Panathinaikos zamieszany w zatrucie pokarmowe Dnipro-1? Ukraiński klub szykuje skargę do UEFA

We wtorek Panathinaikos mierzy się w Atenach z Dnipro-1 w ramach eliminacji do Ligi Mistrzów. Przed meczem wybuchła afera, ponieważ znaczna część ukraińskiego klubu zgłosiła zatrucie pokarmowe.

W pierwszym meczu drugiej rundy eliminacji do Ligi Mistrzów Panathinaikos pokonał Dnipro-1 3:1. Spotkanie rozgrywano w słowackich Koszycach, ponieważ w Ukrainie wciąż trwa wojna. Spotkanie rewanżowe odbywa się w Grecji, jednak goście zgłosili wiele przypadków zatrucia pokarmowego u siebie w drużynie.

Dziennikarz Wołodymyr Zwieriow podał, iż po nocy w Atenach piętnastu członków Dnipro-1, w tym ośmiu piłkarzy, cierpi na zatrucie pokarmowe. Na pierwszym miejscu na liście podejrzanych Ukraińcy stawiają osoby powiązane z Panathinaikosem. Według informacji Gazzetta.gr Dnipro-1 korzystało z wody i owoców, które gospodarze przygotowali dla nich w szatni. Serwis podaje również, że część zatrutych osób doszła już do siebie przed meczem, który rozpoczął się o 19:30.

Dnipro-1 planuje zaskarżyć Panathinaikos do UEFA. Nie chodzi tylko o możliwe otrucie drużyny, ale także procedury, o które grecki klub powinien zadbać. W szatni gości nie przygotowano ręczników, a autokar, który miał przewieźć Ukraińców ze stadionu do hotelu, spóźnił się 30 minut i wiózł zespół podejrzanie długą trasą.

Mecz Żalgiris – Lech w TVP Sport? Tajemniczy wpis dyrektora stacji

Jeszcze w zeszłym tygodniu małe były szanse na to, aby obejrzeć w telewizji rewanż eliminacji do Ligi Konferencji pomiędzy Żalgirisem Kowno a Lechem Poznań. Tymczasem tajemniczy wpis Marka Szkolnikowskiego, dyrektora TVP Sport, może sugerować, iż udało się dojść do porozumienia w sprawie prawa do transmisji.

W pierwszym meczu 2. rundy eliminacji do Ligi Konferencji Lech Poznań pokonał przy Bułgarskiej litewski Żalgiris Kowno 3:1. Rewanżowe spotkanie odbędzie się 3 sierpnia o godzinie 18:00 i jeszcze kilka dni temu Marek Szkolnikowski informował o braku  możliwości przeprowadzenia transmisji tego meczu przez TVP Sport.

Tak było w zeszłym tygodniu. Tymczasem, na dwa dni przed meczem, Marek Szkolnikowski wrzucił tweeta, którym w niebezpośredni sposób sugeruje, iż udało się dojść do porozumienia w sprawie transmisji i czwartkowy mecz Żalgirisu Kowno z Lechem Poznań będzie można obejrzeć w TVP Sport.

Dylemat Karasia, czyli brałem doping na walkę, ale na 10-krotnego Ironmana powinienem być już czysty

 

W poniedziałek media obiegła informacja o tym, iż u Roberta Karasia wykryto doping. Rekordzista 10-krotnego Ironmana za pomocą mediów społecznościowych oraz jako gość Kanału Sportowego wytłumaczył, jak zakazane substancje znalazły się w jego organizmie.

W maju podczas zawodów organizowanych w Brazylii Robert Karaś ustanowił rekord świata w 10-krotnym Ironmanie. Aby jego wynik mógł zostać uznany za oficjalny, triathlonista musiał przejść testy antydopingowe, o które również, jak mówi, sam wnioskował. Jak się okazało, jedna z pobranych próbek wykazała, iż w organizmie 34-latka znajdują się niedozwolone środki.

Robert Karaś od razu odniósł się do wyników badań. Sportowiec najpierw opublikował w swoich social mediach oświadczenie, w którym zaprzeczył, aby w jakikolwiek sposób wspomagał się przed startami. 34-latek przyznał, że w styczniu podczas leczenia złamań ręki, żeber oraz stopy przyjmował leki, które zawierały środki zakazane przez Światową Agencję Antydopingową. Sztab medyczny triathlonisty zapewniał go jednak, iż te substancje nie wpłyną na jego przygotowania oraz start w majowych zawodach w Brazylii.

