Kilka lat temu dostarczał sprzęt AGD. Poznajcie bohatera AC Milan

Junior Messias okazał się bohaterem AC Milan w środowym spotkaniu Ligi Mistrzów przeciwko Atletico Madryt. 30-letni Brazylijczyk 2 sezony temu występował w Serie B, a w kampanii 2017/2018 grał w drużynie z czwartego poziomu rozgrywkowego we Włoszech.

Za nami piąta seria gier tegorocznej odsłony Ligi Mistrzów. Na papierze jednym z najciekawiej zapowiadających się spotkań była potyczka Atletico Madryt z AC Milan. Co prawda piłkarze nie rozpieścili kibiców pod względem liczby zdobytych bramek (padła tylko jedna), ale za to byliśmy świadkami niesamowitej historii z udziałem Juniora Messiasa.

Wygrana Milanu

Faworytem wczorajszego starcia było Atletico Madryt. Co prawda podopieczni Simeone nie rozpoczęli najlepiej zmagań w tym sezonie Ligi Mistrzów (4 punkty w pierwszych 4 meczach), jednak AC Milan wystartował jeszcze gorzej (1 punkt w pierwszych 4 meczach). W pierwszym meczu pomiędzy obiema drużynami lepsze okazało się Atletico, które wygrało 2:1. We wczorajszym spotkaniu wydawało się, że padnie remis, gdyż żadna ze stron nie mogła przedrzeć się przez zasieki rywala. Koniec końców w meczu padła bramka, a jej autorem był Junior Messias, który trafił do bramki rywala w 87. minucie meczu.

Nieoczywisty bohater

Gdybyśmy usłyszeli jeszcze kilka dni temu, że Milan wygra z Atletico 1:0 po bramce w końcówce meczu, to chyba nikt nie postawiłby, że będzie to Junior Messias. 30-letni Brazylijczyk trafił do AC Milan pod koniec letniego okienka transferowego w ramach wypożyczenia. Do tej pory dla Rossonerich zagrał 3 razy i zdobył jedną bramkę, właśnie przeciwko Atletico.

Trudne początki

Junior Messias urodził się w Brazylii, jednak tam nie dostrzeżono jego talentu do gry w piłkę. Swoje umiejętności szkolił podczas luźnej gry ze znajomymi, a także grając dla małego, lokalnego klubu. Akademia żadnego wielkiego klubu z Brazylii nie była przekonana co do jego umiejętności i potencjału. W 2011 roku Messias trafił do Włoch w wieku 20 lat, by dołączyć do swojej rodziny, która udała się tam za pracą.

– Nauczyłem się grać kopiąc piłkę z kolegami na ulicy. Czasami samemu wychodziłem z piłką i po prostu odbijałem ją od ściany. Grałem wszędzie tam, gdzie był kawałek wolnej przestrzeni. To było piękne – wspominał Brazylijczyk.

Pierwsza praca we Włoszech

Brazylijczyk chciał kontynuować swoją przygodę z piłką, zgłosił się do kilku klubów z Serie D, jednak wszędzie mu podziękowano. Aby się utrzymać, Messias musiał podjąć się pracy i podjął się jej na budowie, a jego pierwszą „fuchą” było oczyszczanie cegieł. Następnie podjął się pracy jako dostawa w firmie ze sprzętem RTV-AGD.

Pierwszy klub

Pierwszym klubem we Włoszech Juniora Messiasa był 5-ligowy zespół Casale, w którym rozpoczął przygodę w 2015 roku. Trener tej drużyny wcześniej dostrzegł Brazylijczyka na jednym z amatorskich turniejów. Messias zgodził się wziąć udział w kilku treningach, po których obie strony doszły do porozumienia ws. dłuższej współpracy. Brazylijczykowi zaoferowano wówczas 1500 euro miesięcznie, dzięki czemu mógł porzucić swoje poprzednie zajęcia. Messias zdołał strzelić strzelić 21 bramek w 32 ligowych meczach, dzięki czemu wprowadził Casale do Serie D. Po tym sezonie zmienił klub.

– Nie zaoferowali mi odpowiedniej pensji na utrzymanie rodziny. Uwielbiałem to miejsce, a fani mnie kochali. Strzeliłem 21 bramek i drużyna natychmiast wróciła do Serie D – mówił w lipcu 2017 roku.

Komplikacje

W sezonie 2016/2017 występował już na poziomie Serie D w barwach Chieri Calcio. W 33 ligowych spotkaniach zdobył 14 bramek. Po tak dobrym sezonie zdołał dojść do porozumienia z występującym w Serie B Pro Vercceli, dla którego ostatecznie… nie zagrał. Włoski klub nie mógł zarejestrować do rozgrywek piłkarza spoza Unii Europejskiej, który w poprzednim sezonie grał amatorsko. Z tego powodu pod koniec 2017 roku podpisał kontrakt z AC Gozzano.

Debiut w Serie B

Pierwszym poważniejszym klubem w karierze Juniora Messiasa było Crotone, do którego trafił w styczniu 2019 roku, jednak sezon 2018/2019 dokończył w występującym w Serie C AC Gozzano na zasadzie wypożyczenia. Swój pierwszy rok na poziomie Serie B Brazylijczyk spokojnie mógł zaliczyć do udanych. Zawodnik z miejsca stał się podstawowym piłkarze Crotone, dla którego rozegrał 34 spotkania ligowe, zdobywając 6 bramek i notując 6 asyst. Ponadto Crotone zdołało wywalczyć awans do Serie A!

Debiut w Serie A

Pierwszy sezon Juniora Messiasa w Serie A był jeszcze lepszy od premierowej kampanii w Serie B. Brazylijczyk nadal był podstawowym zawodnikiem Crotone, zagrał w 36 meczach, zdobył 9 bramek i dołożył do tego 4 asysty.

– To mój pierwszy rok w Serie A i nie było łatwo przyzwyczaić się do tak znaczącej ligi, nie tylko w Europie, ale na całym świecie – mówił w styczniu tego roku.

Transfer do Milanu

Dobra dyspozycja w poprzednim sezonie nie umknęła uwadze skautów innych klubów. AC Milan chcąc wzmocnić kadrę swojego pierwszego zespołu zdecydował się sięgnąć po 30-latka w ramach rocznego wypożyczenia. A resztę historii już znacie…

– Jestem przeszczęśliwy przede wszystkim ze względu na zwycięstwo drużyny. Oprócz oczywiście debiutu i gola, który przyszedł w momencie największej potrzeby – powiedział po wczorajszym meczu Junior Messias.

– Miałem za sobą trudne chwile, odniosłem dwie kontuzje pod rząd. Dziś ważne było zwycięstwo, wciąż żyjemy i walczymy do samego końca. Emocje? Chciało mi się płakać, przez myśl przebiegło mi wszystko to, co do tej pory przeżyłem. Czyste emocje. Pomyślałem o Bogu, całe moja historia jest napisana przez niego. […] Najlepszy wieczór w karierze? Najpiękniejszy. Mam nadzieję, że przyjdą jeszcze kolejne podobne – dodał.


źródło: newonce.sport, sport.pl, acmilan.com.pl, football-italia.net, breakingthelines

Wielki powrót Xaviego stał się faktem! Co Hiszpan może dać Barcelonie jako trener?

Stało się. Xavier Hernández Creus, w skrócie Xavi, zakończył swoją pracę w katarskim Al-Sadd i wrócił do Barcelony, by tam kontynuować swoją przygodę trenerską, która w zasadzie dopiero co się rozpoczęła. Jakie są główne zadania stawiane przed Hiszpanem? Co Xavi może dać Barcelonie jako trener? Jakie są obawy, a jakie nadzieje? Na te i wiele innych pytań odpowiedzi znajdziecie w poniższym tekście.

Powrót legendy

Kiedy słyszymy Xavi, pierwsze co przychodzi nam do głowy do FC Barcelona. Urodzony w hiszpańskiej Terrassie piłkarz już w wieku 11 lat trafił do La Masii, szkółki FC Barcelony. Wtedy pewnie sam Xavi nie spodziewał się, że w klubie ze stolicy Katalonii spędzi kolejne 24 lata. W 2015 roku wychowanek Blaugrany zakończył „poważną” grę w piłkę i przeniósł się do Kataru, gdzie najpierw występował jako piłkarz Al-Sadd, a następnie w tym samym klubie pracował jako trener. Kiedy jednak opuszczał Camp Nou, to wiadome było, że prędzej, czy później Xavi wróci do stolicy Katalonii. Chyba jednak nikt się nie spodziewał, że stanie się to tak szybko i niespodziewanie. A na pewno nikt nie przewidywał, że FC Barcelona będzie w tak ogromnym kryzysie i mowa tu nie tylko o sferze finansowej, ale również sportowej.

Kariera piłkarska w pigułce

Xavi jako piłkarz z Barçą wygrał dosłownie wszystko, co było do wygrania. Począwszy od mistrzostwa Hiszpanii (w sumie wygrał je aż 8-krotnie) przez Puchar Hiszpanii (3 wygrane) aż po Ligę Mistrzów. Warto zaznaczyć, że Xavi jest jednym z kilku piłkarzy, którzy wygrywali najważniejsze klubowe trofeum w Europie aż 4-krotnie, więcej wygranych na swoim koncie ma tylko i wyłącznie Cristiano Ronaldo. Do pełni szczęścia Hiszpanowi zabrakło jedynie poważnej nagrody indywidualnej. Hiszpan był najbliżej zdobycia Złotej Piłki w 2009 i 2010 roku, kiedy zajmował 3. miejsce. Mimo to Katalończyka spokojnie można nazwać legendą FC Barcelony, w której historii zapisał się na stałe. 41-latek rozegrał w bordowo-granatowych barwach aż 767 oficjalnych spotkań, dzięki czemu w klasyfikacji generalnej tego zestawienia zajmuje drugie miejsce, ustępując nieznacznie pewnemu sympatycznemu Argentyńczykowi. Leo Messi, bo o nim mowa, rozegrał zaledwie 11 meczów więcej od swojego starszego kolegi.

Przygoda w Katarze

Tak jak już wspomniałem, Xavi pożegnał się z europejskim futbolem w 2015 roku, kiedy w wieku 35 lat opuścił FC Barcelonę na rzecz katarskiego Al-Sadd. Na ostateczny koniec piłkarskiej kariery Hiszpan zdecydował się w maju 2019 roku. Niedługo później ogłoszono, że wychowanek FC Barcelony pozostanie w Katarze. Xavi zdecydował się na kontynuowanie tam swojej przygody z piłką nożną, tym razem w roli trenera.

– Chcę zdobyć doświadczenie i samemu się sprawdzić. To nowy etap i startuję od zera. Wszyscy widzą mnie w roli trenera Barcelony, ale ja siebie jeszcze nie widzę. Prowadzenie 'Barcy’ to ogromne wyzwanie. Trzeba być do tego przygotowanym i mówiąc szczerze uważam, że jeszcze nie jestem gotowy – mówił Xavi przed kilkoma laty.

Pierwsze trofea

Będąc całkowicie szczerym, nie obejrzałem ani jednego pełnego meczu Al-Sadd pod wodzą Xaviego. Z tego względu przedstawię kilka statystyk i osiągnięć Hiszapana, z okresu pracy we wspomnianym klubie. Przez nieco ponad 2 lata pracy w roli trenera Al-Sadd Xavi poprowadził zespół w 91 oficjalnych meczach, w których średnia zdobycz punktowa jego drużyny wyniosła aż 2,19 pkt na mecz. W sezonie 19/20 Al-Sadd zajęło trzecie miejsce w lidze katarskiej, ale zdołało wygrać Pucharu Kataru oraz Puchar Ligi Katarskiej. Dopiero w drugim sezonie Xavi zdołał wygrać ligę jako trener. Jak już to zrobił, to zrobił to z przytupem. Zespół dowodzony przez byłego piłkarza FC Barcelony był niepokonany przez 22 kolejki rozgrywek i wygrał ligę z 13-punktową przewagą. Wrażenie zrobił również bilans bramkowy, który wyniósł 77 bramek strzelonych do zaledwie 14 bramek straconych. W sezonie 20/21 Al-Sadd sięgnęło także po Puchar Kataru oraz Puchar Ligi Katarskiej.

Dominacja

W ostatnich dwóch latach w sieci co jakiś czas przewijały się filmy z najlepszymi akcjami w wykonaniu Al-Sadd, które pobijały rekordy popularności. Wybrane fragmenty naprawdę robiły wrażenie i przypominały o najlepszych czasach „Tiki-Taki” w FC Barcelonie. Ciężko jednak wysnuwać głębsze wnioski po takich sytuacjach, gdyż liga katarska – lekko mówiąc – nie należy do najmocniejszych, a pomiędzy zespołami często była widoczna różnica klas, nie tylko pod względem zgrania i przygotowania taktycznego, ale także w kontekście indywidualność. W tym sezonie Xavi miał do dyspozycji m.in. Santiego Cazorlę oraz Andre Ayew, którzy pomimo wieku robią ogromną różnicę w grze Al-Sadd.

