni na liście są: Thomas Muller (16 mln), Lucas Hernandes (14 mln), a także Jerome Boateng, i co ciekawe, wypożyczony z Juventusu Douglas Costa (po 12 mln). Pensja Brazylijczyka może dziwić, biorąc pod uwagę formę transakcji ze „Starą Damą”. Niedawno świat obiegły plotki o niezadowoleniu klubu ze skrzydłowego i chęci oddania go do Włoch. Zapewne gigantyczne zarobi zawodnika także odegrały swoją rolę.

Kluczowe postacie zarabiają mniej?

David Alaba, który zapowiedział rozstanie z Bayernem po tym sezonie zarabia zaskakująco niewiele. Austriak inkasuje „jedynie” 11 mln euro za rok gry. To właśnie kwota wpisana w kontrakcie była zarzewiem konfliktu piłkarza z klubem. Uniwersalny defensor chciał zarabiać tyle samo co Robert Lewandowski.

Jeszcze bardziej zaskakujące są jednak zarobki Joshuy Kimmicha. Silnik napędowy „Die Roten” otrzymuje wynagrodzenie w wysokości 10 mln euro. „Sky Sports” dodaje jednak, że agent zawodnika prowadzi rozmowy z Bayernem w sprawie przedłużenia umowy. Pomocnik ma otrzymać podwyżkę nawet o 50 proc. dotychczasowej pensji.

Podobna sytuacja ma się z Leonem Goretzką. Pensja 26-latka wynosi również 10 mln, ale i on niebawem ma złożyć podpis pod nowym kontraktem. Co ciekawe, Serge Gnabry i Kingsley Coman także nie zarabiają wielkich pieniędzy w porównaniu do ich roli na boisku. Niemiec inkasuje 9 mln euro, zaś Francuz – 8 mln.

Najniżej na liście

Na dole listy płac wciąż nie brakuje dużych nazwisk. Niklas Sule wraz z Corentinem Tolisso za sezon zgarnia 6 mln euro. O milion mniej otrzymują Javi Martinez i Alphonso Davies, a także Benjamin Pavard i Alexander Nubel. Marc Roca ma wpisane w umowie 4 mln euro, podobnie jak 18-letni Jamal Musiala, który niedawno związał się z Bayernem pięcioletnim kontraktem.

Najniższe wynagrodzenia w klubie należą do trójki rezerwowych: Erica Maxima Choupo-Motinga, Tanguya Nianzou (po 3 mln) oraz Bouna Sarra (2,5 mln). Ten ostatni najpewniej po sezonie pożegna się z Bawarią. Mistrz Niemiec nie jest zadowolony z poziomu, jaki prezentuje 29-latek.

Zarobki piłkarzy Bayernu Monachium:

  • Robert Lewandowski – 22 miliony euro brutto za sezon
  • Manuel Neuer – 18 mln euro
  • Leroy Sane – 18 mln euro 
  • Thomas Muller – 16 mln euro
  • Lucas Hernandez – 14 mln euro
  • Jerome Boateng – 12 mln euro
  • Douglas Costa (wypożyczony z Juventusu) – 12 mln euro
  • David Alaba – 11 mln euro
  • Joshua Kimmich – 10 mln euro
  • Leon Goretzka – 10 mln euro
  • Serge Gnabry – 9 mln euro
  • Kingsley Coman – 8 mln euro
  • Niklas Sule – 6 mln euro
  • Corentin Tolisso – 6 mln euro
  • Javi Martinez – 5 mln euro
  • Alphonso Davies – 5 mln euro
  • Benjamin Pavard – 5 mln euro
  • Alexander Nubel – 5 mln euro
  • Marc Roca – 4 mln euro
  • Jamal Musiala – 4 mln euro
  • Eric Maxim Choupo-Moting – 3 mln euro
  • Tanguy Nianzou – 3 mln euro
  • Bouna Sarr – 2,5 mln euro

TROLLNEWSY I MEMY