W kolejnym poście Robert Karaś pokazuje, że poddał się badaniu wariografem. Tym wpisem sportowiec chciał udowodnić, iż nie brał żadnych nielegalnych środków, aby wspomóc się podczas startu w Brazylii.

Robert Karaś był gościem poniedziałkowego Hejt Parku prowadzonego przez Kanał Sportowy. Podczas transmisji triathlonista przyznał, w jaki sposób nielegalne substancje znalazły się w jego organizmie. 34-latek zdradził, że miało to związek z jego przygotowaniami do walki na gali Fame MMA.

– Osoby, które mnie znają, wiedzą, że łączę triathlon z MMA. To krótka przygoda, ale od dwóch lat tak właśnie jest. Do pierwszej walki nie doszło, ponieważ doznałem złamania wyrostka kolczystego i po prostu nie dostałem na nią zezwolenia. Jak przygotowywałem się do drugiej walki, to też zaczęło się wszystko walić i to jeszcze bardziej. Nie pamiętam kolejności, ale miałem trzy, a nawet cztery złamania – opowiadał Karaś.

– Kolega, który był akurat na sali, mówił: „Robert, weź idź po jakąś pomoc, bo ty się niczym nie suplementujesz”. Polecił mi osobę, która suplementuje jego i innych sportowców. Ja nawet się nad tym nie zastanawiałem. Spotkałem się z Michałem, powiedziałem, że jestem triathlonistą, mam badania po każdym starcie, że przygotowuję się do walki i w moim organizmie musi wszystko grać – zaznaczył.

– On zapytał, kiedy mam wyścig. Odpowiedziałem, że w maju. Odparł: „Jesteś rozbity, zrobimy dobrą regenerację i to, co ci daję, to w organizmie jest przez 72 godziny”. Ja nigdy bym nie potrafił wyjść nawet na trening w triathlonie, wiedząc, że mam substancję zakazaną. Jak złamałem rękę i dostałem blokadę, to po fakcie pomyślałem, że jest w niej pewnie coś zakazanego – przyznał triathlonista.

– Suplementowałem się do tej walki, która miała miejsce 4 lutego. Przez myśl by mi nie przeszło, że w moim organizmie jest coś nie tak. Zacząłem te przygotowania, ale cały czas nie wiedziałem do końca, do czego. W głowie była Brazylia. W marcu i kwietniu prosiłem organizatorów, czy mogą zrobić tam zawody Pucharu Świata. Bardzo zależało mi na tym, aby pobić tam rekord. Byłbym skończonym idiotą, gdybym szprycował się czymś nielegalnym – dodał.

– Potem był ten wyścig, testy miałem dopiero po trzech dniach. Odkąd wyjechałem trenować, do samego wyścigu nie wiedziałem, że w moim organizmie jest coś innego niż było kiedykolwiek wcześniej. Nigdy nie miałem z takimi środkami co czynienia. Dla mnie był to ogromny szok. Jak dostałem tę wiadomość, akurat jechałem samochodem. Poczułem się tak, jakby wszyscy moi najbliżsi zginęli w katastrofie lotniczej. To był taki cios. Wiedziałem, że to jest niemożliwe. Było napisane, że to metabolity, czyli jakieś tam resztki – zdradził sportowiec.

– Zadzwoniłem do osoby, która mnie suplementowała w grudniu i styczniu. Zapytałem, czy to są te substancje. Powiedziała, że tak, ale nie powinno ich być po kilku godzinach i nie wie, jak to jest możliwe. Myślałem, że odbiór wśród moich fanów będzie dużo gorszy. Wiem, że te słowa są identyczne, jak każdego innego sportowca, który miał w sobie takie substancje. Ja już wiem, kiedy to się wydarzyło. Nie mówię, że tego nie było w moim organizmie – powiedział.

– Wiedziałem, że to biorę. Nie zagłębiałem się, co to jest, miałem to w d***e. Zapytałem się, czy to jest legalne. Michał odpowiedział, że po 72 godzinach nie będzie tego w organizmie. Wiedziałem więc, że to coś nielegalnego. Zapytałem o to, czy będzie miało to jakiś wpływ na moje przygotowania. Odpowiedział: „Nie Robert, to tylko teraz, żeby Cię podleczyć”. Miałem tego świadomość – podsumował Karaś.

Podczas Hejt Parku głos zabrał również Michał Maciej (mężczyzna podał tylko swoje imiona – przyp. red.) – to właśnie on suplementował wówczas Roberta Karasia. Podczas transmisji przedstawił on swoje stanowisko dotyczące brania nielegalnych środków przez triathlonistę.