Analiza gry Al-Sadd

Ciekawe spostrzeżenia nt. gry Al-Sadd pod wodzą Xaviego wymienił Michał Zachodny, który przeanalizował kilka meczów. Dziennikarz opowiedział o jednej z pierwszych zmian, jaką wprowadził Hiszpan wśród piłkarzy swojego zespołu. A mianowicie chodziło o nastawienie piłkarzy do gry w piłkę. Były piłkarze FC Barcelony nauczył swoich podopiecznych cieszenia się piłką i powolnego konstruowania akcji. W późniejszym czasie Xavi potrafil zaimplementować swoje kolejne pomysły taktyczne, które w większości kończyły się sukcesem, jednak nie powinno to robić szczególnego wrażenia, mając na uwadze wspomniane przeze mnie wcześniej warunki do pracy, które były wręcz idealne. Poziom ligi nie jest najwyższy, a jej intensywność pozostawia wiele do życzenia.

– Doświadczyłem sukcesu i rozczarowania. Dużo się uczę. Katar to idealne miejsce do zdobycia doświadczenia jako trener – mówił Xavi w 2020 roku.

Główne zadania i oczekiwania

Najprościej by było powiedzieć, że głównym zadaniem Xaviego byłoby wyciągnięcie FC Barcelony ze sportowego dołka. Na ten moment jednak wydaje mi się, że od Xaviego nie powinno się oczekiwać nie wiadomo jakich cudów, a po prostu postawić przed nim kilka mniejszych działań.

Atmosfera

Pierwszym elementem, który wymaga poprawy, jest atmosfera w szatni. Nie da się ukryć, że za Ronalda Koemana wyniki nie były najlepsze, a do tego dochodziły kontrowersyjne wypowiedzi Holendra na konferencjach prasowych. Były już trener Barçy nie bał się mówić, że za porażkę winni są poszczególni piłkarze. Jasne, krytyka jest ważna, jednak pewne sprawy powinno się pozostawiać w szatni. Na okazjonalne krytykowanie piłkarzy w mediach też można by było przymknąć oko, jednak Koeman pod koniec swojej przygody w Barcelonie dopuszczał się tego niemal tydzień w tydzień. Często słowa holenderskiego szkoleniowca nie miały także odzwierciedlenia w rzeczywistości, wolał on zrzucić odpowiedzialność na piłkarzy, niż wziąć ją na siebie. Cierpieli na tym także młodzi piłkarze, którzy dopiero co wkraczają w dorosły futbol. Nie da się ukryć, że takie działa psuły morale w szatni, a nastawienie piłkarzy również podążało w złą stronę. Xavi z pewnością będzie autorytetem w szatni. Jedyne co będzie musiał zrobić, to dobrze zarządzać piłkarzami i nie może sobie pozwolić na sympatię względem swoich byłych kolegów z boiska jak Pique czy Busquets.

– Chcę pomóc zawodnikom. Jest duża presja i to widać. Trudno jest być zawodnikiem Barcelony. Będziemy pracować, żeby pomóc graczom na poziomie osobistym i zawodowym, i stworzyć zespół – powiedział Xavi podczas poniedziałkowej prezentacji.

Odzyskać formę

Po drugie, Xavi będzie musiał wydobyć ze swoich piłkarzy to, co najlepsze. Jasne, obecna kadra Barçy raczej nie pozwala marzyć o zawojowaniu Ligi Mistrzów czy powalczenia o mistrzostwo Hiszpania. Z drugiej jednak strony, piłkarze nie są aż tak słabi, na jakich kreował ich Ronald Koeman. Mógłbym wymieniać i wymieniać piłkarzy, którzy są dalecy od swojej szczytowej formy. Jest ich aż tak wielu, że zapewne zabrakłoby mi palców na obu dłoniach. Dla przykładu Frenkie de Jong peak swojej formy miał najprawdopodobniej w ostatnim sezonie gry w Ajaxie. Pierwszy sezon Holendra w bordowo-granatowych barwach można oceniać raczej jako przeciętny, gdyż jeden dobry występ przeplatał dwoma słabymi lub przeciętnymi. Dużo lepszy był poprzedni sezon, w którym 24-latek robił bardzo dużo dobrego w ofensywie, czym udowodnił drzemiący w nim potencjał. Z kolei w tegorocznych rozgrywkach Holender ponownie obniżył loty. Przypadków jak Frenkie de Jong jest zdecydowanie więcej i głównym zadaniem Xaviego będzie wykorzystanie potencjału drzemiącego w jego piłkarzach.

– Przychodzę z bardzo jasną koncepcją dotyczącą wymagań i ciężkiej pracy, muszę przekonać zawodników, aby osiągnąć sukces. Będziemy oceniani po wynikach, ale postaramy się grać dobrze, aby pojawiły się rezultaty – ocenił Hiszpan.

Wychowankowie

Mimo wszystko Ronaldowi Koemanowi trzeba oddać, że potrafił on wprowadzać wychowanków do pierwszej drużyny. Podobne zadanie przed Xavim z pewnością postawi Joan Laporta. Obecnie w kadrze pierwszej drużyny Barcelony znajduje się kilku młodych wychowanków, którzy mają już doświadczenie zebrane w seniorskim futbolu. W następnych miesiącach możemy się spodziewać, że Xavi wyłapie kolejne perełki z La Masii.

– Uwielbiam oglądać zespoły, które przejmują inicjatywę na boisku, grają ofensywny futbol i wracają do istoty tego, co kochaliśmy od dziecka, czyli posiadania piłki. Moja filozofia i styl, jaki będę chciał wpoić trenowanym przeze mnie drużynom, będzie podobna do tego, który rozwinęliśmy w Barcelonie przez wiele lat pod wpływem Johana Cruyffa i akademii La Masia – mówił Xavi w 2019 roku.

– Tak, ale bardziej niż o systemie wolę rozmawiać o idei. Jaką chcesz mieć drużynę? Ja proponuję ekipę proaktywną, dominującą nad rywalem, atakującą. Chcę widzieć drużynę, w której piłkarze proszą o piłkę, starają się stworzyć przewagę liczebną, szukają zawodnika znajdującego się na wolnej pozycji… Moim zamiarem jest przekazanie graczom odpowiednich narzędzi, które pomogą im osiągnąć cel. Nie jest takie ważne, czy gramy w ustawieniu 4-4-2, czy 3-4-3. Ważniejszy jest pewien określony model gry. System może się zmieniać w czasie meczu, model nigdy – opowiadał Xavi.

Główne obawy

Pierwszą i zasadniczą obawą przed rozpoczęciem pracy Xaviego w FC Barcelonie jest to, czy uda mu się przełożyć wdrażanie pomysłów z Kataru do Hiszpanii. Oczywiste jest, że łatwiej wprowadzić zmiany w lidze, której poziom nie jest za wysoki, intensywność pozostawia wiele do życzenia, a różnica klas poszczególnych zespołów jest nadto widoczna. W Katarze Xavi był dla swoich podopiecznych autorytetem. Nie mówię, że nie będzie miał on takiej samej pozycji w Barcelonie, jednak należy pamiętać, że w szatni Barçy znajduje się wiele gwiazd, a każda z nich chce grać. Umiejętność gospodarowania zasobami ludzkimi jest kolejnym znakiem zapytania przed rozpoczęciem pracy Xaviego.

– Chcemy być intensywni, agresywni i odzyskiwać piłkę na połowie rywala. Drużyną, która zostawi duszę na boisku, grającą w ataku pozycyjnym. DNA Barçy uczyniło ją wielką – zdradził w poniedziałek Xavi.

– Pomysł na grę jest ważniejszy od ustawienia. Chodzi o to, by wysoko naciskać, tworzyć więcej okazji niż rywal, nie spekulować. W Al-Sadd graliśmy 3-4-3, ponieważ bardzo dominowaliśmy, tu możemy zacząć od 4-3-3, potem przejść do 3-4-3 lub nawet 3-5-2 – dodał.

Koledzy problemem?

Płynnie przechodzimy do kolejnej obawy, która bardzo często przewijała się w mediach społecznościowych. Mianowicie chodzi o to, że w obecnej szatni Blaugrany wciąż znajduje się kilku piłkarzy, którzy wspólnie grali z Xavim. Kibice uważają, że Hiszpan może mieć problem z odstawieniem swoich kolegów z boiska i będzie na nich patrzył przychylniej. Mając na uwadze profesjonalizm 41-letniego trenera, który można poczuć z jego wypowiedzi, wydaje mi się, że nie powinien on mieć problemu z obiektywizmem. Jednak pojawiające się wątpliwości można jak najbardziej zrozumieć.

– Plan jest taki, jak w przypadku pozostałych graczy. Od tych, których znam, będę wymagał najwięcej. Znam ich i wiem, że muszą ciągnąć ten wózek. Wszyscy zaczynają od zera – ocenił Xavi.

Kogo los podzieli?

Brak doświadczenia w prowadzeniu „większych” klubów również pozostawia spore wątpliwości. Xavi w wielu wywiadach powtarzał, że Katar jest dla niego dobrym miejscem do nabrania doświadczenia, jednak umówmy się – liga katarska to peryferia futbolu. Wydaje się, że przed dołączeniem do Barcelony Xavi powinien poprowadzić jeszcze jakiś klub klasy średniej, albo chociaż drogą Pepa Guardioli objąć stery nad Barceloną B. Z tyłu głowy wciąż mamy jednak ostatnie niezbyt udane początki przygód trenerskich byłych piłkarzy. Począwszy od Franka Lamparda w Chelsea, po Andreę Pirlo w Juventusie. Ciekawą drogę obrał natomiast Steven Gerrard, który przygodę trenerską rozpoczął od klubu klasy średniej, do jakiej można zaliczyć Glasgow Rangers. Były piłkarz Liverpoolu z powodzeniem pracuje już tam ponad 3 lata. Tu pojawia się zasadnicze pytanie – czy Xavi pójdzie śladem Pepa Guardioli i osiągnie sukces z Barceloną jako młody trener, czy może podzieli los wspomnianej dwójki Lampard-Pirlo. Wielu kibiców Blaugrany sceptycznie podchodzi do Xaviego jako szkoleniowca, gdyż uważają oni, że na taki ruch jest jeszcze za wcześnie.

–  Xavi jest gotowy. Przygotowywał się dużo czasu do tego wyzwania. Pasuje idealnie do roli trenera Barcelony. Nie tylko ze względu na to, że zna bardzo dobrze ten klub, ale też przez to, że przygotowywał się do tego i teraz może zmierzyć się z wyzwaniem – powiedział o Xavim Iniesta.

źródło: Michał Zachodny, wypowiedź 1, wypowiedź 2, wypowiedź 3, wypowiedź 4, wypowiedź 4,

Pokonać demony z przeszłości. Lech musi dojrzeć

Lech Poznań dość sensacyjnie zremisował z Górnikiem Łęczna. Kolejorz zanotował drugi remis z rzędu po tym, jak w poprzedniej kolejce podzielił się punktami ze Stalą Mielec. Taki obrót spraw z pewnością nie zadowala kibiców KKS-u, który ma walczyć o mistrzostwo.

Poprzedni sezon był dla Lecha koszmarem, bieżący jest nadzieją. Dodatkową presję na sztab i piłkarzy nakłada fakt, iż w 2022 roku przypada stulecie istnienia klubu. Kolejorz ma więc jasny cel – zdobyć mistrzostwo.

Wszystko układa się po myśli Lecha, w klubie jest trener z sukcesami, drużyna punktuje, bojkot „Kotła” zakończony, a główny rywal (Legia) nie potrafi pogodzić gry w Europie z ligą. Kolejorz ma zatem bardzo komfortowe warunki, aby walczyć o tytuł.

Co w przypadku braku triumfu?

Sezon 2021/22 zapowiada się na jeden z najciekawszych w ostatnich latach. W walkę o tytuł uwikłane są aż cztery drużyny. Lech, Raków, Pogoń i Lechia z pewnością będą chciały wykorzystać fakt, iż Legia wpadła w dołek na początku sezonu i nie będzie miała większych szans na mistrzostwo.

Ewentualna porażka Lecha Poznań może zaboleć kibiców jeszcze bardziej niż rezultat z poprzedniego sezonu. Rozpalono nadzieję, klub rozwija się na wielu płaszczyznach, zatrudniono analityków, rozpoczęto współpracę z Uniwersytetem Adama Mickiewicza…

Co, jednak gdy Lech Poznań kolejny raz zawiedzie i nie wykorzysta potknięć Legii, jak w ostatnich latach? Przypomnijmy, że Kolejorz nie zdobył żadnego trofeum od 2016 roku. W tym czasie swoje gabloty otworzyły takie kluby jak Cracovia, Lechia, Arka, Piast czy Raków.

Przegranie mistrzostwa w sezonie 2021/22 może być ciosem ostatecznym, który wywoła kolejne negatywne reakcje. Tak, jak było w maju 2018 roku po pamiętnym roztrwonieniu pierwszego miejsca i korzystnego terminarza.

Jak zapobiec porażce?

Kolejorz musi się nauczyć zamykać mecze. Słabsze spotkania zdarzają się każdym drużynom, jednak dojrzałość hegemonów pozwala im na „przepchanie” meczów i jednobramkową wygraną. W ostatnich latach taką dojrzałością w polskiej lidze wykazywała się Legia Warszawa. Wbrew pozorom, to właśnie mecze ze średniakami i ekipami z dolnej strefy są najważniejsze na etapie całego sezonu. Tych spotkań jest po prostu więcej.

