Nowe doniesienia o aferze premiowej. „Asystent selekcjonera zbierał numery kont”

Zdaje się, że afera premiowa nigdy nie będzie miał końca. Niedawno Grzegorz Krychowiak udzielił głośnego wywiadu na ten temat „Meczykom”, a dziś kontrinformacje wyjawia Łukasz Olkowicz. Dziennikarz „Przeglądu Sportowego Onet” postawił w wątpliwość słowa reprezentanta Polski. 

Przede wszystkim przypomnijmy, że temat całej premii został zarzucony przez Mateusza Morawieckiego. Kwota od 30 do 50 milionów złotych miała trafić bezpośrednio na konta reprezentantów Polski i sztabu Czesława Michniewicza.

Oczywiście Robert Lewandowski i Grzegorz Krychowiak podkreślali już w wywiadach, że nie był to ich pomysł. I do tego momentu się wszystko zgadza.

Negatywna atmosfera

Nowe fakty przedstawił jednak Łukasz Olkowicz. Na łamach „Przeglądu Sportowego” przedstawił, jak naprawdę wyglądała sytuacja w reprezentacji Polski. Temat podziału premii miał zapoczątkować sam Michniewicz. Dodatkowo o głos zapytano osobę ze środowiska kadry.

– Temat premii zaczął selekcjoner. Prowadził go z jakimś człowiekiem od premiera Morawieckiego. Z pominięciem PZPN. Asystent selekcjonera wydzwaniał do tego człowieka od premiera. Po meczu z Argentyną na kolacji selekcjoner wywołał temat premii. Zaproponował sposób podziału. Lewandowski był wyraźnie zażenowany, czemu w takim momencie zaczyna się dyskusje o premiach. Cała ta sytuacja bardzo źle wpłynęła na atmosferę w kadrze przez kolejne dwa dni. Asystent selekcjonera zbierał numery kont. Chciał, żeby wypłaty były załatwione jeszcze przed meczem z Francją – cytuje „PS” anonimowego członka sztabu szkoleniowego. 

Dalej czytamy, że temat wywołał spory konflikt. Na kolacji miało dojść do awantury, podczas której Michniewicz miał zadeklarować, że nie weźmie żadnych pieniędzy.

Kłóci się to więc z wersją przedstawioną przez selekcjonera w „TVP Sport”. Podczas rozmowy z Jackiem Kurowskim 52-latek stwierdził, że od początku nie chciał dla siebie ani złotówki. Pieniądze miały zostać podzielone wyłącznie między piłkarzy (także rezerwowych) i sztab. Dyskusja miała nie trwać dłużej niż pięć minut.

– Oni mają ograniczone możliwości obrony. Żaden z nich nie zna losów selekcjonera, każdemu zależy na dobru reprezentacji i aktualnie nie wiadomo, z kim przyjdzie im pracować w marcu na starcie eliminacji. Mając to na uwadze, publiczne oskarżanie selekcjonera odbiłoby się na ich obecności w kadrze. W prywatnych rozmowach wielu z nich nie kryło jednak swojego zażenowania rozegraniem całej tej sytuacji – dodaje informator „PS”.


Źródło: „Przegląd Sportowy Onet”.

Cały tekst Łukasza Olkowicza przeczytacie TUTAJ.