– Zawsze sugeruję najlepsze rozwiązania dla sportowców, jeśli chodzi o ich wyniki czy walkę z kontuzjami. Zajmuję się diagnostyką. Zawsze staram się rozszyfrować wyniki i przekazać informacje. Siedzę w tym zawodzie od ponad 17 lat, robiłem to zawsze hobbistycznie i współpracowałem od wielu lat z dużą liczbą sportowców z różnych dziedzin. Jest to pewna pasja i chęć pomocy ludziom – powiedział Michał Maciej.

– Wszystkie środki, które wzmagają regenerację w organizmie, pomagają w dojściu do siebie po kontuzjach. Mieliśmy do czynienia z trzema złamaniami i nie mogliśmy pozwolić na to, aby doszło do kolejnych. Robert jest triathlonistą, to zupełnie inny świat niż sporty walki. Każdy cios może być ciosem niefortunnym. W tym momencie koncentrujemy się tylko na dopingu, a były tam też duże dawki witamin. Wszystko było bardzo dobrze dobrane po to, aby nie dochodziło do żadnych kontuzji – zdradził.

– Do sportów walki mogliśmy tego środka użyć. W ogóle nie wpłynął na wyniki sportowe w triathlonie. Warto byłoby rozważyć, czy najważniejsze jest zdrowie zawodnika, czy inne wartości – przyznał.

– Biorę to wszystko także na siebie, nie uciekam od tego. To były wspólne decyzje. Wyszło jak wyszło, zupełnie się nie spodziewałem, że te środki będą tak długo utrzymywać się w organizmie. Walczyliśmy o zdrowie. Dobrze wiemy, że Robert ma niesamowity charakter, nie czuje bólu. Czy mamy pozwalać mu do walki na kolanach? On by to zrobił, ale myślmy też czasem o jego zdrowiu – tłumaczył.

– Nie mamy wystarczającej świadomości, jeżeli chodzi o lekarzy, żeby pomagać pacjentom wystarczająco dobrze. Później dochodzi do czegoś takiego, że są potrzebne inne osoby. Może też przez to później są pomyłki. Gdyby ta świadomość była większa, gdyby było więcej osób z otwartym umysłem i nowoczesną wiedzą z zagranicy, to na pewno byłoby lepiej – podsumował Michał Maciej.

Na razie nie wiemy, jakie konsekwencje czekają Roberta Karasia. 34-latkowi grozi czteroletnia dyskwalifikacja (najwyższy wymiar kary za przyjmowanie dopingu – przyp. red.), a także odebranie rekordu świata w 10-krotnym Ironmanie.

Zapis rozmów został przygotowany przez portal Meczyki.pl

Kolejna afera PZPNu! Czym jest Car4share – tajemniczy sponsor, z którym nie można się skontaktować?

 

W PZPNie nie mają najlepszego okresu. Wszystko przez aferę z Mirosławem Stasiakiem, z której sponsorzy nie są zadowoleni. Nikt jednak nie wie, jak poprosić o stanowisko Car4share – firmę znajdującą się na liście finansujących PZPN.

Ostatnie dni są naprawdę ciekawe dla naszej piłkarskiej federacji. Na samym początku Szymon Jadczak odkrył, iż w Mołdawii wraz z PZPNem był Mirosław Stasiak – człowiek prawomocnie skazany za korupcję. Dziennikarz rozpętał burzę, a na jakąkolwiek odpowiedź ze związku musieliśmy poczekać kilka dni. Oświadczenie nie wygasiło sprawy, a wręcz przeciwnie – zaogniło temat.

– W nawiązaniu do publikacji na temat uczestników wyjazdu do Kiszyniowa na mecz reprezentacji Polski z Mołdawią, informujemy, że za każdym razem przekazujemy naszym partnerom biznesowym określoną pulę miejsc. Mirosław Stasiak był uczestnikiem wyjazdu na zaproszenie jednego z partnerów (ze względu na zasady poufności, nie możemy informować, którego z nich) – czytamy w tekście opublikowanym w czwartek przez PZPN.

Na reakcję sponsorów nie musieliśmy zbyt długo czekać. Na Twitterze pojawił się wpis Rafała Brzoski, prezesa InPostu, któremu nie podoba się przebieg sprawy i myśli nawet o zakończeniu współpracy z federacją.