Porażka w wyjątkowym sezonie może mieć ogromny wydźwięk. Prawdą jest, że często kibice Lecha oczekiwali zbyt wiele. Teraz Kolejorz jest w innej sytuacji, ponieważ ma wszystko, aby zakończyć sezon na fotelu lidera.

Lech Poznań ma obecnie najlepszą kadrę w lidze. Wielkopolanom brakuje jedynie dojrzałości i skuteczności. Jeśli Kolejorz nie chce znów utracić zaufania kibiców, musi to naprawić. Mistrzostwo Polski jest jedyną opcją na odkupienie win z przeszłości. Inaczej właściciele będą znów musieli znosić regularne wyzwiska i bojkoty z jeszcze większą skalą niż te po sezonie 17/18.

Przed Paulo Sousą arcyważny egzamin. Zwycięstwo z Albanią jest koniecznością

Reprezentacja Polski zbliża się do kluczowego momentu eliminacji mistrzostw świata. Przed Paulo Sousą arcyważny mecz z Albanią, od którego zależy, czy znajdziemy się w piłkarskiej elicie. Na papierze, patrząc szczególnie na wynik naszej ostatniej rywalizacji z „Orłamiwydaje się, że wszystko powinno pójść gładko. W końcu w Warszawie rozgromiliśmy ich 4-1. Rzeczywistość jest jednak dużo bardziej brutalna.

W Polsce owszem wynik był po naszej stronie. Sama gra jednak pozostawiała wiele do życzenia. Zawiodło wiele czynników, ale sprzyjało szczęście. Albania miała mnóstwo okazji i zamiast jednego gola na PGE Narodowym spokojnie mogła wbić następne. Dlatego do najbliższego starcia w Tiranie trzeba podejść z szacunkiem do rywali.

Mecz warty więcej

Albańczyków rzeczonym szacunkiem trzeba darzyć z kilku powodów. Oprócz ich gry w Warszawie należy pamiętać, że to właśnie oni zajmują obecnie miejsce wicelidera naszej grupy eliminacyjnej. W tym momencie to właśnie oni, a nie „Biało-Czerwoni” kwalifikują się do gry w barażach o udział w mundialu.
Spotkanie z Albanią to mecz, który po prostu trzeba wygrać. Remis? Nic nam nie da. Porażka? Totalna klapa i duże utrudnienie w kontekście wyjazdu na mistrzostwa.
Obecnie nasi wtorkowi rywale mają na koncie 15 punktów. Polacy utrzymują, bliski, bo bliski, ale jednak dystans jednego punktu. W przypadku porażki Albania odskakuje nam już na cztery „oczka”. Remisując, zachowujemy natomiast status quo i oczekujemy listopadowych, decydujących meczów. Zwycięstwo zapewnia nam natomiast dwupunktową przewagę.

Nie można stracić środka pola

Co jednak zrobić, aby zapewnić sobie ten komfort w postaci dwupunktowej przewagi? Przede wszystkim w Tiranie nie możemy pozwolić sobie na oddanie środka pola, tak, jak miało to miejsce na PGE Narodowym. Wówczas przecież Albańczycy nas dosłownie zgnietli.
Podopieczni Paulo Sousy nie byli w stanie utrzymać się przy piłce i wymienić kilku podań. Jakub Moder i Grzegorz Krychowiak zupełnie nie udźwignęli ciężaru gry i niemal w całości oddali pole rywalom. We wtorek taka sytuacja nie może mieć miejsca.

Nie można polegać tylko na Lewandowskim

Choć gra we wrześniu się nie zgadzała, to zgadzała się forma Roberta Lewandowskiego. Nasz kapitan niemal w pojedynkę rozbił defensywę Albanii i podźwignął resztę reprezentacji. Nie możemy jednak polegać na nim bez końca.
W Tiranie musi pojawić się ktoś jeszcze, kto w razie problemów będzie w stanie wziąć grę na siebie. Ktoś, kto przytrzyma piłkę dłużej, chwilę pomęczy, ściągnie na siebie obrońców gospodarzy.

Zero z tyłu z poważnym rywalem

Jak na razie Paulo Sousa zachował czyste konto dwa razy. Pierwszy raz udało mu się to w meczu z Andorą (3-0) oraz w ostatniej rywalizacji ze wspomnianym już San Marino (5-0). Aczkolwiek wcześniej nawet i ci drudzy byli nam w stanie wpakować bramkę, jeszcze we wrześniowej rywalizacji (7-1).
Zarówno Andora, jak i San Marino to rywale, którzy nie są na szczególnie wysokim poziomie. Do tej pory ani z Anglią, ani z Węgrami, ani z Hiszpanią, Szwecją, Słowacją czy, chociażby tą Albanią, nie potrafiliśmy skończyć meczu z czystym kontem. Za każdym razem traciliśmy bramki po indywidualnych błędach defensywy czy grupowym „wylewie”.
Oczywiście, sam Sousa mówił już, że wolałby wygrać 5-4, niż 1-0, bo ceni sobie ofensywny futbol, a w końcu zwycięstwo, to zwycięstwo. Nie da się jednak ukryć, że miło by było zobaczyć ponownie szczelną defensywę w naszej reprezentacji. Gdyby w Tiranie udało się wygrać i to jeszcze z czystym kontem, to śmiało, można by przyklasnąć Portugalczykowi i pogratulować dobrego odrobienia pracy domowej.

Wielki powrót Griezmanna do Atletico Madryt! Dlaczego mu nie poszło w FC Barcelonie?

Letnie okienko transferowe w czołowych europejskich ligach zostało zamknięte. Tuż przed jego końcem Atletico Madryt i FC Barcelona dogadały się ws. wypożyczenia Antoine’a Griezmanna.

Za nami jedno z najciekawszych okienek transferowych w historii futbolu. Kluby zmieniły takie gwiazdy jak Leo Messi, Cristiano Ronaldo, czy Romelu Lukaku, a do ostatnich godzin okienka ważyły się losy innych wielkich piłkarzy jak chociażby Kylian Mbappe, który ostatecznie najbliższe miesiące spędzi w PSG.

Zawirowania w Hiszpanii

W ostatnich godzinach, ba, w ostatnich minutach okienka transferowego najgoręcej było w Hiszpanii. I to nie dlatego, że w ostatnich dniach w  Madrycie temperatura przekraczała 25 stopni Celsjusza, a wszystko to za sprawą zawirowań na rynku transferowym. Przed północą dogadywane było wypożyczenie Saula z Atletico do Chelsea. Dlaczego ten transfer był aż tak ważny? A to dlatego, że od niego zależały transakcje z udziałem Antoine’a Griezmanna oraz Luuka de Jonga.

Jeszcze na kilka minut przed północą wydawało się, że żaden z tych trzech piłkarzy nie zmieni klubu. Na oficjalne potwierdzenie musieliśmy poczekać w zasadzie do 1 września, bo dopiero kilka minut po północy zostało ogłoszone wypożyczenie Saula do Chelsea. To spowodowało, że Atletico zdecydowało się wypożyczyć z FC Barcelony Antoine’a Griezmanna. To z kolei wytworzyło w Katalonii potrzebę sprowadzenia napastnika, więc Barça zdecydowała się wypożyczyć z Sevilli Luuka de Jonga. Co ciekawe kataloński „Sport” podał, że wszystkie formalności zostały dopięte o… 23:59!

Griezmann wraca do Atletico

Antoine Griezmann wrócił do Atletico Madryt, choć na razie tylko na zasadzie wypożyczenia. Atletico i Barcelona dogadały się ws. rocznego wypożyczenia Francuza i uzgodniły, że to aktualny mistrz Hiszpanii będzie pokrywał pensję Francuza. Mówi się, że dodatkowo klub z Madrytu zapłacił Barcelonie za wypożyczenie piłkarza 10 milionów euro. Duma Katalonii poinformowała w oficjalnym komunikacie, że w umowie zawartej między obiema stronami zawarty został zapis mówiące o obowiązkowym wykupienie piłkarza przez Atletico. Mówi się, że Los Colchoneros będą musieli zapłacić za Griezmanna 40 milionów euro.

Ciekawy wątek poruszył „Sport”. Według katalońskiego dziennika rozmowy między Atletico i Barceloną trwały przez ostatnie dwa miesiące. Pamiętamy, jak jeszcze kilka tygodni temu dużo mówiło się o potencjalnej wymianie Griezmanna na Saula, jednakże Barça nie była zainteresowana taką propozycją.

Garść statystyk

Francuski napastnik spędził w Katalonii nieco ponad 2 lata. W 2019 roku prezydent Bartomeu zgodził się zapłacić za niego 120 milionów euro. Patrząc z perspektywy czasu, można ten transfer uznać za dużą wtopę, gdyż 30-latek nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Francuz przywdziewał bordowo-granatowe barwy w aż 102 oficjalnych meczach, w których strzelił zaledwie 35 bramek i zanotował 17 asyst. Choć statystyki indywidualne i tak nie wyglądają jeszcze aż tak źle. Gorzej było z jego wkładem w grę zespołu. Jasne, Griezmann odgrywał ważną rolę w pressingu i w grze obronnej Barçy, jednak w zdecydowanej większości meczów zawodził w ofensywie. Francuz bardzo często „przechodził” obok meczu i jeśli ktoś nie spojrzał na wyjściowy skład przed meczem, to często mógł stwierdzić, że Francuza nie ma na boisku. Zdarzały mu się także dobre, obiecujące występy, jednak piłkarzowi brakowało stabilizacji.

Co poszło nie tak?

Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że Atletico jest idealnym miejscem dla Griezmanna, a Griezmann jest idealnym piłkarzem dla Atletico. W 2019 roku piłkarz zdecydował się opuścić swoją strefę komfortu i dołączył do FC Barcelony. Już na samym starcie pojawiało się wiele głosów zwątpienia, które mówiły, że 30-latek jest zbyt podobnym piłkarzem do Leo Messiego, jeśli chodzi o grę w ataku. Zarówno Francuz, jak i Argentyńczyk lubią być tzw. wolnym elektronem, co niestety się ze sobą mocno gryzło. W kolejnych miesiącach obawy ekspertów się tylko potwierdzały. W tym roku Barcelonę w końcu opuścił Leo Messi i wydawało się, że Griezmann w końcu rozwinie skrzydła i udowodni, że wydane na niego przez Barcelonę 120 milionów euro się opłacało. Niestety, pierwsze trzy mecze w nowym sezonie pokazały, że Francuz wcale nie zyskał na odejściu Argentyńczyka.

– W Barcelonie muszę nauczyć się gry na nowej pozycji. Muszę nauczyć się rozumieć moich nowych kolegów. Nie chwyciłem jeszcze ruchów Suáreza i Messiego, pomocników i bocznych obrońców. Messi jest niesamowity, trzeba się nim cieszyć. Oglądanie jego gry i gra u jego boku to coś spektakularnego – mówił Antoine Griezmann kilka miesięcy po dołączeniu do FC Barcelony.

Kolejnym powodem, dla którego Griezmannowi nie poszło w Barcelonie, jest być może fakt, że jego styl gry nie pasował do stylu gry Barcelony. W Atletico 30-latek miał bardzo wiele zadań ofensywnych, a zespół dowodzony przez Diego Simeone raczej był skupiony na nietraceniu bramek niż ich strzelaniu. Antoine w Barcelonie starał się grać tak, jak robił to w Atletico, tzn. dużo biegał, dużo pracował w obronie oraz pressingu, jednak brakowało u niego przebojowości w ofensywie. Sam zresztą mówił po dołączeniu do Barcelony, że jego zaletą nie jest dryblowanie i mijanie kolejnych przeciwników, a kreowanie sytuacji poprzez wymianę podań. Nie mam pewności, czy takie były założenia kolejnych szkoleniowców Dumy Katalonii, czy może po prostu piłkarz nie umiał się dostosować do wytycznych trenera oraz do gry całego zespołu.

– Moją zaletą nie jest gra 1 na 1 czy drybling. W Realu zawsze szukałem wymiany piłek z kolegami na jeden kontakt, czy wchodzenia w pole karne i stwarzania tam niebezpieczeństwa. Kiedy gram w piłkę, nie myślę zbyt dużo. Gram tak, jak mi wychodzi. Jeśli w życiu prywatnym jestem wesoły lub smutny, będzie to widać na boisku – mówił Francuz kilku miesiącach gry w Barcelonie.

Wspomniałem już, że Antoine Griezmann często „przechodził” obok meczu i w większości spotkań był bardzo niewidoczny. Kibice Barcelony, którzy wypowiadali się w mediach społecznościowych, bardzo często zwracali uwagę na ten aspekt. Niewykluczone, że wiele słów krytyki ze strony mediów oraz kibiców zaczęły negatywnie oddziaływać na psychikę zawodnika. Po pierwszych miesiącach  w Barcelonie w mediach zaczęły krążyć informacje, że piłkarz ma problem z aklimatyzacją w szatni. „Kibice Barcelony nie są znani z cierpliwości i wkrótce Griezmann może zacząć odczuwać skutki słabszej gry. Poza tym widzę, że ma problemy z aklimatyzacją w szatni, a także nie może się odnaleźć w taktyce drużyny” – pisał w październiku 2019 roku jeden z dziennikarzy francuskiego Canal +.

