Ostatni mecz kadry w 2021 roku za nami, eliminacje mistrzostw świata, a przynajmniej faza grupowa, także. Polacy, niestety, przegrali spotkanie z Węgrami (1-2) na PGE Narodowym po bardzo, bardzo kiepskim występie. Mało tego, przegrali spotkanie, które może finalnie przesądzić o tym, na kogo trafimy w barażach. Co zawiniło? Kogo właściwie można obarczyć winą i czy zawiedli poszczególnie gracze, cała drużyna czy może Paulo Sousa?
Na początek warto zauważyć, że decyzje podjęte przed rywalizacją z Węgrami, należały do tych z kategorii „bardzo dziwnych”. Na trybunach Stadionu Narodowego spotkałem się ze znajomym dziennikarzem. Zapytał mnie wówczas, dlaczego właściwie Lewandowski nie znalazł się nawet kadrze meczowej, podczasy gdy ze zdecydowanie niżej notowaną Andorą zagrał 90. minut. I na to pytanie nie umiem znaleźć odpowiedzi.
Czy Andora na własnym terenie rzeczywiście byłaby tak trudnym rywalem, że musieliśmy posyłać do boju nasz wyjściowy skład? A nawet jeśli, to czemu przy prowadzeniu 3-1 Lewandowski nie opuścił murawy? Kapitan „Biało-Czerwonych” zagrał całe spotkanie, a ostatnie 30 minut graliśmy trójką w ataku, z Milikiem i Piątkiem, ustawionymi przed „Lewym”.
Gdyby Sousa zdjął w 60. minucie Lewandowskiego i wprowadził za niego Piątka (robiąc zmianę 1:1), to być może z Węgrami mógłby zagrać, chociaż te pół godziny w drugiej połowie. Kto wie, czy takie rozwiązanie nie zmieniłoby ostatecznego rozstrzygnięcia.
Tymoteusz Puchacz, aka „człowiek wrzutka”
Odchodząc jednak od dywagacji na temat Lewandowskiego, warto pochylić się nad grą Tymoteusza Puchacza. Nie zliczę, ile razy łapałem się za głowę, widząc kolejny rajd i nieudolną wrzutkę piłkarza Unionu Berlin. Wrzutkę, albo niecelne podanie, bo właściwie taki repertuar zapodał kibicom na Narodowym w poniedziałek.
Ale to jeszcze jakoś można mu wybaczyć. Jest młody, dynamiczny, ma zdrowie do biegania. OK. Czarę goryczy przelało jednak jego zachowanie przy drugiej bramce dla Węgrów.
Pomijając fakt, jaką dziurę zostawiła nasza pomoc (do tego jeszcze wrócę) w środku pola i przed polem karnym, to Puchacz zachował się po prostu fatalnie. Na pewno kojarzycie sytuację z meczu na Euro ze Szwecją, kiedy to Przemysław Płacheta wracał truchtem za atakującymi Szwedami. Powiedzieć, że miałem flashbacki z tej sytuacji wczoraj, to jak nic nie powiedzieć. Mało tego, Puchacz na koniec miał jeszcze pretensje do kolegów za straconego gola.
Machaniem rękami niestety nie zatrzyma się rywali. 🤷♂️ Do kogo pretensje miał Tymoteusz Puchacz❓🤔 #kadra2021 #tvpsport pic.twitter.com/02ezzNji7I
— TVP SPORT (@sport_tvppl) November 15, 2021
Zresztą przy pierwszej bramce też należy się go czepiać. W końcu to Puchacz trącił piłkę tak, że spadł idealnie na głowę Andrasa Schafera.
Ale żeby być sprawiedliwym, trzeba nadmienić, że chyba żaden z naszych obrońców nie zaliczył udanego występu. Zarówno Dawidowicz, jak i Kędziora mieli momenty mocno elektryczne. Matty Cash również się do tego grona wpisał, choć on rzeczywiście próbował, mimo że często na jego plecach znajdowało się dwóch-trzech rywali.
Nauczymy się grać piłką
Odbiegając od defensywy, jestem wprost przerażony naszą bezradnością w środku pola. W poniedziałek nie było żadnego lidera, który wziąłby na siebie ciężar rozgrywania piłki, konstruowania akcji. Na początku próbował Jakub Moder, ale ostatecznie przygasł. Przez pierwsze kilka minut próbował Mateusz Klich, ale przygasł. Wejście Piotra Zielińskiego na drugą połowę nieco ożywiło grę, aczkolwiek i on w pojedynkę nie był w stanie przebić węgierskiego muru.
Znowu brakowało nam takiej zadziorności, zbierania drugich piłek, walki o pozycję. A przecież nasi kadrowicze pokazali, że to potrafią, chociażby w meczu z Anglią czy Hiszpanią. Z Węgrami tego jednak zabrakło.
Jeden pozytyw
Być może robię to na siłę, aczkolwiek nie wyobrażam sobie nie wspomnieć o Karolu Świderskim. Napastnik PAOK-u chyba jako jedyny na PGE Narodowym zaprezentował się z bardzo dobrej strony. Zebrał sporo fauli na sobie, kilka razy odważnie doskakiwał do rywali, stwarzając potencjalne zagrożenie. Fajnie wyglądało też jego cofanie się do drugiej linii, aby wesprzeć pomocnik w rozgrywaniu.
Będąc szczerym „Świder” podobał mi się od pierwszych minut. Na bramkę, która dała nam chwilowy remis, po prostu sobie zasłużył, jak nikt inny. Dla mnie był to zdecydowanie najjaśniejszy punkt reprezentacji Polski.