Najmocniejszy ruch wykonał Tarczyński S.A.. W oświadczeniu firmy możemy przeczytać, iż nie ma ona w planach przedłużać współpracy, a nawet planuje zerwać trwającą obecnie umowę.

– Traktujemy aktualną sytuację bardzo poważnie, dlatego podjęliśmy decyzję o zakończeniu współpracy z PZPN w obecnej formule. Nie przedłużymy umowy, którą podpisaliśmy we wrześniu 2022 roku, a nasz dział prawny aktualnie analizuje możliwości jej wypowiedzenia w trybie natychmiastowym w obliczu zaistniałych sytuacji – możemy przeczytać w stanowisku prezesa spółki, Jacka Tarczyńskiego.

Dziennikarskie śledztwo przeprowadzone przez Marka Warzynowskiego z Przegląd Sportowy Onet wykazało, że to sam Cezary Kulesza, prezes PZPNu, zaprosił Mirosława Stasiaka na mecz w Mołdawii. Dochodzenie wykazało również, iż obydwu panów poznał ze sobą Tomasz Hajto.

– Według naszych informacji — potwierdzonych w trzech niezależnych źródłach — decyzję o tym, żeby zabrać Stasiaka do Mołdawii, podjął osobiście Cezary Kulesza. Stasiak, biznesmen związany z branżą węglową, to dobry znajomy wielokrotnego reprezentanta Polski, Tomasza Hajty, który z kolei jest blisko Kuleszy. I to po tej linii miało dojść do kontaktu biznesmena z prezesem PZPN – czytamy w tekście Wawrzynowskiego. 

Szymon Jadczak podczas próby skontaktowania się ze sponsorami związku, aby poznać ich stanowisko w tej sprawie, trafił przypadkiem na kolejną ciekawą rzecz. Dziennikarz szukał na Twitterze jakiegokolwiek kontaktu do firmy Car4share, ponieważ na ich stronie internetowej można znaleźć tylko adres siedziby. Temat podchwycili inni użytkownicy platformy i podważyli wiarygodność sponsora PZPNu, jako przykład podając chociażby mało wiarygodne opinie.

PZPN traci sponsora! Chce jak najszybciej zakończyć współpracę

 

Wygląda na to, że afera z Mirosławem Stasiakiem mocno odbije się na PZPNie. Jeden ze sponsorów federacji, firma Tarczyński S.A., chce jak najszybciej zakończyć współpracę.

Kilka dni temu Szymon Jadczak opublikował artykuł, którym rozpętał burzę na krajowym podwórku. Według informacji dziennikarza na pokładzie samolotu PZPNu lecącego na mecz Mołdawia – Polska znajdował się Mirosław Stasiak – osoba posiadająca prawomocny wyrok za korupcję.

Na stanowisko federacji musieliśmy poczekać kilka dni. Mało tego, sami dolali oliwy do ognia. W oficjalnym oświadczeniu PZPNu możemy przeczytać, iż Mirosław Stasiak znalazł się w samolocie na zaproszenie jednego ze sponsorów związku.

– W nawiązaniu do publikacji na temat uczestników wyjazdu do Kiszyniowa na mecz reprezentacji Polski z Mołdawią, informujemy, że za każdym razem przekazujemy naszym partnerom biznesowym określoną pulę miejsc. Mirosław Stasiak był uczestnikiem wyjazdu na zaproszenie jednego z partnerów (ze względu na zasady poufności, nie możemy informować, którego z nich) – czytamy w tekście.

Słowa te mocno zirytowały m.in. Rafała Brzoskę, prezesa InPostu, który w swoim wpisie wspomniał nawet o możliwym zakończeniu współpracy z federacją.

Myślicie, że to koniec? Otóż nie! Dziennikarskie śledztwo przeprowadzone przez Marka Warzynowskiego z Przegląd Sportowy Onet wykazało, że to sam Cezary Kulesza, prezes PZPNu, zaprosił Mirosława Stasiaka na mecz w Mołdawii. Dochodzenie wykazało również, iż obydwu panów poznał ze sobą Tomasz Hajto.

– Według naszych informacji — potwierdzonych w trzech niezależnych źródłach — decyzję o tym, żeby zabrać Stasiaka do Mołdawii, podjął osobiście Cezary Kulesza. Stasiak, biznesmen związany z branżą węglową, to dobry znajomy wielokrotnego reprezentanta Polski, Tomasza Hajty, który z kolei jest blisko Kuleszy. I to po tej linii miało dojść do kontaktu biznesmena z prezesem PZPN – czytamy w tekście Wawrzynowskiego. 