– Jestem bardzo nieśmiałą osobą. Nie mam w zwyczaju rozmawiać z innymi, ale na wszystko przyjdzie czas. Nie wychylę się pierwszy z rozmową, ale mogę powiedzieć, że poznajemy się cały czas z Luisem i Leo. Byliśmy już na kilku kolacjach i będzie tego więcej. Kwestie pozaboiskowe mogą tylko pomóc w tym, co dzieje się na murawie – zdradził po dołączeniu do Barçy.

Co dalej?

Antoine Griezmann na razie wraca do Atletico Madryt na zasadzie wypożyczenia, jednak po sezonie zostanie zrealizowany obowiązek wykupu. Jak dla mnie, bez cienia wątpliwości, Francuz po kilku tygodniach treningów u Diego Simeone odzyska dawny blask, a następnie będzie rządził i dzielił w drużynie, w której do tej pory święcił największe sukcesy. Niepewna pozostaje kwestia pozycji Francuza. Przed ponad 2 lata gry w Barcelonie kolejni szkoleniowcy nie mogli znaleźć planu na piłkarza i był on ustawiany na wiele różnych pozycjach. Z kolei w Atletico najczęściej grywał jako środkowy napastnik lub tuż za plecami napastnika. Obecnie w kadrze Los Rojiblancos znajduje się Luis Suarez, który – jeśli ominą go kontuzje – ma pewne miejsce w wyjściowym składzie na pozycji napastnika. W kadrze Atleti znajduje się wielu piłkarzy, który mogą grać jako „dziesiątka” z Felixem, Correą i Cunhą na czele. Jedno jest pewne – Griezmann będzie odgrywał pierszoplanową rolę u Diego Simeone. Pytanie jest jednak takie – na jakiej pozycji i w jakiej roli będzie grał Francuz.

Co z projektem „trofeum na stulecie”? Brak podstaw do nadziei wśród kibiców Lecha

Lech Poznań rozpoczął przygotowania do kolejnego sezonu, jednak fani znów mają obawy. Na miesiąc przed wznowieniem rozgrywek Kolejorz wciąż pozostaje bez lewego obrońcy. Czy kibice Lecha Poznań mają podstawy do nadziei? Dlaczego Kolejorz może mieć problemy ze ściągnięciem „kozaków”? I kropla pozytywu w morzu negatywnych emocji.

Lech Poznań ciągle zawodził swoich kibiców w ostatnich sezonach. Tak naprawdę jedynym pozytywem z niedawnych lat jest awans do fazy grupowej Ligi Europy, który i tak brutalnie obrzydzono. Fani Kolejorza już nawet nie cieszą się z wielkich (jak na polskie warunki) kwot otrzymywanych za swoich wychowanków, bo wiedzą, że te pieniądze zostaną spalone w kominku. Skuteczność transferowa Lecha Poznań wynosi bowiem około 30%.

Czy kibice mają rację?

Zdenerwowanie fanatyków Lecha Poznań jest jak najbardziej uzasadnione. Klub zajął w poprzednim sezonie tragiczne, jedenaste miejsce w PKO Ekstraklasie. To najgorszy wynik od 18 lat. Już nie można go nawet nazwać mistrzem Poznania – Warta zajęła 5. Lokatę.

Winić można za to wielu. Od trenera Żurawia, przez zarząd klubu po piłkarzy. Kibice Lecha mają już dość. Dali o tym dobitnie znać w ostatnim meczu sezonu 2017/2018. Od tamtego czasu w Warcie upłynęło już sporo wody, a perspektywa postrzegania Kolejorza się nie zmienia.

Co z transferami?

Klub zapowiada, że w tym oknie transferowym wyda najwięcej pieniędzy na transfery z całej ligi. Część uważa, że takie stwierdzenie to tylko mydlenie oczu. Druga strona cierpliwie czeka. Fani są zaniepokojeni, bowiem do Lecha przyszli na razie tylko dwaj zawodnicy. Mowa o Radosławie Murawskim, którego zakontraktowano już zimą oraz Joelu Pereirze, prawym obrońcy z ligi portugalskiej.

Prawda jest taka, że Kolejorz zna swoje miejsce w szeregu. Klub musi poczekać, aż łańcuch transferowy zacznie działać, by wreszcie dopiąć swego. Drużyny z topu kupią swoje cele, średniaki uzupełnią kadrę i dopiero wtedy słabi zaczną wyjmować drobne z kieszeni, żeby wyjąć kogoś dla siebie.

Z lechowego otoczenia da się usłyszeć, że Kolejorz zamierza ściągnąć do siebie graczy o odpowiedniej jakości, nie z łapanki. Na takich musi poczekać. Jak ktoś ma być „kozakiem”, to oznacza, że ma też oferty z lepszych lig. Na ten moment Lech Poznań nie ma argumentów do przekonania takich piłkarzy do siebie. Dlaczego?

  • 11. drużyna trzydziestej ligi w Europie
  • Ostatnie poważne trofeum zdobyte w 2015 roku
  • Kibice nieprzychylni zarządowi – zapowiada się żenująca frekwencja
  • Brak europejskich pucharów

Kropla pozytywu w morzu negatywnych emocji wokół klubu

Lech Poznań wreszcie ma trenera. Po latach bujania się od wizji do wizji postawiono na sprawdzonego człowieka – jednego  z najbardziej utytułowanych szkoleniowców w Polsce. W klubie wiedzą, że tuż za rogiem czai się stulecie. Z tego powodu zrezygnowano z eksperymentów w postaci „My tego trenera przygotowywaliśmy do tej roli latami” – jak było z Żurawiem i Djurdjeviciem.

Maciej Skorża ma w swoim trenerskim CV 3 mistrzostwa Polski i 3 puchary kraju. Kto, jak nie on miałby pomóc Kolejorzowi w osiągnięciu sukcesu na stulecie? Samo zatrudnienie odpowiedniego trenera jednak nie załatwi wszystkiego. Słowa Macieja Skorży po letniej przerwie nie napawają kibiców optymizmem. Na konferencji prasowej przed przygotowaniami do sezonu udało się wyczytać bezradność trenera Kolejorza. Klub wciąż nie ma lewego obrońcy na miarę oczekiwań, a podobno drużynę powinno budować się od defensywy.

Trudno się dziwić

Atmosfera wokół klubu jest okropna. Kibice są zdenerwowani. Pod każdym wpisem Lecha w mediach społecznościowych wylewają swoje żale. Z żadnej strony nie zapowiada się na poprawę. Kolejne obietnice klubu są dla większości powtarzanymi rok w rok dyrdymałami. Jeśli Lech Poznań naprawdę chce walczyć o trofea na stulecie, to musi mieć u boku swoich kibiców. Jak naprawić relację z fanami i tchnąć w ich nadzieje? Na szczęście to nie należy do moich obowiązków.

Julian Nagelsmann dołączy do Bayernu! Czy to dobra wiadomość dla Roberta Lewandowskiego?

We wtorkowy poranek otrzymaliśmy potwierdzenie, że Julian Nagelsmann od kolejnego sezonu będzie trenerem Bayernu Monachium. Kim jest nowy trener „Bawarczyków” i jaki wpływ będzie on miał na dyspozycję Roberta Lewandowskiego?

Bayern Monachium potwierdził we wtorkowe popołudnie, że nowym szkoleniowcem ich drużyny zostanie Julian Nagelsmann. Niemiec jest uznawany za jeden z największych trenerskich talentów na świecie. 33-latek rozpocznie pracę w nowym klubie od 1 lipca, jego kontrakt ma potrwać do czerwca 2026 roku.

– Już sam pięcioletni kontrakt Juliana pokazuje, jak bardzo Bayern wierzy w nowego trenera. Jestem przekonany, że wraz z Julianem Nagelsmannem będziemy bardzo skutecznie kształtować sportową przyszłość FC Bayern – skomentował Oliver Kahn, legenda Bayernu.

Kilkadziesiąt godzin temu pisaliśmy o tym, że „Bawarczycy” są skłonni zapłacić za 33-letniego szkoleniowca RB Lipsk w okolicach 20 milionów euro! Po oficjalnym ogłoszeniu ze strony Bayernu powyższe kwota transferu uległa delikatnej zmianie. Niemieccy dziennikarze podają, że ostatecznie skończy się na 15 milionach euro dla RB Lipsk + ok. 5 milionów euro w postaci bonusów.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Bayern Monachium syty, a reprezentacja Niemiec cała? Ciekawy pomysł na rekompensatę za Flicka

Kim jest Julian Nagelsmann?

Tak jak już wspomniałem, Julian Nagelsmann uchodzi za jeden z największych talentów wśród trenerów piłki nożnej na świecie. Niemiec ma jedynie 33 lata na karku, a już ma zapisane w CV prowadzenie dwóch uznanych klubów w Niemczech.

Jednak od początku. Młody Julian nie miał łatwo od samego początku swojego życia, gdyż dość szybko zmarł mu ojciec i musiał pomóc swojej mamie w sprawach rodzinnych.

– Po śmierci taty musiałem zaopiekować się mamą, pomóc jej sprzedać dom i kupić nowy. Nauczyło mnie to, że w życiu są sprawy dużo ważniejsze od futbolu. Dlatego uważam, że nie powinniśmy traktować go zbyt poważnie – wspominał Nagelsmann w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung.

Niemiec rozpoczął granie w piłkę w akademii Ausgburga i jak wiele młodych chłopców marzył o tym, by zostać zawodowym piłkarzem. W trakcie pobytu w TSV 1860 Monachium doznał pechowej kontuzji kolana i natychmiast powrócił do Augsburga. Po operacji chrząstka nadal nie była w optymalnym składzie, a zaledwie 20-letni Julian musiał zakończyć karierę piłkarską, zanim ta na dobre się rozpoczęła. Rozpacz młodego Niemca była na tyle duża, że początkowo nie chciał mieć nic więcej wspólnego z futbolem.

– To było dla mnie niezwykle smutne, że musiałem tak szybko zakończyć karierę. Początkowo nie chciałem mieć nic więcej wspólnego z piłką nożną – wspominał po latach Julian Nagelsmann.

Trenerem Nagelsmanna w Augsburgu był nie kto inny jak sam Thomas Tuchel. Obecny szkoleniowiec Chelsea dobrze rozumiał ból swojego młodszego podopiecznego, gdyż on sam musiał przedwcześnie zakończyć karierę z powodu kontuzji. W sezonie 2007/2008 Thomas Tuchel był trenerem rezerw Augsburga. 34-letni wówczas Tuchel zlecił Nagelsmannowi, by ten przeanalizował ich najbliższego przeciwnika. I tak można powiedzieć, rozpoczęła się jego przygoda. 20-latek spisał się na tyle dobrze, że tę pracę kontynuował aż do końca wspomnianej kampanii.

– To było dla mnie naprawdę ciekawe doświadczenie, bo dotąd nigdy nie zastanawiałem się, jak myśli trener. Nagle musiałem się zastanawiać, co drużyna robi z piłką, jak zachowuje się w defensywie – mówił po czasie Nagelsmann.

Po sezonie 07/08 powrócił do TSV 1860 Monachium, gdzie został asystentem trenera drużyny U-17. Następnie Nagelsmann przeniósł się do Hoffenheim, gdzie najpierw został drugim trenerem drużyny młodzieżowej, a następnie mianowano go na samodzielnego trenera w wieku zaledwie 24 lat.

W 2014 roku poprowadził drużynę Hoffenheim U-19 do triumfu w juniorskiej Bundeslidze. W 2016 roku w wieku zaledwie 28 lat objął stery seniorskiej drużyny Hoffenheim po tym, jak ze stanowiska z powodów zdrowotnych odszedł Huub Stevens. Dzięki temu stał się on najmłodszym trenerem w historii Bundesligi. Młody Niemiec miał za zadanie utrzymać „Wieśniaków” w Bundeslidze, co udało mu się wykonać. Zadanie to wcale nie było takie łatwe! W momencie gdy debiutował, Hoffenheim miało stratę do bezpiecznego miejsca wynoszącą 7 punktów. W debiutanckim sezonie w roli pierwszego trenera seniorskiego klubu wygrał 7 z 14 spotkań.

– Mam szacunek do ludzi, ale nie boję się postawionego przede mną zadania. Właściwie myślę, że z moim warsztatem będę w stanie pomóc tej drużynie – mówił przed debiutem.

W sezonie 2017/2018 zajął z Hoffenheim 3. miejsce w Bundeslidze, dzięki czemu uzyskał awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Dla „Wieśniaków” był to jeden z największych sukcesów w ich historii, nigdy wcześniej nie występowali oni w najważniejszych klubowych rozgrywkach w Europie. Najleoiej zobaczcie reakcję piłkarzy na filmie poniżej (od 02:30).

Talent Nagelsmanna nie umknął uwadze zarządowi RB Lipsk. Klub, który od zaledwie kilku sezonów odgrywa znaczącą rolę w Bundeslidze, zakontraktował Juliana Nagelsmanna przed sezonem 2019/2020, kiedy ten miał zaledwie 31 lat. Znakomite wyniki z „Bykami” tylko zwiększyły liczbę plotek dotyczących przyszłości młodego szkoleniowca. Jedno było pewne – Nagelsmann w końcu musiał trafić do klubu z absolutnego TOP-u. I tak też się stało.

Czy to dobra wiadomość dla Lewandowskiego?