Jest akcja, więc mamy także reakcję ze strony sponsorów. Firma Tarczyński S.A. w swoim oświadczeniu poinformowała, że nie planuje przedłużać umowy z września 2022 roku i, mało tego, jej dział prawny pracuje nad tym, aby jak najszybciej rozwiązać aktualny kontrakt.

Poniżej treść komunikatu:

 

Wyrażamy oburzenie oświadczeniem PZPN sugerującym, że osoba prawomocnie skazana za korupcję weszła w skład oficjalnej delegacji do Mołdawii na zaproszenia jednego ze partnerów lub sponsorów.

Firma Tarczyński S.A. jest Oficjalnym Sponsorem Reprezentacji Polski w Piłce Nożnej, a nasze produkty to Oficjalna Przekąska Reprezentacji Polski. Czujemy się więc w obowiązku stanowczo i natychmiastowo zdementować te informacje. Tworzymy najważniejsze sportowe wydarzenia dla Polaków, a zasady fair play, sportowa rywalizacja i uczciwe współzawodnictwo pozostają dla nas nadrzędne.

Traktujemy aktualną sytuację bardzo poważnie, dlatego podjęliśmy decyzję o zakończeniu współpracy z PZPN w obecnej formule. Nie przedłużymy umowy, którą podpisaliśmy we wrześniu 2022 roku, a nasz dział prawny aktualnie analizuje możliwości jej wypowiedzenia w trybie natychmiastowym w obliczu zaistniałych sytuacji.

Budujemy markę Tarczyński od ponad 30 lat nie tylko zgodnie z prawem, ale przede wszystkim zgodnie z zasadami, którymi kierujemy się zarówno w biznesie, jak i w życiu. Od 23 lat co roku otrzymujemy certyfikat i statuetkę programu Przedsiębiorstwo Fair Play, który promuje etykę i pozytywny wizerunek biznesu. Nasza firma jest również laureatem wyróżnienia Semper Fidelis Fair Play, wręczonego z okazji 20-lecia obecności i wyróżnień w programie, co podkreśla, jak ważna jest dla nas etyka i rzetelność w prowadzeniu działań biznesowych, relacji z klientami, kontrahentami, pracownikami i społecznością.

Naszej firmie ufają miliony klientów, tysiące pracowników i setki partnerów. Dlatego nie możemy pozwolić, aby dorobek wielu lat naszej ciężkiej pracy był w tak skandaliczny sposób wiązany z działaniami, z którymi nie mamy nic wspólnego i z którymi się stanowczo nie zgadzamy.

Jacek Tarczyński

Prezes Zarządu Tarczyński S.A.

Sędzia pokazał czerwoną kartkę, po czym zszedł z boiska. Niecodzienna sytuacja w sparingu Rakowa ze Slavią

 

W niedzielę Raków Częstochowa rozgrywają sparing ze Slavią Praga. Praktycznie całe spotkanie poprowadzą pracownicy obydwu klubów, ponieważ sędziowie w 11. minucie meczu opuścili boisko.

Raków Częstochowa przygotowuje się do wznowienia ekstraklasowych rozgrywek oraz rozpoczęcia eliminacji do Ligi Mistrzów. Podopieczni Dawida Szwargi mierzą się właśnie ze Slavią Praga. W 11. minucie spotkania doszło do niedorzecznej sytuacji, z którą myślę, że mało kto spotkał się w przeszłości

Zacznijmy od początku. W 11. minucie meczu Papanikolau wdał się w dość mocną dyskusję z arbitrem, za którą obejrzał czerwoną kartkę. Obaj trenerzy od razu rozpoczęli rozmowy, zapewne po to, aby Slavia przez praktycznie całe spotkanie nie grała z przewagą jednego zawodnika. Sędzia naprawdopodobniej  nie zgodził się na przedstawione warunki, zdecydował, że nie będzie prowadzić już meczu i wraz z asystentami opuścił murawę. Sparing nadal trwa, Papanikolau wciąż biega po boisku, a nowym arbiter został kierownik drużyny mistrza Polski, Oskar Koślik, który w przeszłości prowadził spotkania na poziomie 3. ligi.

Rzeźniczak o swojej byłej partnerce: „Za to spotkanie zapłaciłem chyba 1500 złotych za dwie, trzy godziny”

 

Jakub Rzeźniczak był gościem w programie Żurnalisty. Podczas rozmowy 36-latek wspomniał o swojej byłej partnerce, Ewelinie Taraszkiewicz, oraz pierwszym spotkaniu, kiedy matka jego dziecka miała być prostytutką.