Polscy kibice teraz się zastanawiają, jak będzie wyglądał Robert Lewandowski, kiedy stery przejmie Julian Nagelsmann. W przeszłości niemiecki trener wielokrotnie nie krył zachwytu nad piłkarzem Bayernu. Przyszły trener „Bawarczyków” w ostatnich miesiącach wielokrotnie wspominał, że Polak jest obecnie najlepszym napastnikiem na świecie.

– Lewandowski to obecnie najlepszy napastnik w Europie. (…) Robert jest mieszanką cech klasowego napastnika, bo jest bardzo niebezpieczny pod bramką, dobrze gra w powietrzu oraz obiema nogami. Ma też bardzo ciekawą budowę: jest wysoki, ale wciąż bardzo szybki – mówił Nagelsmann jeszcze na początku 2020 roku w rozmowie z bundesliga.com.

– Z całym szacunkiem, ale Robert Lewandowski tak naprawdę nie musi już niczego trenować. On potrafi wszystko. Musi tylko trenować tak, aby był świeży i gotowy na każdy weekend – komentował 33-latek przed startem obecnego sezonu Bundesligi w rozmowie z sport1.de.

Kolejne pytanie, jakie zadają sobie obecnie kibice w Polsce, jest to, jaki plan będzie miał Nagelsmann na napastnika Bayernu. 33-letni szkoleniowiec podczas pracy w RB Lipsk wielokrotnie eksperymentował z formacją oraz ustawieniem poszczególnych piłkarzy. Niemiec potrafił jednego dnia zagrać trzema obrońcami, w kolejnym spotkaniu czteroma, a w jeszcze kolejnym wystawiał piątkę obrońców. Wydaje się jednak, że do ustawienia większą uwagę przykuwają kibice i eksperci, aniżeli sam trener. On sam mówi, że jest do dla niego mało istotne, a dużo bardziej się liczy pomysł na grę i wymienność pozycji.

– Jestem jak piekarz, który miesza składniki, wsuwa pieczywo do pieca, a potem analizuje efekt działania. A na koniec wybiera najlepszą z możliwych recept – tłumaczył w przeszłości Niemiec.

RB Lipsk potrafiło grać nie tylko z jednym wysuniętym napastnikiem, ale również z duetem snajperów. W przeszłości Nagelsmann mówił, że Lewandowski wykazuje się cechami, które pozwalałyby mu nawet na grę jako „dziesiątka”.

– Ma dobry instynkt, a może też grać na pozycji numer „10”. Nie zawsze musi finalizować akcje, jest w stanie także zagrać kluczowe podanie. A kiedy jest 4:0 i nie musi już strzelać gola, nie ma problemu z pomaganiem drużynie utrzymać się przy piłce, nawet przez 25 minut. To niezwykłe – mówił kilkanaście miesięcy temu Nagelsmann.

Zaawansowane metody treningowe Nagelsmanna

Julian Nagelsmann zaczyna wyznaczać pewne trendy w piłce nożnej. Niemiec idzie z duchem czasu i w swoich treningach wykorzystuje to, na co pozwala mu technologa. Drony, czy wielkie ściany wideo stają się powoli normalnością. Do tego dochodzi analiza wielu statystyk z poszczególnych meczów.

– Zawsze mam w rękach iPada, dzięki któremu mogę kontrolować kamery. Gdy zatrzymuję obraz, mogę na nim rysować, pokazując zawodnikom możliwe rozwiązania sytuacji – tłumaczył Niemiec.

– Rozwój nauki w sporcie i dostęp do niesamowitych danych sprawia, że trenowanie staje się nauką. Szkoleniowcy potrzebują coraz większego naukowego zaplecza. To nie jest warunek konieczny, by być dobrym trenerem, ale daje to większe możliwości w trakcie analizy gry. Dopiero gdy zetkniesz się z takimi danymi, zrozumiesz, jak ważne one są – mówił Nagelsmann.

Bardzo często wymagania taktyczne Nagelsmanna przekraczały możliwości piłkarzy. Na nadmiar informacji narzekali m.in. Sandro Wagner, czy Andrej Kramarić, których Julian Nagelsmann prowadził w Hoffenheim.

– To było dla mnie coś nowego, mieć trenera, który ma takie modułowe podejście do futbolu. Próbował grać skomplikowaną piłkę, dzielił ją na części, stopniowo nad nimi pracował, a potem sklejał z powrotem jedna po drugiej – mówił Wagner.

– Zbyt często zmieniamy system w trakcie gry. Jesteśmy ludźmi, nie robotami. Kocham Juliana, ale w niektórych momentach zmieniamy systemy i potrzebujemy kilku minut, bo nie każdy gracz to rozumie albo nie dosłyszy z powodu 50 000 widzów na trybunach – komentował Kramarić.

Wielu piłkarzu było jednak pod wrażeniem metod treningowych Juliana Nagelsmanna. Jedną z takich osób był Kevin Kuranyi, który opowiedział, jak to wyglądało „od środka”.

– Pracowałem w młodości z trenerami, którzy nie znali się zbyt dobrze na piłce. Czułem się wtedy jak w liceum. Julian Nagelsmann to uniwersytet. Myśli 24 godziny na dobę o piłce. Wie, co poprawiać i jak przygotować drużynę taktycznie, tak aby zmienić plan na mecz w ciągu minuty. Podstawą jego filozofii jest to, żeby piłkarz myślał o futbolu. Masz się skupić i rozumieć ćwiczenie. Jeżeli go nie rozumiesz i wykonujesz je źle, to wylatujesz. To rozwija, bo piłkarz musi myśleć i rozumieć automatycznie.

Piłkarze chwalili sobie również relacje interpersonalne między nimi a trenerem. W przeszłości mówił o tym Sejad Salihović, jeden z podopiecznych Nagelsmanna w Hoffenheim.

– Bardzo łatwo przychodzi mi porozumiewanie się z zawodnikami, bo wyobrażam sobie, jak się czują w danej sytuacji. Mamy dobre, otwarte relacje, a wiek sprawia, że jest nieco łatwiej. Jednak wszystko nadal funkcjonuje na zasadzie trener-piłkarze – mówił Sejad Salihović.

Podsumowanie

Wydaje się, że dołączenie Juliana Nagelsmanna do Bayernu jest naturalną koleją rzeczy, gdyż sam trener od dłuższego czasu wydawał się być skazanym na klub z „Bawarii”. Można powiedzieć, że w swojej karierze Nagelsmann każdą drużynę jaką „dotknął”, to zamieniał ją w złoto. Ale nie da się ukryć, że praca w Bayernie, będzie najtrudniejszym wyzwaniem w jego dotychczasowej karierze.

Kto jest bliżej, a kto dalej wyjazdu na EURO? Lista wygranych i przegranych marcowego zgrupowania reprezentacji Polski

Za nami marcowe zgrupowanie reprezentacji Polski, podczas którego podopieczni Paulo Sousy rozegrali 3 spotkania. Kto w tym okresie mógł przekonać do siebie portugalskiego szkoleniowca, a kto wręcz odwrotnie? Zebraliśmy dla listę piłkarzy, którzy mogą czuć się „wygranymi” ostatniego zgrupowania, oraz ustaliliśmy grono „przegranych”.

Zakończyło się zgrupowanie reprezentacji Polski, pierwsze pod wodzą Paulo Sousy. Biało-Czerwoni odnieśli zwycięstwo z Andorą (3:0), zanotowali remis z Węgrami (3:3) oraz doznali porażki z Anglią (1:2) na Wembley. Teraz wszyscy piłkarze wracają do swoich klubów, a selekcjoner naszej reprezentacji zaczyna analizę występów swoich podopiecznych. Przypomnijmy, że zakończone wczoraj zgrupowanie było ostatnim spotkaniem reprezentantów Polski przed obozem przygotowawczym przed EURO, który rozpocznie się pod koniec maju.

Najbliższe mecze reprezentacji Polski:

  • 1 czerwca, 20:45 – Polska – Rosja (mecz towarzyski)
  • 8 czerwca, 18:00 – Polska – Islandia (mecz towarzyski)
  • 14 czerwca, 18:00 – Polska – Słowacja (EURO 2020(1))
  • 19 czerwca, 21:00 – Hiszpania – Polska (EURO 2020(1))
  • 23 czerwca, 21:00 -Szwecja – Polska (EURO 2020(1))
  • 26, 27, 28, 29 czerwca – 1/8 finału EURO 2020(1)

Wygrani marcowego zgrupowania

Kamil Jóźwiak

Bez dwóch zdań największym wygranym marcowego zgrupowania reprezentacji Polski jest Kamil Jóźwiak. Skrzydłowy reprezentacji Polski zachwycił już w meczu z Holandią 18 listopada, kiedy selekcjonerem reprezentacji Polski był jeszcze Jerzy Brzęczek. Wówczas piłkarz Derby County zdobył jedyną bramkę dla Polski w przegranym spotkaniu 1:2.

Wychowanek Lecha potwierdził swoją dobrą dyspozycję również w zespole Paulo Sousy. Kamil szczególnie dobrze wyglądał w wyjazdowym meczu z Węgrami, gdzie w dwie minuty zdobył bramkę oraz zanotował asystę drugiego stopnia.

Swoją dobrą formę potwierdził także w meczu z Andorą, w którym w końcu zagrał pełne 90 minut. Na prawym skrzydle robił dużo pozytywnego zamieszania, które raz przyniosło nawet bramkę. W 55. minucie posłał wrzutkę w pole karne, którą wykorzystał Robert Lewandowski.

W starciu z Anglią Sousa postawił na dwóch mniej ofensywnych wahadłowych – Macieja Rybusa oraz Bartosza Bereszyńskiego. Jóźwiak ponownie wszedł z ławki, kiedy nasz zespół musiał odrabiać straty. Próbował, szarpał, dobrze pracował w defensywie. Aż szkoda, że nie wyszedł w pierwszym składzie, ale rozumiemy pomysł na ten mecz trenera Sousy.

Podczas zgrupowania Kamil Jóźwiak dał wiele drużynie nie tylko w ofensywie, ale również w defensywie, co jest zresztą wymagane na pozycji wahadłowego. Pomimo że nie rozegrał pełnych 270 minut, to znalazł się w czołówce najczęściej faulowanych piłkarzy (9) – do lidera stracił 3 faule. Razem z Bartkiem Bereszyńskim we wszystkich trzech meczach łącznie uzbierali po 4 udane odbiory piłek – najwięcej spośród wszystkich Polaków.

Kamil Glik

82-krotny reprezentant Polski u nowego trenera pierwotnie miał pójść w odstawkę, co pokazał wyjściowy skład Biało-Czerwonych na mecz z Węgrami. Linia obrony w pierwszym meczu pod wodzą Sousy była strasznie niepewna, a solidny do tej pory Jan Bednarek wydawał się bardzo niepewny w swoich poczynaniach. Zmiana przeprowadzona w 58. minucie, kiedy Glik zastąpił Helika na środku obrony, jasno pokazała, że trener Sousa przyznał się do winy. Poza bramką na 3:2 dla Węgrów obrona dowodzona przez Kamila Glika była dużo pewniejsza i nie popełniała większych błędów.

Piłkarz Benevento wprowadził na tyle dużo jakości w starciu z Węgrami, że selekcjoner naszej drużyny narodowej postawił również na niego w starciu z Andorą. Rywale nie sprawili nam zbyt wielu problemów w defensywie, więc siłą rzeczy Kamil Glik nie miał okazji niczego zawalić.

Glik ponownie wyszedł w pierwszym składzie w starciu z Anglią. Zastąpił Lewandowskiego w roli kapitana reprezentacji Polski. Wywiązał się ze swoich zadań wręcz idealnie. Zanotował masę wybić piłki, czy to głową, czy to nogą. Niestety, wiele tego typu piłek było niecelnych, lecz zadaniem stopera jest przede wszystkim bronienie dostępu do własnej bramki. Grał twardo i nieustępliwie. Popełnił głupi faul około metr przed polem karnym w drugiej połowie meczu, na nasze szczęście Anglicy nie wykorzystali okazji. W sumie aż czterokrotnie zatrzymywał rywali w nieprzepisowy sposób. Na szczęście skończyło się bez żółtej kartki.

Kacper Kozłowski

Najmłodszy debiutant w reprezentacji Polski od czasów Włodzimierza Lubańskiego. Wydawało się, że 17-letni piłkarz Pogoni Szczecin jedzie na zgrupowanie tylko po to, żeby zebrać doświadczenie z treningów. Raczej mało kto liczył na to, że Kacper otrzyma jakiekolwiek minuty od trenera Sousy.

Portugalski szkoleniowiec dał mu jednak około 20 minut w starciu z Andorą, kiedy zastąpił na boisku Piotra Zielińskiego. 17-letni pomocnik zaliczył udział przy bramce Karol Świderskiego. Kacper przeprowadził mniej więcej taką akcję, jakich wymaga się od Piotra Zielińskiego. Wziął piłkę, minął kilku rywali, podał do Piątka, a ten oddał piłkę lepiej ustawionemu Grosickiemu, który posłał dośrodkowanie na nogę Świderskiego.

Mam nadzieję, że Kacper zdaje sobie sprawę z tego, że to od niego zależy, czy będą kolejne występy – skomentował Włodzimierz Lubański.

To był dobry, a przede wszystkim obiecujący występ Kozłowskiego w meczu z Andorą, który rozpalił nadzieje kibiców na tyle, że wielu z nich liczyło na wystawienie 17-latka do gry w meczu z Anglią. Na Wembley nie zagrał, ale 20 minut z Andorą jest dobrym prognostykiem na następne lata.

Lista największych przegranych znajduje się na kolejnej stronie, odnośnik znajdziecie niżej

Historia meczów Polaków z Węgrami. Bilans nie powala na kolana

Historia starć Polaków z „Madziarami” nie jest dla nas korzystna. Z 32 spotkań Biało-Czerwoni wygrali tylko 8. Czy dziś zespół Paulo Sousy dopisze na swoje konto kolejne zwycięstwo i poprawi statystyki? Początek meczu Polska-Węgry już o 20:45.

Kiedy mecz Polska-Węgry?

Po 127 dniach przerwy wreszcie do gry wraca reprezentacja Polski! W czwartek, 25 marca Polska rozpocznie kwalifikacje do Mistrzostw Świata 2022. Na pierwszy ogień idą nasi przyjaciele z Węgier. Spotkanie zostanie rozegrane w Budapeszcie, pierwszy gwizdek sędziego już o 20:45.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: W jakim składzie Polska zagra z Węgrami? Jest kilka niewiadomych i zapowiada się niespodzianka

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Nikolić o przejęciu reprezentacji Polski przez Sousę: „To niedobrze dla Węgier”

Nie będzie to tylko pierwszy mecz reprezentacji Polski w eliminacjach do Mundialu w Katarze, ale również pierwsze spotkanie pod wodzą Paulo Sousy. Portugalczyk przejął stery nad drużyną narodową po zwolnionym Jerzym Brzęczku. Od 2000 roku żaden z selekcjonerów reprezentacji Polski nie wygrał w swoim debiucie. Czy Paulo Sousa dziś przełamie tę niechlubną passę?

Historia meczów Polska-Węgry

Statystyki oficjalnych spotkań pomiędzy Polską a Węgrami nie wyglądają dla nas najlepiej. Do tej pory Biało-Czerwoni rywalizowali z Madziarami 32-krotnie, więcej meczów mają tylko z Rumunami (36). Polacy zanotowali 8 zwycięstw, 4 razy padł remis, a aż 20-krotnie lepsi byli nasi oponenci. Bilans bramkowy również nam nie sprzyja, gdyż wynosi on 87-39 na korzyść reprezentacji Węgier.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Węgrzy pogodzili się z porażką z Polakami? „Obiektywnie przyznają, że jesteśmy lepsi”

Pierwszy mecz

Pierwsze spotkanie Polaków z Węgrami odbyło się 18 grudnia 1921 roku, 3 lata po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Węgrzy byli uznawani wówczas za światową potęgę, a Polska dopiero stawiała pierwsze kroki na arenie międzynarodowej. Spotkanie z przyjaciółmi z Węgier było również pierwszym oficjalnym spotkaniem naszej reprezentacji. Kadra liczyła zaledwie 13 zawodników i pojechała na Węgry bez trenera, który był wówczas w armii. Przełożyło się to również na wynik, gdyż minimalnie lepsi okazali się nasi rywale, którzy na własnym terenie odnotowali zwycięstwo 1:0.

Jako ciekawostkę dodam, że pierwotnie to nie Węgrzy, a Austriacy mieli być naszym pierwszym przeciwnikiem. Ustalono nawet wstępny termin spotkania – 3 lipca 1921 roku. Mecz miał się obyć w Krakowie. Dwa miesiące przed tą datą austriacka federacja zrezygnowała z przyjazdu do Polski.

Jak padła bramka? Skomentowano ją w następujący sposób: „W 18. minucie Wiener centruje, robi się tłok pod bramką polską, z którego korzysta Szabó, strzelając po wyminięciu Marczewskiego z bliskiej odległości. Loth piłkę dosięgnął, strzał był wszakże za silny i ugrzązł w siatce”.

Pierwsza transmisja w telewizji

Po raz pierwszy mecz reprezentacji Polski był transmitowany w telewizji w 1957 roku, a przeciwnikiem był nie kto inny jak reprezentacja Węgier. Nie był to jednak mecz oficjalny, gdyż Madziarowie byli wówczas światową potęgą, a na mecz do Polski dojechali w okrojonym składzie bez takich gwiazd jak m.in. Ferenc Puskás. W trakcie transmisji nie było ani studia przedmeczowego, ani powtórek, nie wspominając o grafikach. Na stadionie miało zjawić się wówczas ponad 30 tysięcy osób, co najprawdopodobniej przewyższało liczbę widzów przed telewizorem. Polska pokonała swoich przeciwników 1:0 po bramce Edwarda Jankowskiego.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Sousa zdiagnozował problem polskiej piłki. „To wszystko jest na za niskim poziomie”

Ostatnie spotkanie Polska-Węgry

Po raz ostatnie obie reprezentacje zmierzyły się ze sobą 15 listopada 2011 roku. Zespół dowodzony przez Franciszka Smudę przygotowywał się wówczas do EURO 2012. Polacy na stadionie w Poznaniu pokonali Węgrów 2:1. Z tamtego spotkania w obecnej kadrze ostało się zaledwie 3 piłkarzy. Są to: Robert Lewandowski, Maciej Rybus oraz Łukasz Fabiański.

Najlepsi strzelcy w rywalizacji Polaków z Węgrami

Polska:

  • Gerard Cieślik – 2 bramki
  • Grzegorz Lato – 2 bramki
  • Józef Kohut – 2 bramki
  • Kazimierz Deyna – 2 bramki

Węgry:

  • Ferenc Puskás – 8 bramek
  • Sándor Kocsis – 6 bramek
  • Ferenc Deák – 5 bramek

źródło: Łączy Nas Piłka, Onet, hppn

Wraca Ekstraklasa! Czego możemy się spodziewać po najlepszej lidze świata?

Po kilku tygodniach przerwy wraca najlepsza liga świata – Ekstraklasa! Przez ostatnie dni drużyny ciężko trenowały, aby udowodnić, kto tak naprawdę zasłużył na tytuł mistrzowski.

OBSTAW WSZYSTKIE MECZE EKSTRAKLASY! NIE TRAFISZ NIC? DOSTANIESZ 1000ZŁ BONUSU! 

Z KODEM „ESA TROLLS” ZAKŁAD 600ZŁ BEZ RYZYKA

Mocne otwarcie

Choć niektórzy woleliby na start obejrzeć jakąś Legię z Lechem czy Derby Krakowa, to Ekstraklasa przygotowała coś o wiele lepszego. Na inaugurację rundy wiosennej czeka na nas mecz Zagłębie Lubin – Wisła Płock, a jako drugie piątkowe spotkanie obejrzymy Raków Częstochowa – Pogoń Szczecin.

Nie tylko Polacy czekali z zapartym tchem na ostatni piątek stycznia. Również Gianluca Di Marzio cieszy z powrotu Ekstraklasy, o czym poinformował na swoim Twitterze.

Zimowe wzmocnienia defensywy

Na zimowym rynku transferowym nie było takiego ruchu, jak latem. Najprężniej działał Lech Poznań, który ściągnął na Bułgarską aż czterech defensywnych zawodników. Kolejorz wzmocnił ten sektor po kiepskiej jesieni, kiedy to stracił 36 goli w dwudziestu dwóch spotkaniach. Dodatkowo Brighton przedwcześnie zakończyło wypożyczenie Jakuba Modera, który na początku roku wrócił do Anglii. Do Poznania przyjechali Bartosz Salomon, Jesper Karlstroem, Antonio Milić i dzisiaj ogłoszony Nika Kvekveskiri.

Tymczasem Legia Warszawa nie sprowadziła do siebie żadnego nowego zawodnika, za to mocno skróciła swoją kadrę. Zimą Łazienkowską opuścili m.in. Paweł Stolarski, Michał Karbownik, William Remy czy Domagoj Antolić. Sam Michniewicz prosi na konferencjach o jakiekolwiek transfery, ale skąd one mają się wziąć, skoro klub nie może domknąć budżetu?

Śląsk Wrocław słynie z odkupowania zdolnych młodzieżowców. Nie inaczej było i zimą, ponieważ na Dolny Śląsk prosto z Manchesteru United przyjechał Łukasz Bejger. 19-letni obrońca w 2018 roku przeszedł z Akademii Lecha Poznań do Czerwonych Diabłów, gdzie miał okazję kilkukrotnie trenować z pierwszą drużyną pod okiem Jose Mourinho.

Statuetka za najlepszy zimowy transfer i tak powinna trafić do Wisły Kraków. Biała Gwiazda ściągnęła do siebie Tima Halla, z którym po jedenastu dniach rozwiązała kontrakt. Problemem miał być Peter Hyballa, jednak sam piłkarz miał nie dawać rady, co wprawiało w złość jego szkoleniowca. Więcej na ten temat możecie przeczytać tutaj.

Kto zgarnie mistrza?

Poza Legią Warszawa na uwagę zasługuje Raków Częstochowa. Marek Papszun zbudował skład na piłkarzach z ekstraklasową przeszłością i narazie jego drużyna bardzo dobrze się sprawuje. Czerwono-niebiescy plasują się obecnie na 2. miejscu i i zaledwie punkt do Wojskowych. Już w przyszłym tygodniu te drużyny zmierzą się ze sobą przy Łazienkowskiej w ramach 16. kolejki Ekstraklasy.

Nie możemy zapominać o Pogoni Szczecin. Portowcy zaliczyli bardzo dobrą końcówkę roku wygrywając ostatnie 4 spotkania i obecnie plasują się na 3. miejscu z dorobkiem dwudziestu ośmiu oczek. Tracą do Legii Warszawa tyle samo punktów, co drugi Raków Częstochowa. Dziś wieczorem Portowcy spotkają się z Czerwono-niebieskimi i zawalczą o fotel wicelidera.

Dla kogo europejskie puchary?

Jeśli zeszłoroczni pucharowicze marzą o występach w nowej Lidze Konferencji, muszą wziąć się w garść. Lech Poznań traci do trzeciego miejsca 11 punktów, a Cracovia o jedno oczko więcej. Najbliżej strefy pucharowej są Śląsk Wrocław i Górnik Zabrze, którzy tracą do czołowej trójki 5 punktów. W kolejce przed Kolejorzem i Pasami czekają jeszcze Zagłębie Lubin, Jagiellonia Białystok i Lechia Gdańsk. Losy europejskich pucharów, jak i końcowego triumfu będą ważyć się do samego końca.

Kto spadnie do 1. ligi?

Kandydaci do spadku są ci sami, co przed sezonem: Podbeskidzie, Stal i Warta. Najgorzej wypada obecnie drużyna z Bielsko-Białej, która zajmuje jedyne spadkowe miejsce z dorobkiem dziewięciu oczek i traci do bezpiecznej pozycji 4 punkty. Górale muszą wziąć się do roboty, jeśli chcą w przyszłym roku zagrać w Ekstraklasie.

 

Miał zostać nowym Messim. Porównywano go z Ronaldinho. Co nie tak zrobił Mastour?

W historii piłki wielokrotnie mieliśmy do czynienia z tak zwanym „pompowaniem balonika”. Chodzi generalnie o „hypowanie” zawodników, którzy mieli być nowym Messim, nowym Cristiano Ronaldo i tak dalej. Przypadków było naprawdę wiele, jak chociażby sławny Bojan Krkić. Nawet Paulo Dybala nie spełnił pokładanych w nim X lat temu oczekiwań (przypomnę tylko, że mówiło się o naturalnym następcy Messiego). Na włoskich boiskach mamy kolejnego takiego piłkarza. Nazywa się Hachim Mastour.

Jakiś czas temu ukazała się informacja, że Marokańczyk ma trafić do Serie C. I nie byłoby w tym nic dziwnego, wszak kiedy nie możesz przebić się do pierwszego składu swojego klubu, to naturalnym ruchem wydaje się odejście/wypożyczenie i nabranie doświadczenia. Problem w tym, że Mastour w wieku 22 lat zwiedził więcej klubów, niż niektórzy piłkarze przez całą karierę. Ale po kolei.

Wielki talent od dziecka

Mastour w wieku 14 lat trafił do Milanu. Już wtedy mówiło się o jego gigantycznym potencjale. Potrzebne było tylko ukształtowanie go na miarę talentu, który przecież posiadał. Sporo o samym zawodniku mówił fakt, że na San Siro trafił za 500 tysięcy euro (a jak podaje Transfermarkt — nawet za 2,10 mln euro).

Co więcej, chłopak został najmłodszym profesjonalnym piłkarzem w historii Maroka. Dziennikarze rozpisywali się nad talentem, porównywali go z Ronaldinho i Messim. „The Guardian” umieścił go nawet w liście 50 najlepszych piłkarzy urodzonych w 1998 roku.

Zatem presja na 14-letnim Mastourze była już od początku bardzo duża. Przez dwa lata szkolił się w młodzieżówce Milanu, po czym płynnie przeszedł do drużyny seniorskiej. Wszystko szło dobrze. Tak się przynajmniej wydawało.

Wypożyczenia

Kłopoty zaczęły się, kiedy Marokańczyk skończył 16 lat. Mimo przeniesienia do kadry A „Rossonerich” nie rozegrał żadnego meczu w najwyższej klasie rozgrywkowej. W sezonie 2013/14 zanotował jedynie dwa występy w lidze. I na tym koniec.