W przeszłości Jakub Rzeźniczak był w związku z Eweliną Taraszkiewicz. Para doczekała się nawet dziecka, lecz ostatecznie rozstali się i to w niemiłych okolicznościach. Ostatnio znowu zrobiło się o nich głośno, a to za sprawą obecnej żony zawodnika Kotwicy Kołobrzeg. Paulina Nowicka zaatakowała w social mediach byłą partnerkę Rzeźniczaka udostępniając post o treści „Poznali się, jak była prostytutką”, jednak po chwili go usunęła. Jastrząb Post poinformował, że Ewelina Taraszkiewicz przygotowała pozew w tej sprawie, a w komentarz pod wpisem portalu użytkownicy zaczęli odnosić się do wyglądu byłej partnerki 36-latka.

Kolejna afera w PSG. Agent Hakimiego narzeka na matkę Mbappe [CZYTAJ]

Do dyskusji włączył się również Jakub Rzeźniczak. Dziewięciokrotny reprezentant Polski był gościem w programie Żurnalisty, gdzie poruszył temat swojej ex-partnerki. Piłkarz opowiedział o tym, w jaki sposób poznał Ewelinę Taraszkiewicz.

– Ewelinę poznałem przez kolegę, który zajmował się załatwianiem dziewczyn na telefon. Za to spotkanie zapłaciłem chyba 1500 złotych za dwie, trzy godziny. I tak to się zaczęło – zdradził Rzeźniczak.

– Pierwsze dwa spotkania były płatne, a potem spotykaliśmy się tylko i wyłącznie na seks. Ja też w rozmowach z nią mówię przecież, że nigdy z nią nie byłem w żadnym lokalu na randce. My nigdy nie wypiliśmy nawet wspólnie kawy na mieście – dodał.

Arteta podsumował sezon z Arsenalem. „Widziałem siebie wygrywającego Premier League” [CZYTAJ]

Na odpowiedź Eweliny Taraszkiewicz nie trzeba było długo czekać. Była partnerka piłkarza odniosła się do zarzutów na swoich social mediach. Taraszkiewicz zaznaczyła również, że w przeciwieństwie do Rzeźniczaka, posiada dowody oraz poinformowała, iż 36-latek ma 2 godziny na przeproszenie i odwołanie swoich słów – inaczej sprawa trafi do sądu.

UEFA nie zmieni zdania co do Marciniaka? Włodarczyk: Już wkrótce oficjalny komunikat

Od czwartku trwa dyskusja na temat odsunięcia Szymona Marciniaka od prowadzenia finału Ligi Mistrzów. Wszystko za sprawą wystąpienia sędziego na konferencji biznesowej organizowanej m.in. przez Sławomira Mentzena. Według informacji zamieszczonych przez Tomasza Włodarczyka, Polak poprowadzi finałowe spotkanie.

W czwartek media obiegła informacja o rzekomym zgłoszeniu do UEFA skargi na Szymona Marciniaka. Stowarzyszenie „Nigdy Więcej” wyraziło swoje głębokie niezadowolenie z ostatniego wystąpienia Szymona Marciniaka na evencie biznesowym organizowanym przez polityka Sławomira Mentzena. Wspomniane ugrupowanie powiązało sędziego piłkarskiego z Konfederacją, partią polityczną reprezentowaną przez Mentzena, której wartości nie są zgodne z tymi prezentowanymi przez UEFA i FIFA.

Rano Tomasz Smokowski informował, iż w nocy UEFA postanowiła odsunąć Szymona Marciniaka od prowadzenia finału.

– Wiem to z bardzo dobrego źródła – dziś w nocy Marciniak został odsunięty od finału. UEFA w gorącej wodzie kąpana póki co odsunęła go od tego meczu. Około 9:20 zostanie podjęta ostateczna decyzja. Wiele osób próbuje odkręcić pierwszą decyzję UEFA – przekazał dziennikarz podczas transmisji w Kanale Sportowym.

Od tych słów minęły 3 godziny. Dosłownie przed chwilą Tomasz Włodarczyk poinformował za pośrednictwem swojego konta na Twitterze, iż Szymon Marciniak poprowadzi finał Ligi Mistrzów. Już wkrótce pojawi się oficjalny komunikat.

W oficjalnym oświadczeniu dla UEFA polski arbiter podkreślił, iż będzie bardziej zwracać uwagę na wydarzenia, w których bierze udział oraz zapewnił, że wyciągnie wnioski z minionych dni.

– Zobowiązuję się do większej czujności w analizowaniu wydarzeń i organizacji, z którymi się związuję. Zobowiązuję się wyciągnąć wnioski z tego doświadczenia i zapewnić, że takie błędy nie będą miały miejsca w przyszłości – powiedział Szymon Marciniak w oficjalnym oświadczeniu dla federacji.

UEFA odsunęła Marciniaka minionej nocy? Smokowski: Wiem to z bardzo dobrego źródła

Od czwartku trwa dyskusja na temat odsunięcia Szymona Marciniaka od prowadzenia finału Ligi Mistrzów. Wszystko za sprawą wystąpienia sędziego na konferencji biznesowej organizowanej m.in. przez Sławomira Mentzena. Jak podaje Tomasz Smokowski, w nocy UEFA anulowała nominację polskiego sędziego.

W czwartek media obiegła informacja o rzekomym zgłoszeniu do UEFA skargi na Szymona Marciniaka. Stowarzyszenie „Nigdy Więcej” wyraziło swoje głębokie niezadowolenie z ostatniego wystąpienia Szymona Marciniaka na evencie biznesowym organizowanym przez polityka Sławomira Mentzena. Wspomniane ugrupowanie powiązało sędziego piłkarskiego z Konfederacją, partią polityczną reprezentowaną przez Mentzena, której wartości nie są zgodne z tymi prezentowanymi przez UEFA i FIFA.

Jak podaje Tomasz Smokowski w programie transmitowanym przez Kanał Sportowy, w nocy UEFA postanowiła odsunąć Szymona Marciniaka od prowadzenia finału Ligi Mistrzów. Ostateczna decyzja ma zostać podana niedługo. Wiele osób stara się odkręcić nocne postanowienie federacji.

Wiem to z bardzo dobrego źródła – dziś w nocy Marciniak został odsunięty od finału. UEFA w gorącej wodzie kąpana póki co odsunęła go od tego meczu. Około 9:20 zostanie podjęta ostateczna decyzja. Wiele osób próbuje odkręcić pierwszą decyzję UEFA – przekazał Tomasz Smokowski.

Właściciel Polonii Warszawa po awansie do 1. ligi: Nie będziemy jednak szli drogą Wisły Kraków

Kilka dni temu Polonia Warszawa zapewniła sobie awans do 1. ligi. Właściciel stołecznego klubu, Gregoire Nitot, w wywiadzie dla Rzeczpospolitej zdradził, ile pieniędzy włożył w promocję klubu na wyższy szczebel oraz przedstawił sposób w jaki zarządza finansami.

Jeszcze 2 lata temu Polonia Warszawa mierzyła się w 3. lidze. Kilka dni temu Czarne Koszule pokonały Olimpię Elbląg 2:0, zapewniły sobie drugi awans z rzędu i w następnym sezonie będą rywalizować w 1. lidze.

Duża jest w tym zasługa Gregoire Nitota. Francusko-polski przedsiębiorca w marcu 2020 roku inwestując w Polonię uratował klub przed bankructwem i po pięciu latach niemocy wprowadził go na szczebel centralny, a teraz może cieszyć z awansu na zaplecze Ekstraklasy.

Sytuacja, w której obecnie znajduje się Polonia Warszawa, to nie tylko zasługa pracy pionu sportowego, ale także odpowiedniego gospodarowania finansami. W rozmowie dla Rzeczpospolitej Greogire Nitot zdradził, ile kosztował go mijający sezon.

– Pięć milionów złotych. Dwa wydała na sponsoring moja firma Sii, a trzy to moje prywatne środki, którymi pokryłem stratę. Przychody z dnia meczowego stanowią około 15 procent całości budżetu. Miasto wsparło nas kwotą 700 tysięcy złotych – przedstawił przedsiębiorca.

Nietypowa sytuacja na meczu w Hiszpanii. Ugryzł przeciwnika i nie zobaczył nawet żółtej kartki [WIDEO]

47-latek nie ukrywa, że kolejny sezon będzie jeszcze większym wyzwaniem, ze względu na to, iż granie w 1. lidze wiąże się m.in. z wyższymi kosztami.