Sytuacja była analogiczna w kolejnej kampanii. Tym razem jednak Mastour zagrał 8 meczów w Primaverze, a nawet zanotował jeden występ w młodzieżowym pucharze Włoch. Ale czy tak powinna toczyć się kariera talentu na miarę Messiego?

Logicznym wyjściem dla nastolatka wydawało się wypożyczenie. Ot, trzeba czasami zrobić krok w tył, żeby zrobić dwa kroki w przód. Tak też się stało i sezon 2015/16 piłkarz spędził w Maladze, przy czym w La Lidze rozegrał cały jeden mecz. A nawet nie cały, bo tylko 5 minut.

Po nieudanym pobycie w Hiszpanii Marokańczyk wrócił do Milanu, ale już po tygodniu był w kolejnym samolocie. Gdzie tym razem?

Przystanek Holandia i powrót do Włoch

Następnym kierunkiem dla wciąż młodego i perspektywicznego zawodnika była Holandia. Konkretnie PEC Zwolle, gdzie, a jakże, Mastour znowu nie grał. Znaczy grał, ale nie tam gdzie trzeba.

W Eredivisie rozegrał pięć spotkań, za każdym razem wchodząc z ławki. Zwolle zesłało go zatem do rezerw, gdzie dokończył sezon. Tam występował częściej, nawet w pełnym wymiarze czasowym, i nawet zaliczył gola wraz z asystą.

Wypożyczenie jednak się skończyło i Mastour, który z kolejnego kraju wracał na tarczy udał się z powrotem do Mediolanu. Tam jednak stracono do niego cierpliwość i po kolejnym roku bez gry pożegnano nastolatka. Marokańczyk został bez klubu i realnych szans na odbudowanie.

Dalsze losy

Po rozstaniu ze swoim pierwszym klubem w seniorskiej piłce Mastour szybko znalazł nowego pracodawcę. 19-letni wówczas zawodnik zawędrował do Grecji. W PAS Lamia kariery jednak nie zrobił. Władze pożegnały go już w marcu 2019, a chłopak po raz kolejny został bez pracy.

W październiku wyciągnęła do niego rękę Reggina. Pobyt w Serie B potrwał już nieco dłużej, bo dwa lata, ale… no właśnie, ZNOWU został zesłany do rezerw, gdzie ZNOWU zagrał raptem jedno spotkanie.

W tym sezonie wyglądało to już nieco lepiej, bo zaliczył 11 występów i dołożył jedną asystę, jednak los nie był dla niego łaskawy. Mastour udał się bowiem na kolejne wypożyczenie.

Aktualnie

Reggina postanowiła oddać Marokańczyka do Serie C. I tym sposobem doszliśmy do aktualnej sytuacji 22-letniego już Mastoura. Pomocnik do czerwca bieżącego roku zostanie w Carpi, które występuje na trzecim poziomie rozgrywek we Włoszech.

Co poszło nie tak z jego karierą? Czy po prostu miał talent, ale nie miał psychiki? A może nigdy nie miał wejść nawet na salony i jego pobyt w Milanie był zwyczajną pomyłką? Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, co stoi za tak fatalnym rozwojem 22-latka, jednak na tę chwilę nie wydaje mi się, żeby zdołał się jeszcze odbudować.

Wstał i przeskoczyło. W końcu inne reprezentacje mogą nam zazdrościć Zielińskiego!

Jeżeli wstanie pewnego dnia i coś mu przeskoczy w głowie, to będziemy mieli zawodnika, którego będą nam zazdrościć wszyscy na świecie” – takie słowa po słabym spotkaniu Polska — Austria (0-0) padły z ust selekcjonera Jerzego Brzęczka 19 września 2019 roku. Nie da się ukryć, że Zieliński w tamtym meczu zawiódł. Oczywiście słabo zagrała cała drużyna, jednak dla niego miała to być (kolejna już zresztą) szansa na pokazanie, że może być liderem. Z wypowiedzi Brzęczka szydzi się do dzisiaj, ale z perspektywy czasu wydaje się, że mógł on mieć trochę racji.

Dzisiaj jesteśmy już półtora roku dalej od remisu z Austrią. Awansowaliśmy na Euro 2020(21) i czekamy do marca na start eliminacji do mundialu. Kadencja Brzęczka nadal nie budzi entuzjazmu ze względu na styl, w jakim gramy. Selekcjonerowi nie można jednak odmówić dwóch rzeczy. Wyników i słów o Zielińskim.

Przeskoczyło

Pomocnik od tamtej pory grał właściwie swoje. Zauważyłem u niego (i nie tylko ja), że każdy kapitalny występ przeplatał później z jednym, może dwoma gorszymi meczami. Rzadko albo wcale pojawiała się seria na przykład 3-4 występów na klasowym poziomie. Aż do tego sezonu.

Od powrotu z kwarantanny, Zieliński zachwyca. Dublet w meczu z Cagliari, po którym wpadł mi pomysł na ten tekst, był swoistym podsumowaniem formy Polaka. W najlepszym możliwym stylu, bo to, w jaki sposób „Zielek” znajdował drogę do bramki rywali budziło podziw.

Po tym meczu trafił zresztą także do najlepszej XI kolejki:

Oprócz liczb w tym sezonie Zieliński wykręca także inną ciekawą statystykę. Polak króluje w liczbie siatek założonych rywalom w Serie A. Aż ośmiokrotnie upokorzył w ten sposób piłkarzy przeciwników.

Co więcej, w poprzedniej kampanii Zieliński był w topie zawodników z największą ilością podań progresywnych. Analitycy wzięli pod uwagę podania oraz biegi z piłką w kierunku bramki rywali.

Najlepszy sezon

Warto odnotować, że Zieliński rozgrywa najlepszy sezon w Napoli. Jak na razie po 16 kolejkach Serie A ma już na koncie trzy gole i trzy asysty. Do tego dołożył także trafienie i asystę w Lidze Europy. Najważniejsze oczywiście, że w końcu zaczął nabijać liczby z pewną regularnością. Jeśli spojrzymy na poprzednie sezony, to nie było tak kolorowo.

Biorąc na tapet na przykład sezon 2018/19 Zieliński po 16 meczach może i miał trzy bramki na ligowych boiskach jednak brakowało mu asyst. Pomocnik bez żadnej asysty w połowie sezonu? Nie brzmi to jak dobra etykieta.

W sumie rok później lepiej nie było. W końcu pojawiło się ostatnie podanie (całe jedno), ale zabrakło sił na strzelanie goli.

Zieliński po 16 kolejkach: 

2018/19 – 3 gole | 0 asyst

2019/20 – 0 goli | 1 asysta

2020/21 – 3 gole | 3 asysty

Pomocnik kompletny

O talencie Piotra Zielińskiego wypowiedział się ostatnio kilkukrotnie Gennaro Gattuso. Także komentarza o formie Polaka udzielił Carlo Ancelotti, jego były szkoleniowiec. Spróbujcie odnaleźć punkt wspólny wypowiedzi obydwu panów.

„Zieliński to zawodnik, który tańczy na piłce, robi niesamowite rzeczy, jest kompletnym pomocnikiem, który ma wszystko, by zostać świetnym graczem. Brakuje mu tylko szczypty złośliwości” – Powiedział Gattuso po dublecie „Zielka” z Cagliari.

„Zieliński jest kompletnym pomocnikiem. U mnie grał na wszystkich pozycjach. Ma wspaniałe cechy. Jest dynamiczny i sprawny przy piłce. To, czego mu brakowało, to ciągłość w jego grze” – Zauważył z kolei Ancelotti.

Słowa Włochów są piękną laurką, która wieńczy doskonałą rundę jesienną w wykonaniu Polaka. Szczególną uwagę zwraca jednak komentarz „Carletto”. W kadrze ustawianie Zielińskiego gdzieś indziej niż środek pola był raczej słabym pomysłem. Eksperymenty z Zielińskim na lewym skrzydle nie przyniosły oczekiwanych rezultatów i zakończyły się kiepskimi występami Polaka.

Patrząc jednak na jego aktualną dyspozycję w Napoli możemy chyba być spokojni. Czy to nowe rozdanie dla Zielińskiego? Pamiętajmy, że ma na karku 26 lat. Nie możemy czekać przez całą jego karierę aż „odpali”. Nie róbmy z niego drugiego Brożka. Cieszmy się natomiast tym, że w końcu zaczął prezentować poziom, jaki od niego wymagamy.

Poradziłby sobie w każdym klubie?

W niedawno udzielonym wywiadzie dla WP SportoweFakty Zbigniew Boniek został zapytany o formę Zielińskiego. Prezes PZPN nie krył, że od zawsze wierzył w 26-latka i uważa, że dałby sobie radę w każdym klubie. Według niego pomocnik nie uznaje czegoś takiego, jak „za wysoka półka”.

„Nie ma czegoś takiego jak za wysokie progi czy za wysoka półka dla Zielińskiego. To piłkarz wyjątkowy, jeden z najlepszych obecnie pomocników. Powiem więcej. Wprawdzie to się pewnie nie zdarzy, ale on według mnie pasowałby do Lionela Messiego. Bo Leo lubi mieć niedaleko siebie piłkarza, który też dobrze, krótko prowadzi piłkę” – Mówił Boniek w rozmowie z Piotrem Koźmińskim.

Nawiązując do Messiego, perspektywa gry w FC Barcelonie nie jest przecież taka nierealna. Jakiś czas temu Łukasz Wiśniowski zdradził, że Blaugrana interesowała się Polakiem. Jak widać, w słowach Bońka nie było ani trochę fikcji.

„Był taki moment, gdy wydawało się, że Piotr będzie mógł trafić do Barcelony. Było tego blisko pod koniec 2019 roku. Nie wszyscy chcą w to wierzyć, ale tak rzeczywiście było. To był moment, gdy Zieliński nie miał podpisanego nowego kontraktu z Napoli, a Barcelona szukała rozwiązań. Moim zdaniem taki środek pola Frenkie de Jong – Piotr Zieliński – Pedri sprawiłby, że piłeczka by się cieszyła” – Mówił Wiśniowski w „Eleven Gol Live” kilka dni temu.

Co to był za rok! 5 wydarzeń z 2020 roku, które zapamiętamy na długo

Mijający rok był dla każdego z nas na wiele sposobów szczególny. Zapewne każdy człowiek zapamięta 2020 rok jako ciągłe nieszczęście związane z pandemią koronawirusa i licznymi obostrzeniami. Choroba nie ominęła również świata piłki, który w połowie marca stanął i zamarzł na kilka miesięcy. Po wielu tygodniach przerwy i braku piłkarskich emocji w maju i czerwcu wróciły najważniejsze ligi świata, dzięki czemu po części wróciliśmy do „normalności”. Z okazji kończącego się roku przygotowaliśmy dla Was kilka wydarzeń ze świata piłki, które z pewnością zapamiętamy na dłuuugie lata. Zapraszamy!

Przerwane rozgrywki i przełożone EURO

Na sam początek zostańmy przy tej całej pandemii. W marcu koronawirus zaczął rozprzestrzeniać się po całym świecie, co spowodowało liczne zamknięcia granic, oraz masowe obostrzenia w niemal wszystkich krajach. Mniej więcej w połowie maja większość lig piłkarskich przerwały swoje rozgrywki i wówczas jeszcze nikt nie wiedział, kiedy ponownie będziemy mogli obejrzeć jakikolwiek mecz na żywo w telewizji, nie mówiąc o wyjeździe na stadion. Najlepiej w Europie z tym problemem poradziły sobie Niemcy oraz Bundesliga, która ponownie wystartowała 16 maja. Pamiętam jak dziś, kiedy oglądałem pierwsze spotkanie po 2-miesięcznej przerwie pomiędzy Borussią Dortmund a Schalke. Pierwsze emocje były wówczas nieco dziwne, kiedy jedyne co słyszeliśmy ze stadionów to odgłosy kopnięć piłki i rozmowy między zawodnikami. Dopiero po czasie stacje telewizyjne wprowadziły dźwięki z trybun.

Tematu EURO 2020 nie dało się za bardzo obejść w ten sposób, by rozegrać turniej jeszcze w tym roku wraz z udziałem publiczności. Zanim zapadła decyzja o przełożeniu ME na przyszły rok, w mediach pojawiało się wiele spekulacji i jeszcze więcej pytań. EURO w tym roku, czy w przyszłym? EURO z kibicami czy bez? EURO w jednym kraju, czy w kilku? Na decyzję UEFA nie musieliśmy jednak długo czekać. Prezydent UEFA Aleksander Čeferin wraz ze swoimi podopiecznymi podjął szybką decyzję o przełożeniu EURO na następny rok. A jaki format turnieju czeka nas w przyszłym roku? Czy na trybunach pojawią się kibice? Na mniej więcej pół roku przed turniejem, przy tak dynamicznej sytuacji na świecie byłoby to jedynie wróżenie z fusów.

Bielik wrócił po kontuzji i miażdży Championship. Polski orzeł rozpościera skrzydła

Krystian Bielik imponuje formą w Derby County. Polski pomocnik notuje kapitalne występy od kiedy wyleczył kontuzję. Jest chwalony przez kibiców i ekspertów, a także nagradzany wyróżnieniami po meczach. W ostatnich 4 spotkaniach był trzykrotnie wybierany najlepszym piłkarzem na boisku.

Powrót po kontuzji

22-latek w styczniu bieżącego roku doznał strasznej kontuzji. W meczu z Tottenhamem U23 Polak zerwał więzadła krzyżowe i musiał przejść żmudną rehabilitację. Dochodził do siebie przez blisko 10 miesięcy, ale od kiedy wrócił — imponuje formą.

Bielika ponownie na boisku zobaczyliśmy dopiero 25 października. Uniwersalny pomocnik zagrał 65 minut w spotkaniu z rezerwami Southampton. Jego powrót odnotowało zarówno twitterowe konto Derby, jak i „Łączy nas Piłka”.

Wrócił (prawie) na dobre

W kolejnym meczu Premier League 2, Polak udowodnił, że po kontuzji nie ma śladu. Tym razem w starciu z rezerwami West Hamu zagrał pełne 90 minut i zanotował imponującą asystę! Bielik posłał kapitalną, długą piłkę po ziemi wprost do kolegi z zespołu.

Wideo z tej akcji możecie zobaczyć poniżej:

Urodzony w Koninie piłkarz na dobre do składu „Baranów” wrócił wraz z początkiem grudnia. Od meczu z Coventry rozegrał w sumie 5 spotkań, każde w pełnym wymiarze czasowym. Co więcej, od jego powrotu do „jedenastki” Derby przestało przegrywać. Z Polakiem w składzie ekipa Wayne’a Rooney’a wygrała dwa mecze, a trzy zremisowała.

Nieoceniony

20-latek gra pierwszoplanową rolę w 22. zespole Championship. W ostatnich czterech meczach aż TRZYKROTNIE był wybierany najlepszym piłkarzem meczu.

Najpierw otrzymał to wyróżnienie grając przeciwko Millwall (1:0) w 16. kolejce. Sytuacja powtórzyła się już przy najbliższej okazji. Tym razem Polak był najlepszy na boisku w starciu z Brentford.

„Jego występy nie są niespodzianką. Po kontuzji potrzebował cierpliwości. Teraz wrócił do zespołu w szczytowej formie i ze świetnymi występami” – mówił po spotkaniu Liam Rosenior, specjalista od pierwszego zespołu Derby.

Dominację Bielika przerwał dopiero Jason Knight. Nastoletni Irlandczyk został mianowany piłkarzem meczu ze Stoke City.

Polski duet

Derby w środę wygrało 2:0 ze Swansea, a drugiego gola „Łabędziom” zapakował Kamil Jóźwiak, który popisał się kapitalnym strzałem z półwoleja. Wideo z pierwszym trafieniem skrzydłowego w Anglii możecie zobaczyć klikając w link poniżej:

Petarda Jóźwiaka! Tak strzela się debiutanckie gole [WIDEO]

22-letni reprezentant Polski w tym sezonie rozegrał już 15 meczów w barwach „Baranów”. Jak na razie na koncie oprócz środowej bramki ma także jedną asystę.

Jednak nie tylko o byłym piłkarzu Lecha było głośno w tym meczu. Krystian Bielik również odnotował świetny występ i ponownie został wybrany najlepszym zawodnikiem spotkania.

Najpierw otrzymał nagrodę od SkySports…

…a następnie wygrał w głosowaniu kibiców

Rozkochali legendę

Wayne Rooney nie kryje zachwytu nad polskim duetem z Championship. Po meczu ze Swansea były piłkarz m.in Manchesteru United zdradził, co myśli o występie naszych rodaków.

„Kamil z każdym meczem staje się coraz lepszy. Zaczynamy dostrzegać jego prawdziwą jakość. Ciężko pracuje dla zespołu i strzelił dziś wspaniałego gola. Wciąż będzie się uczył. Jestem zachwycony jego postawą” – rozpływał się nad Jóźwiakiem.

„Jestem z niego zadowolony [z Bielika przyp. red.]. Na początku nie wystawialiśmy go w składzie, ponieważ sądziliśmy, że nie jest jeszcze gotowy do gry po kontuzji. Powiedziałem mu tylko, żeby ciężko pracował i pokazał, jak dobrym jest graczem. Dzisiejszego wieczora w pewnych momentach pokazał klasę” – dodał.

Nadzieje na lepsze jutro

Genialne występy dwójki naszych reprezentantów rozgrzewają serca kibiców Derby. „Barany” zajmują dopiero 22. miejsce w tabeli Championship, jednak w ostatnim czasie notują zwyżkę formy. Od momentu powrotu Bielika do składu ekipa Rooneya radzi sobie coraz lepiej i niebawem powinna wydostać się ze strefy spadkowej.

Najbliższy mecz ekipa Rooneya rozegra już w najbliższą sobotę. Wówczas na wyjeździe zmierzą się z Rotterhamem, który w tabeli znajduje się dwie lokaty nad nimi.

Lech Poznań i jego problemy. Czas ustalić priorytety, by było co ratować

Lech Poznań w ostatnich tygodniach testuje granice cierpliwości swoich kibiców. Piłkarze Kolejorza w trzech ostatnich meczach stracili bramki w końcówkach spotkań. Dyrektor sportowy klubu, Tomasz Rząsa mówi na antenie TVP Sport, że poznaniacy mają odpowiednią kadrę, by grać na trzech frontach, a sztab nie potrafi zdiagnozować przyczyny utraty koncentracji w doliczonym czasie gry.

W JEDNYM Z TRZECH NAJBLIŻSZYCH MECZÓW LECH POZNAŃ STRACI BRAMKĘ PO 80 MINUCIE? OBSTAW W BETFAN

Z KODEM „ESATROLLS” 600ZŁ BEZ RYZYKA

Fatalna passa poznaniaków

Przypomnijmy, przed przerwą reprezentacyjną Lech Poznań mierzył się w Warszawie z Legią. Lech prowadził, jednak w 67. minucie spotkania wyrównał Skibicki, dla którego były to pierwsze minuty w Ekstraklasie. Skądś znamy taki scenariusz, bowiem w ubiegłym sezonie również ówczesny debiutant – Maciej Rosołek ukąsił Kolejorza.  W trzeciej minucie doliczonego czasu gry Rafa Lopes wpakował piłkę do bramki Filipa Bednarka i poznaniacy musieli się obejść ze smakiem.

Później Lech grał z Rakowem, kiedy to odrobił straty z 0:2 na 3:2, by w ostatnich minutach odpuścić i nie przerwać akcji Szelągowskiego, który wyrównał na 3:3. Kilka dni później Kolejorz mierzył się ze Standardem Liege w ramach meczu Ligi Europy. Gdyby mecz skończył się w 90. minucie Lech wywiózłby z Belgii jeden punkt. Tak się nie stało, bowiem w jednej z ostatnich akcji meczu do pola karnego Wielkopolan wparował Konstantinos Laifis, który ustanowił wynik spotkania na 2:1 dla ekipy z Liege.

Zobacz również: Jasmin Burić wypowiedział się nt. Lecha Poznań. „Brakuje im doświadczenia i cwaniactwa”

Co może być przyczyną tak słabej gry Lecha w końcówkach? Tego nie wie nikt, można się domyślać, że chodzi o zmęczenie czy presję. Podczas niedzielnego programu Wysoki Pressing na antenie Canal + Sport jeden z gości przyznał, że wiadomość od sztabu Kolejorza jest taka, że prędzej by wygrali szóstkę w Lotto, niż zdiagnozowali przyczynę utraty koncentracji w końcówkach meczów.

Wąska kadra

Zdaniem wielu ekspertów, piłkarze Lecha Poznań nie potrafią skupić się do końca spotkania przez zmęczenie. Warto teraz wrócić do letniego okna transferowego, podczas którego nie wzmocniono wszystkich wymagających tego pozycji. Do klubu trafili głównie zawodnicy ofensywni, jednak zabrakło transferów do środka pola i defensywy.

Brak uzupełnienia kadry Kolejorza obnażono już podczas pierwszej kolejki Ligi Europy. Wówczas w pierwszym składzie na mecz z Benficą wyszli Tomasz Dejewski i świeżo ozdrowiały Djordje Crnomarković. Pierwszy z nich nie jest zawodnikiem na tyle doświadczonym, by mierzyć się z wicemistrzami Portugalii. Serb z kolei nie był dobrze przygotowany do tego spotkania, bowiem dopiero co wyleczył chorobę.

Wyeksploatowana pomoc

Największym zarzutem do władz Lecha jest fakt, że nie odciążyli oni Jakuba Modera i Pedro Tiby. Można otwarcie powiedzieć, że Karlo Muhar jest zawodnikiem, który w Poznaniu już wiele nie osiągnie, jednak zostaje w klubie ze względu na obowiązujący kontrakt. To sprawia, że tak naprawdę tylko tych dwóch piłkarzy ma odpowiednie kompetencje, by grać na tych pozycjach. W ostatnich dniach okna transferowego liczono na transfer Petara Brleka, jednak przez jego zakażenie wszystko się wysypało.

Pozyskiwanie zastępców, nie wzmocnień

Dziś wiemy, że Jakub Moder niemal na 99% opuści Lecha już zimą. Według Bartosza Ignacika z Canal + poznaniacy znaleźli już zastępstwo za swojego wychowanka, Jespera Karlströma. Dziennikarze i kibice nie są jednak do końca zadowoleni, bowiem Szwed przyjdzie do klubu jako następca, a nie jako wzmocnienie. Fani liczą na dodatkowe ruchy ze strony Tomasza Rząsy właśnie w tej formacji.

Dyrektor sportowy klubu mówi, że kadra jest zbudowana tak, że daje radę łączyć trzy fronty. Zweryfikujmy to.

  • Puchar Polski można nazwać połową frontu, ponieważ spotkania tych rozgrywek odbywają się bardzo rzadko. Uznajmy jednak, że tutaj Lech Poznań daje radę, bo awansował do 1/8 finału. Co prawda mecz ze Zniczem Pruszków pozostawiał wiele do życzenia i fani mogli drżeć do końca, ale wynik to wynik
  • miejsce w tabeli PKO BP Ekstraklasy, punkt (!!!) nad ostatnim w tabeli Podbeskidziem Bielsko-Biała i 14 punktów straty do liderującego Rakowa Częstochowa. Warto zaznaczyć, że Lech ma jeden mecz zaległości, jednak logicznie patrząc – porażka z Lechią skreśli Kolejorza w kontekście walki o tytuł
  • miejsce w Grupie D Ligi Europy z trzema punktami na koncie po czterech kolejkach. Do tych rozgrywek nie mieliśmy większych oczekiwań i to co ugrał Lech można uznać jako sukces

Kosztowne końcówki spotkań

Sytuacja nie wygląda najlepiej, jednak sytuacja w tabeli ligowej mogłaby wyglądać inaczej, gdyby dokonano odpowiednich wzmocnień. Lech głupio stracił punkty w końcówkach z Zagłębiem Lubin (3 pkt), Wisłą Płock (2 pkt) Legią Warszawa (1 pkt) i Rakowem Częstochowa (2 pkt). To kosztowało ich utratę ośmiu punktów. Gdyby dodać te wartości do dorobku Kolejorza, poznaniacy znajdowaliby się dzisiaj na czwartym miejscu w tabeli, mając jeszcze do rozegrania dwa zaległe mecze (poniedziałkowy z Lechią i przełożony z Pogonią).

Natłok meczów

Przed Kolejorzem ciężka końcówka roku. W ciągu dwudziestu dni Lechici zagrają siedem spotkań. Jeśli w końcu nie zostaną określone priorytety, nie zobaczymy poprawy. Poznaniacy powinni teraz w 100% skupić się na Ekstraklasie, a w Europie grać rezerwami. Awans z grupy jest praktycznie niemożliwy, bo tylko matematyka może pozwolić osiągnąć Lechowi promocję do następnej rundy.

Wspomniany okres będzie kluczowy dla Lecha. Wówczas poznamy punkt odniesienia i będziemy mogli dywagować o tym, czy poznaniacy nadal liczą się w wyścigu o tytuł mistrza Polski. Przypomnijmy, że w sezonie 2020/2021 polska liga będzie trwała krócej ze względu na braki terminów, a rozgrywki zakończą się po 30. kolejce.

Lista zadań

Jako osoba decyzyjna w zarządzie Lecha określiłbym przede wszystkim priorytety przed najbliższymi spotkaniami. Ponadto, już teraz zrobiłbym wszystko co w mojej mocy, by pożegnać się z Thomasem Rogne i Karlo Muharem. Jakby tego było mało, przycisnąłbym właścicieli o pieniądze, za które w zimowym oknie transferowym można by wzmocnić zespół. Potencjał piłkarski Lecha powinien wystarczyć na zdobycie optymalnej liczby punktów do końca 2020 roku. Odpuszczenie Ligi Europy pozwoliłoby odpocząć kluczowym zawodnikom, przez co nie byliby tak eksploatowani. Myślmy jednak dalej. Dodatkowe wzmocnienia mogłyby zdecydować o przewadze jakościowej co pozwoliłoby Kolejorzowi nawiązać walkę o tytuł. Świat jednak nie jest idealny, piłka jest nieprzewidywalna, a ja nie jestem w zarządzie poznańskiego klubu. Warto spoglądać na to co się będzie działo przy Bułgarskiej w najbliższych miesiącach, bowiem zapowiada się na pracowity czas.

fot. Lech Poznań / Adam Jastrzębowski