– Klub nadal będę finansował ja. Zakładam, że na pierwszą ligę Sii przeznaczy trzy miliony zamiast dwóch. Strata, którą będę musiał pokryć z własnej kieszeni, sięgnie w przypadku awansu czterech milionów, bo zaplanowaliśmy dla zespołu wysokie premie za sukces (…) Mam nadzieję, że w pierwszej lidze miasto podwoi kwotę wsparcia. Liczę też na sponsora, w tym celu zatrudniłem eksperta od marketingu. Budżet będzie dwa razy większy. W tym roku było to 6,5 miliona złotych, w przyszłym to będzie około 12 milionów złotych, licząc już ze stratą – przyznał.

– Spotkam się pod koniec maja z dyrektorem Kosiorowskim i trenerem Smalcem. Będziemy decydować, którzy piłkarze zostaną, którzy odejdą. To jest brutalne, trudne, smutne. Ciężko pracowali, zrealizowali cel, tracili zdrowie… Niemniej niektórzy w pierwszej lidze mogą się nie sprawdzić. Tak zrobiliśmy rok temu: wymieniliśmy pięciu–sześciu piłkarzy i był z tego efekt. Nie będziemy jednak szli drogą Wisły Kraków. Tam płaci się dużo, zatrudnia wielu piłkarzy. Ja lubię płacić uczciwie. Stosuję w swojej firmie zasadę, że podstawowe wynagrodzenie to minimum średnia krajowa, ale z solidnymi bonusami za wyniki w pracy – dodał Nitot.

– Premia za awans wyniosła 300 tysięcy złotych dla drużyny. Mieliśmy też specjalny system bonusów, który wzrastał z każdym wygranym meczem, czyli tysiąc złotych za pierwsze zwycięstwo, półtora tysiąca za kolejne itd. Zawodnikom opłacało się wygrywać, bo jak stracili punkty, to wracali do kwoty wyjściowej – zdradził.

– Warszawa może mieć dwa silne kluby, które rywalizują, a derby stolicy ze wspaniałą atmosferą są jednymi z najciekawszych wydarzeń sezonu. Jest miejsce dla Polonii w Ekstraklasie – podsumował właściciel Polonii Warszawa.

Pep Guardiola po remisie z Brighton. „48 godzin przed meczem wypiliśmy cały alkohol, jaki był w Manchesterze”

Nietypowa sytuacja na meczu w Hiszpanii. Ugryzł przeciwnika i nie zobaczył nawet żółtej kartki [WIDEO]

Środowy mecz LaLiga pomiędzy Villarealem a Cadiz zakończył się wynikiem 2:0 dla gospodarzy. W trakcie spotkania jeden z zawodników gości ugryzł przeciwnika i nie został w żaden sposób ukarany.

Cadiz CF nie jest obecnie w najlepszej sytuacji. Drużyna prowadzona przez Sergio Gonzaleza plasuje się na 17. miejscu w tabeli LaLiga. Ekipa z południa Hiszpanii ma tyle samo punktów, co Real Valladolid, który zajmuje 18. lokatę – najwyższą w strefie spadkowej.

W środę Los Piratas skomplikowali swoją ligową sytuację. Tego dnia Cadiz mierzył się na wyjeździe z Villarealem. Spotkanie zakończyło zwycięstwem gospodarzy 2:0. Wynik meczu musiał mocno frustrować jednego z zawodników gości, Ivana Alejo, który zaatakował przeciwnika.

Kamery meczowy wyłapały 28-latka, jak ten ugryzł Aissę Mandiego. Mimo tego, że cała sytuacja wydarzyła się na oczach sędziego asystenta, zawodnik gości nie zobaczył nawet żółtej kartki.

– Do niczego między nami nie doszło, nic się nie stało – powiedział po meczu Ivan Alejo do jednego z dziennikarzy.

Milioner wróci do sponsorowania Polonii Warszawa? „Niczego nie wykluczam” [CZYTAJ]

To nie pierwszy raz, kiedy 28-latkowi puszczają nerwy. Hiszpańskie media zauważyły, iż Alejo w przeszłości popadł w konflikt z Viniciusem Jr., a po meczu z Realem Madryt zamieścił komentarz z emotikonami małp, które miały uderzyć w Brazylijczyka. Pomocnik ostatecznie usunął swój wpis i przeprosić za zachowanie.

Ivan Alejo stał się bohaterem internetu, kiedy w sieci pojawiło się nagranie z jego udziałem. Hiszpan starł się z Roberto Soldado, po czym runął na murawę, a na koniec trzeba było go znieść z boiska na noszach.

Wyciekły dowody obciążające Daniego Alvesa. Kamery w klubie nocnym nagrały zachowanie Brazylijczyka [CZYTAJ]